Rozdział 17

211 40 19
                                    

Rzucał się, szarpał. Ciężka magia wypełniała wnętrze jaskini, gdy Fenris próbował uwolnić się z kajdan przytwierdzonych do ścian. Jego napięte nadgarstki walczyły, aby wyrwać metal. Znaki lyrium rozświetlały mrok.

Uśpili go. Nie wiedział kiedy ani jak, ale go uśpili, a gdy odzyskał przytomność, już nie znajdował się za kratami. Wyciągnęli go stamtąd, unieruchomili ręce oraz nogi, a teraz... teraz z wymierzonymi do niego mieczami osłaniali maga, który mruczał coś pod nosem, splatając zaklęcie.

To koniec.

Znowu skończy jako eksperymentalny pies zaciągnięty na smyczy do niewoli. Znowu magia zniszczy jego życie, jak gdyby już wystarczająco nie wniknęła w strukturę jego ciała.

Tak długo walczył. Naprawdę wierzył, że kiedyś będzie wolny...

Nie, to nie może się tak skończyć!

Szarpał i szarpał za kajdany w desperackiej próbie uwolnienia się z tego koszmaru. Spinał ciało, wrzeszcząc. Pot spływał po jego plecach, a krew po nadgarstkach. Zdzierał skórę, lecz adrenalina zagłuszyła ból; zagłuszyła wszystko wokół.

– Zróbcie coś! – wydarł się przywódca łowców. – On zaraz się wyrwie!

Pomimo rozkazu, nikt nie miał odwagi podejść do miotającego się niczym dzikie zwierzę elfa. Ręce im zadrżały, gdy znaki lyrium rozjarzyły się jeszcze bardziej, a Fenris rzucił im wściekłe spojrzenie.

Zabiję. Rozszarpię. Ucieknę!

Łowca wydający rozkazy przepchnął się między podwładnymi z bluzgami na ustach. Wysunął miecz i już przykładał go do piersi Fenrisa, gdy coś chwyciło go za szyję. Stęknął przerażony. Oczy wyszły mu na wierzch, kiedy szpony samej śmierci dosięgły jego duszy. Krew trysnęła po ścianach jaskini. Ręka wyrwana z kajdan zmiażdżyła mu gardło.

I wtedy się zaczęło.

Najgłębiej skrywane demony zawładnęły Fenrisem. Gniew dodał mu siły, przysłaniał oczy, torował drogę do wolności.

Nie rejestrował tego, co się działo. Widział jak w stop-klatkach.

Wrzaski. Krew. Zamach. Ból.

Strach. Magia. Śmierć.

Wdech. Wydech.

Serce. Bum. Bum. Bum.

– Co wy robicie?! – krzyczał mag. – Unieszkodliwcie go, zanim was pozabija!

Na ziemię padło truchło kolejnego łowcy, gdy Fenris wbił rękę w jego ciało. Natychmiast dopadł do następnego gotowy zmiażdżyć kolejne serce, lecz ten zamachnął się mieczem. Trafił.

Elf zachwiał się, robiąc krok w tył. Sekunda na wdech i znów atak. Krew spływała ze świeżej rany na piersi, kiedy Fenris z krzykiem rzucał się na przeciwników. Nie czuł bólu, nie czuł niczego oprócz zapachu roztaczającej się śmierci.

Nie odbiorą mu wolności. Nie wróci do Danariusa.

Nigdy!

Rzeka krwi spłynęła po jaskini i Fenris poczuł ją na własnych wargach. Upadł. Leżał twarzą w kałuży krwi po mocnym kopniaku w plecy. Następne uderzenie prosto w brzuch. Kolejne, w twarz. Usłyszał chrupnięcie łamanego nosa i wtedy poczuł ból; pierwszy raz, odkąd wyrwał kajdany ze ścian.

– Szybko, zwiążcie mu ręce!

Wykręcili mu ramiona w tył. Zimny metal na jego nadgarstkach znów wezbrał w nim furię. Wierzgał się, zdzierając gardło, ale ktoś przytrzymał go ciężarem własnego ciała.

Lek na cierpienie || Dragon Age 2 (w trakcie poprawek)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz