19. Zgrzyty

0 0 0
                                    

Przestałeś na mnie działać

Niemożliwe

Ale patrzę na ciebie

I nic już nie widzę

Gdzie zniknął urok, gdzie wdzięki

Gdzie twe potężne zaklęcia

Gdzie moc sprawiania dotykiem

Szczęścia

Smutny mały człowieku

Nie siej zamętu i lęku

I pozwól małej Oktawii

Uciec z jej labiryntu

Pewnego dnia Henri przychodzi na spotkanie spóźniony pół godziny, a potem mówi, żebym poczekała jeszcze chwilę, bo musi do kogoś zadzwonić. Wściekam się, czuję się jak małe ignorowane dziecko, mimo, że to on zachowuje się niepoważnie. I tak muszę zaraz wracać do szkoły, więc uciekam mu bez słowa. Myślę sobie, że może to będzie taki początek końca. Przez jakiś czas nie będziemy się do siebie odzywać, żadne z nas nie zadzwoni pierwsze, potem jakoś samo ucichnie, wygaśnie...

Ale tym razem Henri mnie zaskakuje. Dzwoni następnego dnia, przyznaje mi rację, przeprasza. Czyżby role się odwróciły? Teraz to ja się obrażam a on o mnie zabiega, przekonuje, tłumaczy się? Dobrze mi z tym, czuję nad nim władzę, po raz pierwszy to ja mogę swoim kaprysem sprawić, że będzie się niepokoił. Świetnie, niech się boi, niech to on teraz pokaże, że mu zależy. Uspokajam się, zaczynam wierzyć, że może już za nami ten etap ciągłych pytań, że już całkiem naturalnie jesteśmy wciąż razem, że inaczej nie może być. Przyzwyczailiśmy się do siebie i nie wyobrażamy sobie innej drogi.

Obiecuję sobie, że teraz będę supermiła już do końca. Po co ma się popsuć tuż przed maturą? Będzie mi łatwiej, bo nie zależy mi już aż tak bardzo, bo sama zaczęłam dopuszczać do siebie myśl o rozstaniu. Nawet jeśli będzie gorzej, ja wytrzymam, będę uprzejma i słodka, zawsze zadowolona, nie będę się złościć i obrażać. Będzie łatwo bo to tylko gra, już nie ja. Będzie całkiem zabawnie.

Jestem wzorem wyrozumiałej kochanki, przyjmującej wszystko z pokorą i uśmiechem. I jak na złość on zaczyna zachowywać się znowu gorzej. Ma jakieś pretensje, wymyśla jakieś bzdury, tak jakby starał się sprowokować mnie do kłótni. Raz mówi, że mam nie golić bikini bo to niezdrowe i nieładne i coś tam jeszcze. Staram się nie wybuchnąć śmiechem. Golę się tylko tyle ile trzeba, tak, żeby nie wystawało kiedy przebieram się na trening albo idę na basen, ale i to mu przeszkadza. Co za dziwak, czepia się dla samego czepiania. Stringi też są złe, czekam aż wspomni coś o wynalazku szatana, ale on twierdzi tylko, że powodują choroby. Po raz pierwszy zauważam różnicę wieku jaka nas dzieli. Tak jakbyśmy żyli w zupełnie innych światach. Ale dlaczego miałby chcieć zrobić ze mnie starą babę, nie po to podrywa się nastolatkę.

Mówi też, że muszę usunąć tatuaż. Mój ukochany tatuaż, który planowałam latami i zrobiłam dokładnie w dniu osiemnastych urodzin? Chyba go pogięło, nigdy tego nie zrobię, jest ważną częścią mnie, zbyt wiele dla mnie znaczy. Pewnie więcej niż on, więc raczej wiadomo z czego prędzej zrezygnuję. Po co miałabym robić sobie tatuaż i po roku go usuwać, narażać się na ból i brzydką bliznę? To takie niekonsekwentne, niepodobne do mnie, jeśli raz się na coś zdecydowałam to się tego nie wyprę.

Nie podoba mu się też, że trenuję judo: to takie męskie, będę za bardzo umięśniona, on zna takie kobiety i one nie mogą sobie znaleźć faceta przez te mięśnie i męskie sylwetki. No cóż, ja znam wiele takich, po których wcale nie widać, że trenują, ale to nieistotne. Istotne jest to, że on chce kontrolować moje życie a ja na to nie pozwolę. Trochę się zapędził. Jak to możliwe, żeby miał takie staroświeckie poglądy a jednocześnie wdawał się w taki romans? Co za krótkowzroczność i hipokryzja.

Jestem zmęczona, a kiedy nie zabiegam o spotkanie on też do niego nie dąży. Dlatego wypróbowuję znów jak to by było bez niego, czuję pustkę, tęsknotę, ale staram się sobie wyobrazić, że one są już ostateczne. I czuję też ulgę, ale nie tylko, dochodzi do niej złość, żal, tyle rzeczy, których nie zdążyłam mu powiedzieć i o których nie zdążyłam się przekonać. Nie chcę tego kończyć, nie chcę, choć wiem, że byłoby mi lepiej. Nie widzimy się jeden tydzień, nie dzwonię, on też nie, nie biegnę do niego do szkoły, żeby choć na chwilę go zobaczyć. Staram się być racjonalna. Mimo to wiem, że nie jestem jeszcze gotowa na koniec. Szala jeszcze niewystarczająco się przechyliła. Tęsknię, nie jem, nie śpię, czekam.

Jestem spokojna do wtorku, wiem, że muszę czekać, że nie mam wyboru. Kiedy we wtorek on dzwoni i mówi, że muszę czekać nadal, że jutro się nie spotkamy, że dopiero w piątek, rozpadam się na kawałki. Przez kolejne trzy dni odliczam godziny i przeczuwam, że coś pójdzie nie tak, jestem prawie pewna. I faktycznie, w piątek dowiaduję się że i tym razem się nie zobaczymy. On nie może, ma dużo pracy, a dzisiaj musi zjeść kolację z Michelem, obiecał mu już dawno, to przyjaciel. Może nie byłabym tak zła gdybym już wszystkiego nie zaplanowała, nie zrezygnowała z innych rzeczy. Nie mógł dać znać wcześniej? Ja też mam swoje życie i plany i mało czasu na wszystko. On stwierdza spokojnie, że chyba już go nie kocham, skoro na niego krzyczę. Znowu ta sama śpiewka, więc nie mam na to dobrej odpowiedzi. Nie może mi zwyczajnie powiedzieć, że musi być w domu, że żona, dziecko? Nie, nie może bo przecież wmówił mi, że żona wie. A może by się tak przekonać czy faktycznie? Nie, nie potrafiłabym, chociaż czasami mam taką wielką ochotę zadzwonić i opowiedzieć jej o wszystkim. Wiem, że to nie byłoby dla niej tylko dla mnie, nie z litości tylko z egoizmu i dlatego się powstrzymuję.

Mimo to dzwonię. Chcę tylko sprawdzić czy jest w domu. Odbiera ona, ale chyba słyszę go w tle, mówi: głuchy telefon. Do kogo to mówi? Czy on faktycznie siedzi w domu a nie na kolacji z Michelem? Dzwonię jeszcze raz, jeśli Henri tam jest to tym razem on odbierze. Wie, że to ja. Odbiera, nie odzywam się, ale on wie, wie że go sprawdzam, że udowadniam mu, że znów mnie okłamał. Próbuję trzasnąć słuchawką z całej siły, ale mi się nie udaje. Mam ochotę zadzwonić jeszcze raz i walić, walić słuchawką w telefon jak najmocniej, aż wszystko roztrzaskam. Może to stąd biorą się zniszczone automaty?

Kiedy znowu się widzimy jestem najmilsza, najsłodsza, najbardziej uprzejma jak tylko potrafię. on nie wspomina nic o telefonach, ale wybiera właśnie ten moment, żeby po raz kolejny zaatakować mnie bezlitośnie. Jest zimny, okrutny, mówi, że muszę się zmienić. Zmienić, ja? To ja mam się zmieniać? To przez jego ciągłe kłamstwa tyle nieporozumień, a przecież przyjęłabym każdą, najgorszą nawet prawdę, byle tylko to była prawda. Byle bym tylko wiedziała na co się nastawić, na co przygotować. Tymczasem męczą mnie te ciągłe podchody, kłamstwo co drugie słowo. Nie wiem do czego on dąży, nie wiem czego tak naprawdę ode mnie chce. A ja przecież nie po to się w to wpakowałam, żeby słuchać, że muszę się zmienić. Już biegnę zmieniać się dla ciebie, pajacu, gdyby nie matura chyba bym natychmiast wyszła i nigdy nie wróciła. To miała być ekscytująca przygoda a nie jakiś chory związek.

A on chyba widzi, że przyjmuję to całkiem obojętnie, że nie robi to na mnie oczekiwanego wrażenia i reflektuje się. Rozumie, że jego sztuczki już na mnie nie działają. Nie pozwalam się szantażować, nie czuję się winna, odpowiadam mu chłodno i rzeczowo. W głębi naprawdę mnie to boli ale na zewnątrz udaję obojętność, muszę się przeciwstawić. Może on się boi, że posunął się za daleko, bo później przeprasza, żałuje, pociesza mnie. Odpowiadam równie chłodno jak wcześniej, nudzi mnie to.

Henri zapewne widzi już, że zmierzamy ku końcowi. Chyba w akcie desperacji wymyśla weekend nad morzem. Zaskakuje mnie tym, cieszę się, znowu czuję, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeśli będziemy mogli spędzić ze sobą trochę czasu to znowu zacznie się układać. Potem zastanawiam się, czy faktycznie nie wyszło czy to było kolejne kłamstwo. Wykręca się w ostatniej chwili, tłumaczy pracą. Znowu burzy mój spokój gwałtowną zmianą planów, nienawidzę tego, bo sama muszę wymyślać, tłumaczyć się przed rodzicami, chociaż miałam już opracowane alibi. Nienawidzę go coraz bardziej, a jednak wciąż mnie do niego ciągnie, wciąż szukam tej choćby pół godziny w ciągu dnia, żeby się z nim zobaczyć.

Kolejnym razem obiecuje mi spotkanie w hotelu, ale ciągle je przekłada. Wolę wcale w to nie wierzyć, może przyjemnie mnie zaskoczy. Ciągle powtarza jak bardzo mnie pragnie, opowiada mi co mi zrobi, ale jakoś wcale nie zdaje się do tego dążyć. Tymczasem wymiguje się nawet od tych krótkich spotkań na mieście, ciągle gdzieś musi iść, ma jakieś wizyty u lekarza, raz nawet próbuje mi wmówić, że czymś go zaraziłam i dlatego ma złe wyniki krwi. To już naprawdę ani mnie nie bawi ani szczególnie nie dotyka, przyzwyczaiłam się do takich bzdur.

Oktawia w LabiryncieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz