Rozdział 11

277 39 12
                                    

Hawke wierciła się w swoim łóżku, zaciskała mocno powieki, a pot spływał ciurkiem po jej czole. Najczarniejsze wspomnienia znów powróciły w snach.

Strach. Panika. Płonące Lothering. Biegła wraz z matką i rodzeństwem, Carver je poganiał, Bethany ściskała zapłakaną Leandrę za rękę, powtarzając, że wszystko będzie dobrze. Odwróciła się, aby ostatni raz ujrzeć, jak ich dom obracał się proch. Wrzaski uciekających ludzi jeszcze przez długi czas nie dadzą Hawke zasnąć spokojnie.

Krew. Pomioty. Bitwa bez chwili wytchnienia, do utraty sił. To nie był sparing z jej bratem, nie mogli w każdej chwili złożyć broń i ze zmęczonymi uśmiechami obwieścić, że wrócą do tego jutro. To była walka na śmierć i życie. Zwycięstwo albo porażka. Dokąd uciekać? Gdzie znaleźć schronienie? Kto im pomoże?

Walka. Ucieczka. Walka. Hawke upadła. Walka. Bethany została ranna. Walka.

Przebudziła się z ciężkim i szybkim oddechem. Przed oczami wciąż widziała tamten dzień. Którą to już noc koszmary dręczyły ją po nocach? Za oknem wciąż było ciemno. Hawke uspokoiła skołatane nerwy i przyłożyła głowę do poduszki.

To tylko sny, to tylko sny, nic złego się nie dzieje. Powtarzała w myślach.

Zasnęła, lecz w koszmar nadal trwał.

Biegli, ile sił w płucach. Byli już daleko poza Lothering, ale wciąż natrafiali na pomioty. Pojawiały się grupami, atakowały z zaskoczenia. Ziemia zatrzęsła się pod ich stopami i usłyszeli ciężkie, zbliżające się kroki. Leandra wrzasnęła z przerażenia na widok potężnego ogra. Ryknął on w stronę nieba i popędził prosto na nich.

Zimny dreszcz oblał plecy Hawke. Rzuciła przez ramię do Bethany, aby ich osłaniała, lecz to Carver dał krok przed siebie. Ściskał mocno miecz, ręce mu się trzęsły, ale stanowczym tonem krzyknął:

– Ja się nim zajmę!

Nie. Nie będzie znów na to patrzeć.

Wiedziała, co się zaraz stanie. Oglądała to w koszmarach tyle razy, że nie przeżyje kolejnego ścisku w sercu na widok śmierci Carvera. Ogr był już blisko, wyciągał olbrzymią łapę przed siebie.

Hawke spróbowała chwycić brata za ramię, aby go odciągnąć, ale... nie mogła się ruszyć. Krzyk utknął jej w gardle, a czas jakby zwolnił.

To sen! Obudź się z tego! Obudź się!

Nagle wiązka światła przecięła całą scenę jak uderzająca błyskawica. Hawke poczuła, że coś się zmieniło. Strzępki magii zawirowały w powietrzu, a wszystkie postacie zamarły w bezruchu: nadbiegające z daleka pomioty oraz ogr stanęli jak zamrożeni. To samo jej matka oraz rodzeństwo. Liliana natomiast jakby została wypuszczona z silnego uścisku. Odetchnęła i mogła już poruszać kończynami.

Zanim zdążyła się rozejrzeć, dostrzegła zbliżającą się w jej stronę kobiecą postać. Znała ten sposób poruszania się oraz tajemniczy uśmiech. Aż za dobrze pamiętała przenikliwe, złote oczy Flemeth, która, gdyby wtedy zjawiła się odrobinę szybciej, mogłaby uratować Carvera przed śmiercią.

Czy o to właśnie chodziło? Hawke zaczęła kontrolować ten sen?

– Witaj, dziecko – przemówiła wiedźma, zbliżając się do niej pewnym krokiem.

Liliana nic z tego nie rozumiała. Patrzyła to na Flemeth, to na zastygniętą w czasie scenę. Nic nie wskazywało na to, aby ogr oraz pomioty miały zniknąć, a tak właśnie poprowadziłaby ten sen Hawke, gdyby miała nad nim kontrolę.

Flemeth ujrzała jej zdziwienie i powiedziała spokojnym tonem:

– Ile razy musiałaś to oglądać w snach? Ile cierpienia przyniósł wam ten incydent twojego brata? Posłuchaj, dziecko... mogę ci pomóc. Jeżeli chcesz, mogę uratować Carvera.

Lek na cierpienie || Dragon Age 2 (w trakcie poprawek)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz