- epilog -

456 74 26
                                    

Kilkadziesiąt lat później...

Noc, szpitalna sala, a w pokoju nasza trójka. Leżałem na szpitalnym łóżku, obok na krześle drzemał mój podstarzały przyjaciel Gregor, Thomas położył się na leżaku, który traktował jako prowizoryczne łóżko. Mówiłem, żeby poszli do domu, ale uparli się, że zostaną przy mnie. Spali, a ja w myślach robiłem rachunek sumienia, czułem, że mój czas się kończy.

Życie dało nam w kość. Miesiąc po osiemnastych urodzinach Thomasa Rita umarła. Gregor stał się wrakiem człowieka, ciągle płakał, obwiniał się, że jej śmierć to jego wina, chociaż tak naprawdę nikt nie miał wpływu na to, że zachorowała. Thomas patrzył na to z przerażeniem, mój przyjaciel staczał się na naszych oczach, nie mogłem na to patrzeć. Pomogłem mu tak jak kiedyś on pomógł mnie, nie wiem jak to się stało, może to samotność wepchnęła nas sobie w ramiona, a może to była po prostu miłość, nadal tego nie wiedziałem. Z Gregiem zaczęło łączyć mnie więcej niż kiedykolwiek przedtem. Obaj coś straciliśmy, samotność była naszą kochanką, ale później pozbyliśmy się jej. Nie wiedziałem czy powinniśmy, czy gdzieś na górze Rita i Michael nie patrzą na nas z pogardą. Nie wiem czy tak miało to wszystko wyglądać, ale byłem wdzięczny Gregorowi za wszystkie lata naszego wspólnego życia. Thomas nie miał nam tego za złe, kiedy dowiedział się, że jest coś między nami wyglądał na szczęśliwego, byłem tym nawet trochę zdziwiony.

Thomas kilka lat później się wyprowadził, założył rodzinę, miał dwójkę dzieci, często u nas bywał, kiedy okazało się, że choruje zaczął nam bardzo pomagać. Z Gregorem nie byliśmy już młodzi, nie dalibyśmy sobie sami rady. Teraz byliśmy tutaj, w tej chłodnej szpitalnej sali, na której moje życie miało się właśnie zakończyć.

Spojrzałem na Gregora, na jego głowę, na której nie było już jego bujnej czupryny, na zmarszczki na jego twarzy, czas dał się nam we znaki. Skierowałem swój wzrok na Thomasa, miałem problemy ze wzrokiem, ale zobaczyłem obok niego jakąś postać, poznałem go, koniec był coraz bliżej.

- Wróciłeś - wyszeptałem - Czekałem na ciebie całe życie.

- Oczywiście, że wróciłem. Tak naprawdę ani przez chwilę nie byłeś sam, cały czas byłem tuż obok, nie potrafiłeś mnie tylko zauważyć - odparł.

- Czy to znaczy, że umieram?

Michi kiwnął głową. Wiedziałem, że ten moment w końcu nadejdzie, nie spodziewałem się tylko tego, że to właśnie on po mnie przyjdzie.

- Czy tam gdzie pójdziemy jest Rita i Manuel? - zapytałem.

- Czekają tam na ciebie, Manuel chce cię jeszcze raz przeprosić, w tym miejscu nikt się na nikogo nie gniewa, przyjaciele są przyjaciółmi, a miłość trwa wiecznie - powiedział Michi uśmiechając się.

- Mogę się z nimi pożegnać? - spojrzałem na Gregora i Thomasa, którzy byli tuż obok, spali, nie wiedzieli, że zaraz mnie stracą.

- Krafti wiem jak bardzo tego chcesz, ale nie mamy na to czasu, oni to zrozumieją, nie będę ci mieli tego za złe. Musimy już iść.

Nie chciałem zostawiać ich bez pożegnania, ale skoro Michi mówił, że powinniśmy już iść, to chyba nie powinienem stawiać oporu, miałem do niego jeszcze tylko jedno pytanie.

- Nie masz mi i Gregorowi za złe tego co zaszło między nami?

- Krafti, przestań - zaśmiał się - Kibicowałem wam cały czas, Gregor cię potrzebował, ty też go potrzebowałeś. Nie mogłeś być przecież całe życie sam. Było miło, ale się skończyło. Teraz przyszedłem po swoje, przyszedłem po ciebie, żeby już nigdy nie wypuścić cię z rąk. Kocham cię Krafti, kochałem cię całe swoje życie, a po swojej śmierci kochałem cię jeszcze bardziej, ale będziemy mieli dużo czasu na dokończenie tej rozmowy, lepiej już chodźmy.

Po chwili stałem obok swojego łóżka, ale moje ciało nadal na nim leżało. Aparatura zaczęła wariować, do sali wbiegły pielęgniarki i lekarz, Thomas zabrał płaczącego Gregora na korytarz. Obróciłem się, żeby na nich spojrzeć. Michi to zauważył.

- Nie martw się, Greg ma jeszcze trochę czasu, dołączy do nas później, mogę ci to obiecać, ale teraz musimy już iść, nie odwlekajmy tego momentu dłużej.

Wiedziałem, że skoro Michi mi to obiecał to słowa dotrzyma, nie bałem się już, nie bałem się iść z nim. Śmiało kroczyłem przed siebie. Wiedziałem, że zabiera mnie w inne lepsze miejsce, w którym będziemy mogli być razem już zawsze, nikt nam w tym nie przeszkodzi. Kiedy zaczęliśmy się zbliżać do wielkiego okręgu, który świecił tak jasnym światłem jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widziałem spojrzałem na Michiego.

- Kocham cię - wyszeptałem.

- To dobrze, bo jesteś skazany na mnie już na wieczność - odparł i pocałował mnie w czoło.

Czułem się szczęśliwy, czułem się bezpieczny, czułem się kochany. Dla takiej nagrody warto za życia doświadczyć nawet największego cierpienia. Spotykały mnie w życiu różne rzeczy, najgorsze dni mieszały się z najlepszymi, ale dzielnie niosłem ten ciężar na swoich barkach, a teraz dotarłem do końca tej drogi. Było ciężko, ale było warto. Teraz byłem tego pewien.

KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ

where is your son, Michi?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz