Rozdział 6

245 38 6
                                    

Pod wieczór Liliana ponownie przemierzała znajome uliczki w kierunku zapomnianego przez świat Mrokowiska.

Nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że Anders coś ukrywał. Zastanawiała się, dlaczego nie chciał powiedzieć jej prawdy? Czyżby jej nie ufał? Nie, tego nie mogła o nim powiedzieć. W takim razie pewnie zbyt podejrzliwie podchodziła do sprawy. W końcu odkąd przekroczyła bramy Kirkwall, niczego ani nikogo nie mogła być pewna.

Westchnęła. O cokolwiek chodziło, właśnie miała okazję to sprawdzić.

~ ~ ~

Podążała przy boku uzdrowiciela w stronę kopalni Kościanego Szybu. Szare chmury rozłożyły się wygodnie na niebie, a lekki wiatr muskał korony drzew. Górskie, rześkie powietrze zawsze ją nieco rozluźniało, ale tym razem Hawke kroczyła lekko spięta. Kilka razy dyskretnie obejrzała się przez ramię. Miała nieustanne wrażenie, że ktoś za nimi podążał.

– No więc, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? – zagadnęła. – Chyba to coś naprawdę osobistego skoro nie pozwoliłeś mi nawet wziąć Aveline.

– O tobie, Lili – odparł Anders, na co uniosła brwi. – Chciałbym poznać twoje zdanie. Nigdy nie opowiedziałaś się po stronie magów lub templariuszy. Co o tym wszystkim myślisz?

Nie odpowiedziała od razu. Przez ułamek sekundy pożałowała, że zadała to pytanie. W końcu nie było na to dobrej odpowiedzi.

– Anders... to trudny temat. Tu nie ma tej dobrej i złej strony i możesz się ze mną nie zgadzać, ale widziałam wystarczająco zatwardziałych templariuszy oraz niebezpiecznych magów, aby stanąć po którejś ze stron. – Odczekała chwilę, gotowa na przepychankę słowną z argumentami Andersa, ale ten milczał. – Wiem, jak wygląda życie apostaty, mój zmarły ojciec i Bethany... nie mieli kolorowo. Wiem też, ile krzywdy potrafi wyrządzić magia albo ile dobra, patrząc na twoje poczynania w klinice. – Spojrzała na niego z uśmiechem. – Wszystko zależy od osoby i od tego, kto włada tą magią lub mieczem.

Przez kilka długich minut milczeli oboje, aż Hawke zaczęła się zastanawiać, czy dobrze ubrała w słowa swoją odpowiedź. Wiedziała, jakie Anders miał poglądy. Czasem się z nim zgadzała, a czasem odnosiła wrażenie, że Justynian przysłaniał mu oczy, widząc na każdym kroku prześladowania magów.

– Doskonale rozumiem twoje rozdarcie, Lili – odezwał się w końcu Anders. – Nie martw się, postaram ci się pokazać, dlaczego tak bardzo oddaję się swojej sprawie. – Przyspieszył kroku.

Coś drgnęło na dnie żołądka Hawke, coś co sprawiło, że zaczęła mieć coraz gorsze przeczucia.

Szli jeszcze przez jakiś czas, nie napotykając żadnego niebezpieczeństwa. Było trochę za spokojnie jak na te okolice.

– Spójrz, to te rośliny o których ci mówiłem. – Anders wskazał palcem na wysokie źdźbło trawy. – W połączeniu z elfim korzeniem świetnie oczyszczają świeże rany, a napar z tych ziół łagodzi bóle głowy i mdłości.

Och, przydałoby mi się to dziś rano. Pomyślała Hawke.

Podeszli zebrać ciemnozielone liście, które były niemal niewidoczne gołym okiem, gdyby nie kontrastujące białe kwiaty.

– Szybko poszło, wracajmy już lepiej – zaproponowała Hawke, otrzepując spodnie z ziemi. – Obawiam się, że w tych okolicach niebezpiecznie jest zostawać na dłużej.

– Jeszcze nie – mruknął Anders. – Widzisz, nie okłamałem cię, Lili. Naprawdę potrzebowałem tych ziół, ale... skoro tu jesteśmy... Potrzebuję twojej pomocy w jeszcze jednej sprawie – dokończył, rozglądając się nerwowo.

– Teraz powiesz mi, o co chodzi? – zapytała Hawke, krzyżując ręce pod biustem i mrużąc oczy.

– Tak, tylko musisz mi zaufać. Chodź. – Nie czekając na jej reakcję, ruszył w stronę zabitego deskami wejścia do kopalni.

– Anders, mówiłeś, że nie będziemy...

– Proszę, Lili, zaraz wszystko zrozumiesz. Nie martw się, nikt nas tu nie zaatakuje.

Chwycił swój kostur zza pleców, jednym magicznym pociskiem roztrzaskał deski blokujące wejście i wkroczył odważnie do kopalni. Pomimo rosnącego niepokoju, Hawke podążyła za nim.

Przytłaczająca wręcz ciemność spowijała otoczenie. Anders przywołał mały ognik i rozświetlił wnętrze jaskini. Nie zatrzymywał się, jakby dokładnie wiedział, dokąd iść. Liliana dogoniła go wciąż lekko spięta. Już otwierała usta, aby coś powiedzieć, kiedy w korytarzu dostrzegli leżące bezwładnie opancerzone ciało.

Templariusz.

Mag rzucił się pędem przed siebie i wbiegł wprost do głównego ośrodka opuszczonej kopalni.

Hawke pobiegła za nim i dopiero kiedy znów stanęła przy jego boku, ogarnęła wzrokiem roztaczający się przed nią obraz.

Trupy templariuszy były rozsiane po całej ziemi, leżeli spowici w kałużach własnej krwi, niektórzy spaleni na węgiel, inni z powyrywanymi kończynami. Na ten widok Hawke zrobiło się niedobrze, ale Anders nawet tego nie zauważył. Kręcił się po jaskini i wykrzykiwał nieznane jej imiona. Dopiero po dłuższej chwili z ukrycia wyszła grupka ludzi w długich, typowych dla Kręgu szatach. Magowie.

– Ardus! Levare! Co tu się stało? Jak ci templariusze...?

– Milcz, Anders – przerwał mu łysy mężczyzna stojący na przodzie grupy. – Ktoś nas wydał templariuszom. Wdarli się tu gotowi nas pozabijać. Tego właśnie chciałeś? Chciałeś zobaczyć nas martwych?! Myślisz, że jesteśmy tacy słabi?! – Dobrał kostur, a w oczach maga odmalowała się wściekłość. Na rękawach szaty miał plamy krwi.

– Ardus, o czym ty mówisz? – Twarz Andersa pobladła. – Nie miałem pojęcia o żadnych templariuszach! Wiem, że długo mnie nie było, ale sprowadziłem Hawke, to mój najsilniejszy sprzymierzeniec, może wam pomóc.

– Ona nie jest magiem! – ryknął mężczyzna. – Już ci to mówiłem, nie zrozumie naszej sytuacji. Marnowałeś czas, przez który my bezczynnie tutaj siedzieliśmy, każdego dnia, w ciągłym strachu. Tak ma wyglądać nasza wolność?! – wykrzyczał ze złością, o mało nie opluwając własnej szaty. – To już bez znaczenia, czy to wy nas wydaliście. Przez ciebie zatrzymaliśmy się tutaj, a templariusze nas znaleźli. Straciliśmy wielu z naszych, nie mieliśmy żadnego wyboru, musieliśmy to zrobić...

Oczy Hawke rozszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy uświadomiła sobie, do jakich desperackich czynów musieli posunąć się ci magowie, aby zabić tak liczny oddział templariuszy.

Mężczyzna uniósł rękę, w której trzymał masywny kostur. Rękaw jego szaty zsunął się do łokcia, ukazując krzywą ranę na przedramieniu. Krew kapała z głębokiego cięcia, jednak żadne krople nie opadały na ziemię. Rozpoczęły swój taniec, wypełniając komnatę duszną, magiczną aurą.

– Niemożliwe – cichy jęk wydobył się z ust Andersa.

W tym samym momencie zmuszony był patrzeć, jak grupkę magów oplata łańcuch czerwonych smug, coraz większych i większych.

Magia krwi.

Długie, białe linie lyrium na ciele Fenrisa zareagowały na wypełniającą jaskinię aurę. Dobył miecz i nie patrząc na zdziwioną minę Hawke, ruszył w samo epicentrum zakazanej magii.

Lek na cierpienie || Dragon Age 2 (w trakcie poprawek)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz