3. Karteczka z tajną wiadomością

5 1 0
                                    


„Życie, myślałem- albo i nie myślałem- jakoś tam leci, i w prawdziwym życiu, w rzeczywiście przeżytym życiu człowieka z krwi i kości nie zdarza się nic takiego, co na przykład ciągle się przytrafia tym facetom i kociakom w filmach. Nic decydującego. Nic totalnie wstrząsającego. Nikt ot tak sobie nie robi się z godziny na godzinę czarnym lub białym czy zielonym albo czerwonym, dlatego tylko, że to czy tamto mu się zdarzyło. To istnieje tylko w filmach i powieściach, takie typy. I to prawda. A jednak pomimo to się zdarza. Mnie się zdarzyło."

(Gerold Spath Komedia)

Powtarzałam to sobie setki razy: takie rzeczy nie zdarzają się w prawdziwym życiu. A jednak, z całą pewnością, zdarzyło się, coś co znałam tylko z filmów, co miało prawo dziać się tylko w filmach, w marzeniach, w fantazjach. To nie miało prawa zdarzyć się w moim spokojnym, poukładanym życiu. Przecież ja nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie szaleństwo. A jednak stało się za moim przyzwoleniem. Początkowo brałam w tym bierny udział, byłam ciekawskim obserwatorem, później stało się całym moim życiem, wypełniło każdą myśl, każdą chwilę i do dziś we mnie tkwi, mimo upływających lat. Bo to było nie tylko niesamowite i przerażające, ale również bardzo ważne. A może nie daje mi to wciąż spokoju bo tak naprawdę nigdy nie mogłam nikomu wszystkiego dokładnie opowiedzieć. I teraz nie pokażę nikomu kogo znam tego co piszę, nie mam nikogo, komu mogłabym to pokazać, nikt nie zrozumie.

Wtedy ani ja, ani nikt inny nie spodziewał się po mnie takich numerów. Chyba niczym się nie wyróżniałam, często czułam się niewidzialna; szara myszka, nieśmiała, tchnąca przeciętnością. Niby lubiłam się wyróżniać ale zbyt się tego bałam, lubiłam zabłysnąć ale pochwały wprawiały mnie w zbyt duże zakłopotanie, czułam się inna i chciałam to czasem zademonstrować, ale to było takie krępujące. Tak więc miotałam się wewnętrznie między przeciętnością i wyjątkowością, nie mogąc znaleźć swojego miejsca, nie mogąc dać upustu swojej oryginalności. Na zewnątrz nie wyglądało to tak dramatycznie; miałam porządną klasę w dobrym liceum, kilka dobrych koleżanek, nienajgorszą pozycję. Ceniłam sobie możliwość otaczania się inteligentnymi i rozsądnymi ludźmi, po koszmarze podstawówki upajałam się tą normalnością i spokojem. Ale już wtedy miewałam „pomysły".

Najlepszym pomysłem na jaki wpadłam było zdawanie na maturze francuskiego. Nie uczyłam się go w szkole, nikt się nie uczył francuskiego w mojej szkole, a co za tym idzie: nie było w mojej szkole żadnego nauczyciela francuskiego. Ja uczyłam się na zwykłym kursie oraz, dużo więcej, sama. Lubiłam to, byłam w tym dobra i zamierzałam to wykorzystać, to była szansa na najlepszą ocenę na świadectwie maturalnym, więc mimo nieśmiałości i wszystkich przerażających formalności nie zamierzałam odpuścić. Powoli planowałam również studia na filologii romańskiej, więc taki sprawdzian umiejętności przed ostateczną decyzją bardzo mnie kusił.

Dziś nie ma nic prostszego, wiem dobrze jak to wygląda. Wypełnia się deklarację i czeka. Pisemny egzamin w odpowiednim dniu przysyłają do szkoły, organizuje się komisję (w komisji nie musi a nawet nie może zasiadać nauczyciel uczący danego przedmiotu, więc nie ma z tym najmniejszego problemu) i piszesz. Na ustny kierują cię do innej szkoły, gdzie taki język jest zdawany przez większą ilość osób i dyrektor tak czy inaczej musi zorganizować komisję. Podrzuca mu się taką zbieraninę szaleńców, którzy uparli się zdawać język nienauczany w swojej kochanej szkole, z całego miasta a nawet województwa.

Tak jest dzisiaj, wiem, bo sama byłam w takich komisjach (tak, też przydarzyło mi się bycie nauczycielką). Wtedy nie było takiego porządku. W zasadzie nie wiem jakie były wtedy procedury, panowała ogólna dezinformacja, maturzyści naprawdę niewiele wiedzieli na temat swoich egzaminów ani zasad wybierania przedmiotów. Ja jakoś musiałam się dowiedzieć, że mogę zdawać „obcy" przedmiot, może spotkałam kogoś kto tak zrobił, może mój lektor podsunął mi taką informację, naprawdę nie wiem. Dość, że wiedziałam, a taka wiedza nie może spokojnie leżeć w mojej głowie. W odpowiednim czasie, nie wiem czy koniec trzeciej czy początek czwartej klasy (tak, to czasy jeszcze przed gimbazą) musiałam dać znać dyrekcji o moich zamiarach zdawania ustnej matury z języka francuskiego (czy naprawdę to mogła być tylko ustna czy mogłam domagać się też pisemnej nie chcę już dzisiaj drążyć, zrobiłam jak zrobiłam). Zapewne wiele mnie to kosztowało ale naprawdę się uparłam więc sprawa potoczyła się dalej.

To był dzień podobny do dzisiejszego. Szary, ponury, jeden z tych, kiedy nie zdąży się na dobre rozjaśnić a już robi się ciemno. Zimny i senny dzień na początku listopada, geografia chyba trwała, kiedy zostałam wezwana do dyrektora. Czy zdjęta przerażeniem zastanawiałam się co zrobiłam albo co się stało? Pewnie tak, choć nie to zapamiętałam. Pewnie na drżących nogach i z walącym sercem, walcząc z sobą o każdy krok poszłam do sekretariatu. To co pamiętam najlepiej z tego dnia to świstek papieru, który wręczył mi wtedy dyrektor. Na świstku ręcznie, ale drukowanymi literami zapisane nazwisko: HENRI RIMET. Moje wielkie zdziwione oczy musiały zrobić się wtedy jeszcze większe kiedy patrzyłam na dyrektora jak na idiotę, a on powiedział:

— To pan, który uczy francuskiego w prywatnym liceum, musisz tam pojechać, spotkać się z nim i omówić zakres materiału na egzamin klasyfikacyjny. Jeśli chcesz zdawać egzamin maturalny z francuskiego najpierw musisz zdać egzamin klasyfikacyjny, żeby mieć ocenę z przedmiotu na świadectwie.

Dziwne, ale nie przypominam sobie, żeby mnie ta akcja zdziwiła. Ani trochę. Jak na dzisiejsze procedury to śmieszne, nie tak się to załatwia, ale fakt, załatwia się przede wszystkim mailowo, takie rzeczy jak zakres materiału itp. Wierzcie mi, dokładnie tak to wyglądało: świstek z nazwiskiem, nazwa szkoły i polecenie umówienia się na egzamin klasyfikacyjny.

Żadnych pytań. Wszystko jasne. Musiałam umierać ze strachu ale sama się w to wpakowałam, a poza tym po zobaczeniu, że to facet i do tego Francuz moja głowa już pracowała na pełnych obrotach. Chyba nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o strachu i stopniu skomplikowania tego zadania bo moja wyobraźnia już dopracowywała szczegóły naszego spotkania. Przystojny młody francuz, ciemne kręcone włosy, wysoki, trochę nieporadny, zakocha się we mnie, razem się w sobie zakochamy, to będzie wielka miłość, od pierwszego wejrzenia, którą będziemy musieli ukrywać do czasu matury. Kilka osób będzie wiedziało, będę musiała się komuś zwierzyć. A może nie uda się ukryć i będzie wielki skandal, ja bohaterką skandalu. Potem będą krążyć po szkole opowieści o mnie. Ale przecież zdam maturę, takich jak ja się chroni i pomaga. A potem będzie jeszcze ciekawiej, może jakieś dramatyczne rozstanie po paru latach, pasjonująca historia. To i wiele innych szczegółów przeleciało mi przez głowę w kilka sekund, nie pierwszy raz zresztą, to było u mnie normalne i zazwyczaj nic nie znaczyło.

Wracam na lekcję, w kilku słowach informuję Beatę, moją najlepszą przyjaciółkę, (jeśli w ogóle kogokolwiek mogę tak nazwać to tylko ją, choć wiem, że ona tak tego nie widzi). Rozmyślam, planuję, powoli przyzwyczajam się do tej myśli. Czuję wielką obawę przed tym spotkaniem. Bo jak to? Ja, nieśmiała i aspołeczna Oktawia, mam pójść do obcej szkoły, do jakiegoś Francuza i zakomunikować mu, że ma zrobić mi egzamin? Czy ktoś mu już o tym powiedział, wytłumaczył? Czy on mnie w ogóle zrozumie?

Potem przerwa, zbiega się reszta paczki, relacjonuję spotkanie z dyrektorem. Komentarze, żarciki, a później tysiąc innych, równie aktualnych i absorbujących nas spraw. Wpadam z powrotem w wir szkolnego życia, romantyczna fantazja pozostaje gdzieś z tyłu głowy, ale za dużo się dzieje, żeby bardziej ją rozwinąć. Sprawdziany, lektury, treningi, mecze, jakiś nowy przystojny chłopak w sekcji, którym trzeba się zainteresować, imprezy, przypadkowe spotkania, jesienna senność i ponure myśli, wesołe rozmowy na korytarzach, pochłaniają mnie bez reszty. Prawie zagłuszają cichy alarm pikający wciąż w głowie: masz sprawę do załatwienia, musisz to zrobić sama i musisz to zrobić szybko.

Oktawia w LabiryncieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz