Rozdział 6

166 27 36
                                    

Do Nie odbierać: 17:30 park przy Crain st.

Odpisałam w niedziele rano, bojąc się, że gdy odmówię, Cody przyjdzie do mnie. Poprzedniego dnia dostałam od niego kolejne 4 wiadomości. Na żadną z nich nie odpisałam, aż do dziś. Całą noc nad tym myślałam. Trochę się boję, ale muszę z nim skończyć raz na zawsze, choć jeszcze kilka dni temu myślałam, że wszystko skończone już od prawie czterech lat. Mam nadzieję, że uda nam się porozmawiać na spokojnie i że będzie to nasze ostatnie spotkanie.

Po chwili rozległ się dźwięk mojego telefonu.

Nie odbierać: Dziękuję.

Odłożyłam telefon na stolik kawowy i podniosłam się z kanapy. Theo spał jeszcze w swoim kosmicznym łóżeczku, a ja postanowiłam się uszykować. Ubrałam jeansy, które miałam na sobie wczoraj oraz biała koszulę. Muszę kupić więcej ubrań, przeznaczonych do pracy. Powinnam wyglądać w niej elegancko.

Nie jest to zwykły gabinet przy szpitalu, lecz renomowana przychodnia, położona w centrum Evanston. Bardzo się cieszę, że bez wyższego wykształcenia mogę w niej pracować i radzę sobie dość świetnie. Podoba mi się ta praca. Zawsze lubiłam pomagać ludziom, a przynajmniej odkąd pamiętam. Czuję się wtedy choć na chwilę ważna dla kogoś. Do tego całkiem nieźle mi płacą.

Jedynym minusem tej pracy jest to, że budynek znajduję się dosłownie pięć kroków od ośrodka uzależnień. Za każdym razem gdy obok niego przechodzę, przypomina mi się Zac. To, że też był w takim ośrodku i to, że nie ma go tu i teraz ze mną. W ostatnim tygodniu widziałam, jak kobieta z około pięcioletnim dzieckiem odprowadzała do ośrodka najprawdopodobniej swojego męża. Było mi przykro patrzeć, jak synek żegna tatę ze łzami oczach. Z jednej strony lepsze to, niż wcale go nie znać.

Zrobiłam makijaż, tym razem używając również fluidu i pudru. To dlatego, że miałam więcej czasu niż zazwyczaj. Nie byłam przyzwyczajona do takiego makijażu, z tego też powodu przetarłam twarz kilka razy chusteczką, aby zmyć jego nadmiar. Ostatni raz pomalowałam coś więcej niż tylko rzęsy, gdy chodziłam na imprezy, czyli przed narodzinami synka.

Burzę loków w moim naturalnym ciemnym kolorze, uwiązałam w bardzo starannego kucyka. Gdy urodził się Theo, przestałam farbować je na blond. Po prostu nie miałam na to czasu.

Punktualnie o 7 ze strony wizualnej wyglądałam już dobrze. Wstawiłam wodę na kawę, po czym udałam się do pokoju maluszka, aby go zbudzić. Po przebudzeniu, praktycznie od razu wyskoczył z łóżka. Bardzo cieszył się wizytą w przedszkolu.

- Chodź, zrobimy śniadanko. - chwyciłam synka za rączkę i ruszyliśmy w stronę drzwi.

- Muszę się ubrać. - zatrzymał się przy niebieskiej, wysokiej szafie.

- Ubierzesz się po śniadaniu.

- Ty idź zrobić mi płatki, a ja się ubiorę. - stwierdził. Wow, co za odpowiedzialna decyzja.

- No to coś wybierzemy. - otworzyłam szafę, aby uszykować ubrania.

- Sam sobie wybiorę. Jestem duży. - powiedzie mój mały mężczyzna, po czym wyprosił mnie z pokoju.

- Ktoś tu dorasta. - rzuciłam, idąc w stronę aneksu kuchennego.

Modliłam się w myślach, aby nie ubrał koszulki na lewą stronę, albo skarpetek na ręce.

Zrobiłam sobie kawę, a synkowi płatki. Nie było to około pięciu minut. Nie chciałam wchodzić do jego pokoju i mu przeszkadzać, bo przecież jest już DUŻY.

- Ubrałem się. - usłyszałam radość z jego ust. Theo stanął przede mną z szerokim uśmiechem. Było idealnie. No, prawie idealnie.

- Misiu, a ty wiesz, że bluzę zapina się z przodu? - zapytałam, widząc, że zamek znajduje się na plecach Theo.

Will be betterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz