-15- Schlierenzauer -15-

319 68 2
                                    

Kiedy jechaliśmy do rodziców Michaela, zabłądziliśmy jakieś 5 razy. Krafti niby wiedział gdzie mieszkają, ale jego wiedza ograniczała się do nazwy miejscowości i koloru domu, a to było niestety niewiele. W końcu się wkurzyłem i zatrzymałem się na rynku danej miejscowości i zapytałem kogoś o adres. Była to jedna z tych małych miejscowości, w której każdy zna każdego. Sąsiad wie o sąsiedzie więcej niż się spodziewasz. Miła starsza pani powiedziała nam dokąd musimy się udać i dzięki niej nie musieliśmy tracić już więcej czasu.

Zaparkowałem przed budynkiem, wysiadłem z auta i rozprostowałem nogi, długo siedziałem za kółkiem, ale nie chciałem, żeby Krafti prowadził, jeszcze by się zamyślił i mogłoby dojść do tragedii. Podszedłem do drzwi od strony pasażera i otwarłem je, nachyliłem się, żeby spojrzeć Kraftiemu w oczy, wyglądał na przerażonego i zestresowanego. Po części mu się nie dziwiłem, nikt nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji.

- Możemy iść. Jesteś gotowy? - zapytałem.

Przełknął ślinę, cichym głosem odpowiedział.

- Tak. Myślę, że tak.

Wysiadł z samochodu, podeszliśmy razem do drzwi. Nadusiłem na dzwonek, usłyszałem jego cichy sygnał. Po kilku sekundach usłyszałem kroki wewnątrz budynku. Ktoś się zbliżał. Drzwi otworzyły się, pojawiła się w nich dość niska kobieta. Była taka podobna do Michaela, mogłaby się go wyprzeć, ale i tak nikt by jej nie uwierzył.

- W czymś mogę pomóc? - zapytała.

Spojrzałem na Kraftiego, chciałem, żeby to on zainicjował rozmowę, ale spojrzał się tylko w podłogę i nic nie mówił, cóż więc to ja musiałem zacząć.

- Dzień dobry, wiem, że to nie czas i pora na takie wizyty, ale jesteśmy znajomymi pani syna. A w zasadzie to ja jestem jego znajomym - spojrzałem na Krafta - to jest jego chłopak. Możemy wejść?

Kobieta spojrzała na mojego towarzysza, w jej oczach pojawiło się zrozumienie, jakby właśnie przypomniała sobie skąd go kojarzy. Oczywiście, że pamięta go z pogrzebu. Przecież tam był. Otworzyła nam drzwi i zaprosiła nas do środka. Zaprowadziła nas do salonu, cóż mogłem powiedzieć o jego wnętrzu, był tam trochę babciny wystrój, dywan wisiał na ścianie, to chyba była jakaś inspiracja Rosją, ale ogólnie w pomieszczeniu było ciepło i przytulnie. Czuć było typowy domowy klimat.

- Może się czegoś napijecie? Zaraz zawołam męża, czujcie się jak u siebie.

Spojrzałem na Kraftiego, który rozglądał się dookoła, na półce zobaczył zdjęcie małego chłopca o blond włosach, zdjęcie wyglądało na dość stare. Wziął je do rąk i przyglądał się mu w skupieniu.

- To Michael jak miał trzy latka - powiedział mężczyzna, który wszedł do salonu.

- Nic się od tamtego czasu nie zmienił. Te same oczy, ten sam uśmiech, nawet fryzura ta sama - odparł Krafti.

- Michael był dobrym dzieckiem, utalentowany, miły, kulturalny. Szkoda, że tak szybko dorosnął. Już kiedy miał 16 lat wyrywał się z domu, chciał zwiedzić świat - dodał ojciec Michiego.

Krafti przyłożył do zdjęcia swoją dłoń, pogłaskał twarz małego chłopca po policzku.

- Wiele razy mi powtarzał, że chciałby kiedyś odbyć własną podróż dookoła świata. Na wakacje wybierał niestworzone miejsca, o niektórych z nich nie miałem nawet pojęcia. Trafił mu się gen podróżnika - powiedział Stefan, a jego głos się nieco załamał.

Mężczyzna podszedł do niego i objął go ramieniem, jakby chciał mu okazać wsparcie i zrozumienie. Bo faktycznie zrozumiał, on też coś stracił, tak jak Krafti.

- Możesz zatrzymać to zdjęcie, na pewno nie masz żadnych jego zdjęć z dzieciństwa, a my mamy ich od groma. Potraktuj to jako prezent.

Do salonu wróciła pani domu z kilkoma szklankami herbaty na tacy. Położyła je na stoliku, wszyscy usiedliśmy, na moment zapanowała krępująca cisza.

- Gdyby Michi tu był nie pozwoliłby nam siedzieć w takiej ciszy - wyszeptała jego matka.

A potem po prostu się rozpłakała, jej mąż przytulił ją, ale to właśnie reakcja Kraftiego wprowadziła mnie w osłupienie. Ten człowiek wiedział co robić kiedy ktoś płakał, zawsze znalazł jakieś pocieszenie. Wstał i uklęknął przed mamą Michiego, chwycił ją za ręce.

- Wiem jak bardzo pani cierpi, czuję się podobnie, ale proszę spojrzeć na to z innej strony. Michi może teraz zwiedzać cały świat, kto wie, może stoi teraz obok nas albo znajduje się w gorącej Hiszpanii na jednej z plaż. Na pewno gdziekolwiek jest, jest szczęśliwy. Kiedy widzi, że płaczemy robi mu się przykro, że nie może wrócić i że przez niego wypłakujemy oczy. Musimy się z tym pogodzić, on na nas czeka i w pewnym momencie się z nim spotkamy, niech uwierzy mi pani na słowo. Nie ma co ronić łez.

Kobieta spojrzała na niego zaczerwienionymi oczyma, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

- W jakiej sprawie tak właściwie przyjechaliście? - zapytał jej mąż.

- Chcieliśmy porozmawiać o Thomasie - odparłem, a na ich twarzach pojawiło się zdziwienie. 

where is your son, Michi?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz