Rozdział 4

153 29 32
                                    

Kolejne trzy dni minęły nam rytunowo. Codziennie budziliśmy się o tej samej godzinie, ja szykowałam się do pracy, a Theo do przedszkola. Po pracy odbierałam synka z placówki szliśmy na długi spacer, potem wracaliśmy na obiad. Wieczorem opowiadaliśmy sobie co ciekawego wydarzyło się przez pierwszą połowę dnia.

W piątek wieczorem jak co dzień usiedliśmy na kanapie z gromadką pluszaków. Dziś do naszych słuchaczy należy świnka Pepa, piesek Jefy, delfin Chlapek, krówka Mu i Zebra bez imienia.

- No, to co tam w przedszkolu? - zapytałam synka.

- Dziś był tata Robert'a. - chwalił się Theo.

- Tak? - zapytałam z udawanym niedowierzaniem. - A o czym wam opowiadał?

- Ten pan jest strażakiem i gasi ogień. - mówił z wielkim przejęciem.

- Woow. - udawałam bardzo zaciekawioną. - Na prawdę?

- No i mówił, że uratował kiedyś jakąś panią, bo gdyby nie on, to by się spaliła. Bo pożar był.

- No super. - w moim głosie wciąż był niesamowity entuzjazm.

- A za tydzień przyjdzie tata Sindy. - a twój tata nigdy nie przyjdzie, pomyślałam.

- Mamo.. - zaczął Theo, dość smutnym głosikiem. Otworzył buzię, aby dokończyć zdanie, lecz przerwał nam dzwonek do drzwi.

- Poczekaj kochanie, zaraz wrócę. - pocałowałam synka w czubek głowy i ruszyłam w stronę drzwi. Słyszałam tylko jak Theo rozmawia ze swoimi misiami. Bardzo ciekawiło mnie kto może stać na klatce schodowej, czekając, aż otworzę.

Otworzyłam drzwi, a nich zauważyłam Cody'ego. Co on tu robi!? Czego on ode mnie chce!?

- Co ty tu robisz? - zapytałam bez przywitania.

- Nie chciałaś się spotkać, więc postanowiłem przyjść. - stwierdził jakby było to coś normalnego. Co za tupet. Przecież nie mieliśmy ze sobą kontaktu tak długo. Co mu nagle odwaliło?

- Możesz mi powiedzieć, co ty ode mnie chcesz? - zapytałam dość agresywnie. - Sory, ale nie mam czasu na jakieś twoje gierki.

- Chciałem zobaczyć swojego syna. - co kurwa? Jego syna? Nie no ciekawie.

- Cody, czy ty się dobrze czujesz? - zapytałam sarkastycznie, śmiejąc się jednocześnie.

- Mamo, kto przyszedł? - Theo podbiegł do mnie i objął moja nogę. Jest dość nieufnym dzieckiem.

- Cześć synku. - zwrócił się Cody do MOJEGO synka.

- Kochanie, idź włącz sobie bajkę. Zaraz przyjdę. - pogłaskałam synka po główce, udając, że wszystko w porządku. Zamknęłam drzwi, zostając z Cody'm na klatce schodowej.

- Co ty odpierdalasz?! Nie pomyliło co się coś!? - próbowałam nie krzyczeć, aby mały nie słyszał.

- Wiem, że to jest mój syn. - zareagowałam na to śmiechem.

- To jest syn Zac'a i nie wiem, co sobie ubzdurałeś. Przecież my nawet ze sobą nie spaliśmy! - mówiłam bardzo wkurzony głosem.

Nie wiem co mu strzeliło do tego pustego łba. To jest psychicznie i fizycznie niemożliwe. On się powinien leczyć.

- Ale mógł być mój. Ty miałaś być moja. - chwycił mnie za rękę, jakby chciał mnie uderzyć.

- Puść mnie idioto! - krzyknęłam.

- Musisz być ze mną! - to zabrzmiało jak groźba.

- Kurwa, zostaw mnie! Nigdy z tobą nie będę i nie wiem, co sobie wymyśliłeś! - próbowałam się wyrwać, ale nie mogłam siły. Bałam się, że Theo zaraz wyjdzie i będzie musiał na to patrzeć.

Will be betterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz