118. Kiedy musi patrzeć na Twoją śmierć...

6.3K 308 116
                                    

Pomysł od gun_woman, którą serdecznie pozdrawiam i dziękuję za inspirację na kolejne rozdziały.

🌙 Sherlock -
Zimna woda zdawawała się palić Twoje płuca od środka żywym ogniem. Fala paniki opanowała Twoje ciało. To było jak dé ja vu. Znowu tonęłaś. Znowu byłaś przerażona i nie potrafiłaś racjonalnie pomyśleć. Może była to też zasługa łańcucha wokół nogi. Być może...
Czułaś, że robisz się coraz słabsza. Nie miałaś siły walczyć. Coraz bardziej opadałaś na dno rzeki, mając pewność, że tym razem się z tego nie wykaraskasz. Byłaś już nieprzytomna, kiedy ktoś uwolnił Cię z więzów, objął w pasie i wyciągnął z wody.
Sherlock wyciągnął Cięna brzeg i sam zakrztusił się wodą. Ratownicy medyczni natychmiast się Tobą zajęli, nie pozwalając mu się do Ciebie zbliżyć. Dali mu jedynie koc, a on usiadł na piasku, jak najbliżej Ciebie. Walka o Twoje życie trwała około piętnastu minut. Po tym czasie ratownicy stwierdzili zgon.
- Chcę ją zobaczyć - nalegał Sherlock, patrząc jak mężczyźni wsadzają Cię do karetki.
Mimo wcześniejszych przeciwskazań, ratownik pozwolił mu pobyć z Tobą chwilę. Holmes usiadł obok Ciebie w karetce i ujął Twoją zimną dłoń.
- Przepraszam [T.I.] - pociągnął nosem, trzęsąc się z zimna. - To moja wina... Nie powinienem był ci na to pozwalać... Wybacz mi. Kocham cię... Bardzo cię kocham. I przepraszam. Strasznie przepraszam...
Łza z jego policzka skapnęła na Twoją dłoń, kiedy całował jej wierzch.
Siedział z Tobą jeszcze kilkanaście minut w ciszy. Nie rozumiał jak to się stało ani dlaczego odczuwa tak wielką pustkę. Ratownicy w końcu zaczęli się niecierpliwić i kazali mu wyjść. Sherlock popatrzył na Twoje zimne, martwe usta i nie mógł powstrzymać się, aby nie musnąć ich po raz ostatni. Irracjonalnie pomyślał, że może obudzisz się niczym śpiąca królewna. Nic takiego się jednak nie stało, a on wrócił na brzeg rzeki. Usiadł na jej brzegu i patrzył w metną wodę jeszcze kilka godzin, a co jakiś czas jedna, zagubiona łza, spływała po jego pięknej twarzy.

🌙 John -
Odkąd dowiedziałaś się, że jesteś chora na wyjątkowo złośliwy i nieuleczalny nowotwór, minął rok. Ten rok zmienił Cię bardzo. Twoje długie, zawsze lśniące włosy wypadły, a zwykle uśmiechnięta, promienna twarz była smutna, przygaszona i szara. Pod oczami malowały Ci się ogromne cienie przez nieprzespane noce. John nie wyglądał lepiej. Był przygaszony, zmęczony i nie byłaś pewna czy w ogóle je, bo schudł chyba dziesięć kilo.
Tego dnia czułaś się fatalnie, choć Johnowi nie powiedziałaś o tym ani słowa. Od miesiąca byłaś w szpitalu na oddziale onkologii, choć Twoim zdaniem powinni Cię przenieść do hospicjum. Wiedziałaś, że umrzesz, to było pewne.
- Idź do domu, prześpij się trochę - pogładziłaś policzek swojego narzeczonego, a jego zarost podrapał Twoją dłoń.
- Co to za dom bez ciebie - mruknął od niechcenia.
Westchnęłaś cicho.
- Musisz się zacząć do tego przyzwyczajać - rzekłaś poważnie.
Watson schował twarz w dłoniach, a Ty bardzo chciałaś go przytulić. Nie mogłaś jednak nawet usiąść. Ból był nie do zniesienia.
- Nie chcę się przyzwyczajać - pociągnął nosem. - Nie chcę cię tracić, [T.I.]... Mieliśmy wziąć ślub, mieć gromadkę dzieci...
Otarłaś własne łzy, patrząc na zapłakanego Johna. Dlaczego to was spotykało?
- Kocham cię, John... - wyszeptałaś, bo nawet mówienie bolało.
- Nawet nie próbuj się ze mną teraz żegnać - spojrzał na Ciebie niczym zbity pies. - Nie pozwolę Ci jeszcze odejść...
Uśmiechnęłaś się z niedowierzaniem, po czym po raz czwarty tego dnia zaczęłaś się krztusić. John natychmiast podał Ci chusteczkę. Znalazła się na niej dziwna, czarna maź oraz krew. Opadłaś na poduszki.
- Wolę pożegnać się za wczasu, John - wychrypiałaś wciąż pokasłując.
Mężczyzna wziął Twoją dłoń w swoją i pocałował ją. Chłód Twojego ciała zmieszał się z jego ciepłem.
- Obiecaj, że o mnie nie zapomnisz - poprosiłaś tak cicho, że ledwie Cię usłyszał.
- Kochanie, proszę cię...
- Obiecaj.
Po policzku Johna spłynęła samotna łza.
- Obiecuję.
Uśmiechnęłaś się delikatnie z ulgą. Chwilę patrzyłaś na swojego ukochanego, martwiąc się o niego bardziej niż o samą siebie.
Po chwili znów zaczęłaś się dusić. Tym razem intensywniej. Lekarze próbowali Ci pomóc, a John jedynie patrzył przerażony, kiedy Ty walczyłaś o każdy oddech. Wiedział, że Cię traci. Czuł to, choć właśnie tego bał się najbardziej. Dlatego też nie ukrywał dłużej emocji, kiedy lekarze ustalili czas zgonu. Siedemnasta osiem. Po całym oddziale rozniósł się rozpaczliwy płacz dorosłego mężczyzny.

ˢᵘᵖᵉʳˡᵒᶜᵏ ᵖʳᵉᶠᵉʳᵉⁿᶜʲᵉ ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz