Na następny dzień Josh postanawia wrócić do miasta, w którym studiuje. Mój weekend powoli dobiega końca, jest już niedziela, którą zamierzam spędzić produktywnie. Rano nawet biegałam, czego nie robiłam jakoś prawie nigdy i uważam to za duży sukces. Postanowiłam trochę doprowadzić do normalności moją figurę, wyćwiczyć ją. Mam zamiar zdrowo się odżywiać.
Aktualnie jest coś około godziny dwunastej w południe, a ja z braku lepszych zajęć, szykuję się na zakupy. Mam w planach najpierw pochodzić po galerii, kupić trochę ciuchów, butów i tego co tylko wymyślę. Następnie zrobić zdrowe zakupy spożywcze w markecie. Jestem już przygotowana i jedyne, co mi zostało to znalezienie moich kluczyków od samochodu, które szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie wczoraj zostawiłam. Po naprawdę długich poszukiwaniach zauważam je na fotelu w salonie. Uśmiecham się zwycięsko sama do siebie i macham kluczykami w ręce. Biorę swoją torebkę i wychodzę z mieszkania, po upewnieniu się, że drzwi są zamknięte schodzę na dół po schodach. Po drodze mijam mojego sąsiada z góry, którym jest miły staruszek.
Gdy wsiadam do samochodu, dokładnie analizuję, czy wszystko wzięłam. Dopiero później odpalam silnik i wyruszam w drogę. Jadę uważnie, starając się nie łamać żadnych przepisów drogowych. Kilka razy jestem zmuszona stawać na światłach. Na szczęście w radiu lecą piosenki, które trochę poprawiają mi samopoczucie.
W galerii jestem pół godziny później. Na szczęście już w drodze wpadłam na pomysł, aby zadzwonić do Jane, która na samą wiadomość o zakupach, stwierdziła, że będzie za pięć minut. Siadam na ławeczce przy wejściu, czekając na przyjaciółkę. Wgapiam się bezmyślnie w wystawę sklepu znajdującego się przede mną, gdy nagle ktoś mnie dotyka w ramię. Kompletnie zdezorientowana odwracam się, ale gdy zauważam Jane, uśmiecham się i uprzednio wstając, przytulam ją.
- Dawno Cię nie widziałam - stwierdzam. Jesteśmy już w jednym ze sklepów i poszukujemy idealnych ubrań.
- Pewnie dlatego, że teraz jesteś całkowicie poświęcona Zaynowi. Mam nadzieję, że chociaż miło pożytkujecie czas
- Wcale nie jestem poświęcona Malikowi. Był u mnie Josh i byłam mu naprawdę potrzebna.
- Okej wyluzuj, przecież wiem. - stwierdza, biorąc do ręki wieszak z jedną sukienką, ogląda ją uważnie, po czym kiwa głową sama do siebie i zostawia ją w ręce. - Co chciał Josh, że przyjechał?
- Potrzebował rozmowy. Na początku uparcie twierdził, że chce zrezygnować ze studiów, a potem przyznał się, że jest gejem - odpowiadam jej.
- Od kiedy Josh jest gejem? - odwraca się do mnie z otwartymi ustami. Wiadomość wyraźnie ją zszokowała, co wcale mnie nie dziwi, w końcu zareagowałam podobnie.
- Nie wiem - wzruszam ramionami.
- To chyba ostatnia rzecz, której się po nim spodziewałam - stwierdza - Boże to jest takie nieprawdopodobne.
- Ja też, prędzej obstawiałam jakieś przestępstwo. Ale to jest o wiele lepsze, rodzice nie mogą się doczekać, aż poznają jego chłopaka.
- Jeśli będzie tak przystojny jak twój brat, przejdę załamanie nerwowe.
- Fakt, że myślisz tak o moim bracie, trochę mnie obrzydza. Lepiej gadaj, co u ciebie.- mówię w jej kierunku. Jane się rumieni, co oznacza jedno. Chłopak.
- Opowiadaj.
- Jedno słowo - William- mówi patrząc na mnie i przyglądając się mojej reakcji. Patrzę na nią kompletnie osłupiała. Kilka razy otwieram buzię, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wiem, co powiedzieć.
- Ty i William? - pytam nadal w ciężkim szoku. Jane kiwa głową.
- Tak, cóż to wyszło dosyć dziwnie, ciągle przychodził do kawiarni siedząc przy ladzie i gadając do mnie coś o tym, że nie chcesz już z nim nigdzie wychodzić, a w piątek zaprosił mnie na randkę.
- Cieszę się waszym szczęściem i pamiętaj, jak już pójdziecie na tę randkę chcę wiedzieć wszystko.
Jest kolejny , trochę krótki i bez Zayna, ale musicie być cierpliwi, bo coś się wydarzy. Coś wielkiego. x
CZYTASZ
lawyer 》Zayn Malik
FanfictionOna jest prawnikiem, a on pozwanym o zabójstwo swojej przyjaciółki. #10 in fanfiction -21.07. 2017 r. #8 in fanfiction -28.07.2017 r. #7 in fanfiction - 1.08.2017 r. #6 in fanfiction - 5.08.2017 r. #3 in fanfiction - 6.08. 2017 r.