141. Kiedy zostałaś porwana...

5K 265 81
                                    

WIADOMO KTO, TU NIC NIE TRZEBA MÓWIĆ. (@gun_woman , oczywiście)

*zestaw insuliny dla każdego, żeby nikt nie dostał cukrzycy* (choć nie wiem czy będzie to potrzebne, ale wolę być zabezpieczona)

Na dole notka do przeczytania, bo Prorokini straciła siły i wiarę.

🌙 Sherlock -
Poszukiwania trwały od kilkunastu dni. Policja dawała z siebie wszystko, choć Sherlock uważał, że powinni zrobić więcej. Odchodził od zmysłów, a uczucia, które wzięły nad nim górę, przesłoniły mu jego normalny, chłodny podgląd sytuacji. W końcum, po upływie prawie dwóch tygodni, porywacz popełnił błąd. Wysłał mu Twoje zdjęcie, dzięki czemu Sherlock rozpoznał miejsce, w którym byłaś przetrzymywana, a policja natychmiast zarządziła akcję ratunkową.
Wszystko przebiegło sprawnie, a porywacz został zatrzymany i aresztowany. Jednak Sherlocka to nie obchodziło. Natychmiast zajął się Tobą.
- Mogłeś się pospieszyć - uśmiechnęłaś się blado, kiedy zaczął rozcinać opaski zaciskowe, którymi byłaś skrępowana.
Sherlock obdarzył Cię smutnym uśmiechem, widząc jak bardzo zmęczona i pokiereszowana byłaś. Kiedy w końcu udało mu się Cię uwolnić, od razu rzuciłaś się w jego ramiona. Adrenalina, która podtrzymywała Cię przy zdrowym myśleniu przez cały ten czas, w końcu opadła, a Ty dałaś upust emocjom. Łzy strumieniem spłynęły po Twojej twarzy, kiedy wtuliłaś się w klatkę piersiową detektywa.
- Tak się bałam, Sherlocku - wyznałaś cicho, a on otulił Cię szczelnie ramionami, chowając twarz w Twoje włosy.
- Już dobrze, [T.I.] - pogładził Cię uspokajająco po plecach, a Ty zaniosłaś się płaczem. - Zabiorę cię do domu, dobrze [T.I.]? Już nikt cię nie skrzywdzi. Obiecuję...
Sherlock trzymał Cię w swoich ramionach jeszcze jakiś czas, czekając aż się uspokoisz i jednocześnie sam się uspokajając. Odgadniał każdego policjanta, który chciał, abyś złożyła zeznania i każdego ratownika medycznego. Kiedy w końcu przestałaś płakać, pozwolił, aby Cię opatrzono i zabrał Cię na Baker Street, gdzie zajął się Tobą.

🌙 John -
- To wszystko jest twoja wina, Sherlock! - Watson stracił panowanie nad sobą, kiedy jechali taksówką. - Przez ciebie ją porwali!
Policja szukała Cię już od tygodnia i nareszcie się udało. John oczywiście obwiniał o to Sherlocka, w końcu to był jego pomysł, żeby wystawić Cię jako przynętę. A Ty głupia się zgodziłaś!
- John, przepraszam - Holmes westchnął ciężko, wyrzuty sumienia dawały mu się we znaki.
Watson nie odpowiedział. Był cicho, dopóki nie dotarli na miejsce, w którym Cię znaleziono. Budynek otoczony był policyjnymi samochodami z włączonymi kogutami, a na uboczu stała pojedyncza karetka. John natychmiast wyrwał w tamtym kierunku. Jego serce na moment się zatrzymało, aby po chwili zacząć szaleńczo bić, kiedy zobaczył się siedzącą w pojeździe, obok ratownika medycznego, który opatrywał Twoje rany. Watson powoli do Ciebie podszedł.
- [T.I.], o Boże... - zamknął Cię w szczelnym uścisku, a Ty z lekkim uśmiechem wtuliłaś się w jego ramię. - Tak się o ciebie martwiłem...
Westchnęłaś głęboko, nie mając siły na rozmowę. John zrozumiał i nic więcej nie powiedział. Przyłożył usta do czubka Twojej głowy i zakołysał się z Tobą.
- Przepraszam, że na to pozwoliłem - rzekł cicho, a Ty szybko pokręciłaś głową.
- Sama się na to pisałam, John - wychrypiałaś. - To była moja decyzja. Teraz chcę tylko wrócić do domu, dobrze?
Watson skinął i chwycił Twoją chłodną dłoń w swoją dużo cieplejszą.
- Oczywiście, kochanie - ponownie pocałował Cię w czoło. - Oczywiście.

🌙 Moriarty -
James wiedział, że ma wrogów. Był tego świadomy. Nie podejrzewał jednak nigdy, że ktokolwiek miałby jaja tknąć jego kobietę. Niestety, był zbyt pewny siebie. On, Moran i kilku najlepszych ludzi szukali Cię od dziesięciu dni. W końcu udało im się. Moriarty wziął na akcję jedynie Sebastiana, nie podejrzewając, że ktokolwiek inny mu się przyda. Podczas gdy Moran usadawiał się na najbliższym dachu, James wszedł do budynku, w którym byłaś, nie zamierzając się ukrywać. Twój porywacz jakby tylko na to czekał. Wyszedł z drugiego pomieszczenia, mierząc w Jima z pistoletu.
- Jim Moriarty i jego jedyna słabość - uśmiechnął się mężczyzna. - I mam ich dwoje pod jednym dachem.
James wywrócił oczami.
- Moran, zdejmij go - mruknął do ustawionego na tryb głośnomówiący telefonu. - Nie mam na to czasu.
Twarz mężczyzny zastygła w szoku, a po chwili jego ciało padło bezwładnie na ziemię. James przekroczył je i spokojnie udał się do pomieszczenia, z którego wcześniej wyszedł napastnik.
To co tam zobaczył sprawiło, że pożałował, iż tamten zginął tak szybko. Siedziałaś w rogu pokoju z rękami przykutymi do czegoś nad Tobą, zmarnowana i zakrwawiona.
- Długo ci zeszło - lekko zadziorny uśmiech pojawił się na Twojej zmęczonej twarzy.
James westchnął, zabierając się do uwalniania Twoich rąk. Dłońmi delikatnie pogładził Twoje pokiereszowane nadgarstki.
- Umierałem ze strachu - wyznał, po czym objął Cię ramionami. - Zapewniłem temu skurwielowi zbyt szybką śmierć.
Z bladym uśmiechem wtuliłaś się w jego klatkę piersiową.
- Daj spokój, James - zrelaksowałaś się pod jego dotykiem. Ostatnie dni były męczarnią i cieszyłaś się, że to już koniec. - A teraz zabierz mnie do domu. Muszę się wykąpać.
Moriarty pokręcił z dezaprobatą głową, po czym pomógł Ci wstać i podtrzymał Twoją talię.
- Może będę mógł ci pomóc? - zapytał znacząco, a Ty trzepnęłaś go w ramię.
- Dupek z ciebie.

ˢᵘᵖᵉʳˡᵒᶜᵏ ᵖʳᵉᶠᵉʳᵉⁿᶜʲᵉ ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz