25. Później

3 0 0
                                    

Otwiera się dziś przede mną

Nieograniczona przestrzeń

Chwytam życie garściami

I śmieję się radośnie

Z piekła do raju

Z czeluści na powierzchnię

Z otchłani ku światu

Wolność mówię

A myślę: przebudzenie

Powrót do życia

Jak wiosna po długiej zimie

Z piekła do raju

Z czeluści na powierzchnię

Z otchłani ku światu

Spokój i wytchnienie

Mija miesiąc od rozstania i nic się nie dzieje. Świat się nie kończy, co więcej, wydaje się być lepszy. Z niecierpliwością czekam na rozpoczęcie studiów.

Potem przychodzi jedenasty września i przez chwilę czuję, że może jednak świat się kończy. Chociaż próbuję racjonalizować, że codziennie ginie mnóstwo ludzi, ale przez to, że nie jest to tak spektakularne, niewiele osób się tak naprawdę tym przejmuje. Dla mnie liczy się tylko czy to nie wpłynie w jakiś sposób na mój wyjazd na studia. Bo każdy dla siebie jest najważniejszy. Byłoby swoistą ironią losu gdybym po tych wszystkich latach marzenia o wyrwaniu się z domu, będąc już tak blisko...Na szczęście wszystko się uspokaja i nie wybucha wielka światowa wojna.

Dzwoni do mnie koleżanka z byłej klasy, jedna z tych wtajemniczonych i opowiada o swojej wizycie w naszej byłej szkole. Nasza wścibska polonistka, nie wytrzymuje i kiedy dowiaduje się, że jadę do Poznania, niby od niechcenia pyta, czy ten mój facet będzie tam do mnie przyjeżdżał. A więc jednak, specjalnie się zaczaiła, może nawet wiedziała coś i dlatego chciała sprawdzić. Przynajmniej to się wyjaśniło. Nie mogę powstrzymać śmiechu.

Chwilami jeszcze wspominam. Na przykład kiedy spotykamy się po raz ostatni całą paczką, a ja myślę o chwilach, które w tym lokalu spędziłam z nim. Są jeszcze rzeczy, które nieustannie mi przypominają. Stoliki wyłożone są tu szarym papierem I można po nim rysować. Koleżanki rysują a ja wypisuję słowa: nowe życie, początek, pierwszy krok...

Pod koniec września jeszcze raz dzwoni do mnie Beata, upewnia się czy się nie widzieliśmy, nie rozmawialiśmy. Nie zostawiła go, szkoda. Żal mi jej, dla niej to ciągle otwarta rana, ciągle boi się, że my jednak może się spotykamy. Pewnie wścieka się za każdym razem gdy on gdzieś wychodzi, nieustannie podejrzewa, szuka dowodów. A może on ma już inną. Dla mnie to już tak odległe, a ona wciąż musi żyć w tym kłamstwie. Ona mnie męczy, wypytuje, wiem jak mnie nienawidzi, że życzy mi wszystkiego co najgorsze, a ja chciałabym, żeby była jeszcze szczęśliwa, choć podejrzewam, że z nim to niemożliwe

Dużo później, dowiaduję się okrężną drogą, że jednak chyba rozmawiała z mamą, ale ona potraktowała ją jak histeryczkę. Co myślała naprawdę? Pewnie nigdy się nie dowiem. Moja matka osobiście nigdy nie miała o mnie dobrego zdania, ale przed innymi zawsze mnie broni. Może wcale jej to nie zdziwiło, może wiedziała albo podejrzewała. Beata chyba zadzwoniła trochę za późno bo co właściwie miała zrobić mama kiedy wszystko było już skończone a ja nie mieszkałam już z rodzicami. Nigdy nie wspomniała o tym ani słowem.

Zaczynam studia, jestem zachwycona: uczelnią, miastem, atmosferą. Poznaję nowych ludzi. Czasem chodzę na imprezy, ale nie bawi mnie to za bardzo. Wolę nadal trenować, chodzić do kina, naprawdę lubię się uczyć moich nowych przedmiotów. Fascynuje mnie jeden z wykładowców, ale tym razem wolę trzymać się z daleka. Przypominają mi się sceny z „Raportu Pelikana"(z książki, nie z filmu), pozwalam sobie na małe fantazje, ale teraz już wiem, że takie rzeczy to nie tylko w filmach i książkach, więc nie robię absolutnie nic, żeby zwrócić jego uwagę. Niech inna to zrobi tym razem, nie ja. Ja chcę poznać kogoś w moim wieku.

Potem widzę Henriego jeszcze raz kiedy przyjeżdżam do domu na weekend i idę przez miasto, ale chowam się i on mnie nie zauważa. Wzburzona docieram na umówione spotkanie. Nie potrafię pojąć dlaczego się trzęsę, dlaczego serce mi tak wali. Przecież nic się nie stało, a on już nic nie znaczy. Może to tylko świadomość, że był tak blisko i gdyby mnie zauważył... Później przez wiele lat nic, aż do... zupełnie innej historii.

Na koniec obiecuję sobie, że muszę to wszystko opisać. Nawet zaczynam od razu, ale szybko to zostawiam. Nie mam czasu, początkowy zapał słabnie, tyle się dzieje. Przez kolejne lata wracam pamięcią do tamtych dni. Wraca do mnie ciągle ta sama piosenka. Nie miałabym nic przeciwko cofnięciu czasu i przeżyciu tego jeszcze raz, ale nic bym nie zmieniła. Niczego nie żałuję. Uważam, że te wydarzenia mnie ukształtowały, rozwinęły, ale również, że do dziś płacę za nie swoją cenę. To nic. Tak wybrałam i zrobiłabym to ponownie. Ona pewnie nawet nie wie jaką klątwę na mnie rzuciła, pewnie zupełnie czego innego mi wtedy życzyła, ale może teraz wreszcie się uwolnię.

W końcu postanawiam, że chcę pisać, ale póki ta historia siedzi mi w głowie nie będę w stanie napisać niczego innego, więc pora ostatecznie rozliczyć się ze sobą. Mam to co napisałam kiedyś na starej dyskietce ale nie mogę już w żadnym komputerze znaleźć stacji dyskietek więc zaczynam od nowa. Może to i lepiej, teraz to jest dużo lepiej poukładane, spokojniejsze, pełniejsze. I tym razem nie przestaję. Spisuję wszystko od początku do końca. Idzie mi błyskawicznie. Piszę dzień w dzień i kończę w miesiąc, dokładnie 16 lat od naszego pierwszego spotkania i spada mi wielki ciężar z serca. Dopiero teraz jestem naprawdę wolna.

„In spite of all

I wish you happiness

In spite of all

Please always be yourself

In spite of all

Don't regret anything

In spite of all

Take care and save your dreams"

(In spite of all, Varius Manx, tekst: Anita Lipnicka, Emu 1994)

6XI-4XII 2016

Oktawia w LabiryncieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz