-25- Schlierenzauer -25-

283 61 2
                                    

Spieszyłem się, robiłem wszystko, żeby jak najszybciej być gotowym. Wiedziałem jak ważne dla Krafta jest odnalezienie Thomasa. Michi poprosił mnie o to, ale gdyby nie Stefan to pewnie już bym to porzucił, wtedy być może nie poznałbym Rity, wszystko potoczyłoby się inaczej. Zupełnie inaczej.

Około godziny 12 byliśmy na miejscu, kilka minut siedzieliśmy w aucie, żaden z nas się nie odzywał. Kiedy Rita mówiła o swoim planie wydawał się przemyślany, nawet bardzo. Prosty i klarowny, ale kiedy przyszedł czas na jego wykonanie odezwały się nasze nerwy. Strach i przerażenie wypełniły nasz układ krwionośny, ale musieliśmy to zrobić. Jeśli chcemy znaleźć Thomasa musimy podjąć ryzyko. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy. Wykręciłem numer z wizytówki.

- Halo, kto mówi? - odezwał się delikatny głos po drugiej stronie słuchawki.

- To ja Greg, jesteśmy na miejscu. Kiedy możemy wchodzić? - zapytałem.

- Za kilka minut, wysiądźcie już z samochodu i chodźcie powoli w stronę drzwi, jak wyślę wam sms będziecie mieli może 5 minut, żeby wejść na górę znaleźć plik i go skopiować. Ja już kończę, czekajcie na sms - odparła nieco ściszonym głosem.

Miałem włączony głośnik, więc Krafti też słyszał jej instrukcję. Wysiedliśmy z auta, chciałem zgrywać pewnego siebie, ale w moim gardle pojawiła się gula, której nie mogłem przełknąć. Rozciągnąłem się i ruszyliśmy w stronę drzwi. Chwile przechadzaliśmy się przed wejściem, co mogło wydać się podejrzane, ale ludzie, którzy nas mijali nie zwracali na to za dużej uwagi. Wtedy mój telefon zawibrował.

Od: Rita

Macie 5 minut, załatwcie to szybko.

Pokazałem smsa Kraftowi, przeczytał go i otworzył drzwi. Na korytarzach nie było nikogo, zupełnie jak wczoraj. Ruszyliśmy w stronę schodów, starałem się pokonywać po dwa stopnie naraz, Krafti był kilka kroków za mną. W jednym z korytarzy usłyszałem krzyk Rity, wołała o pomoc, odgrywała swoją rolę w tym przedstawieniu. Dotarliśmy do gabinetu. Drzwi były otwarte, a w środku nikogo nie było, świetnie, wszystko szło po naszej myśli.

- Krafti stój przy drzwiach, pilnuj czy ktoś się tu nie zbliża ja szybko poszukam folderu - rozkazałem.

Usiadłem na fotelu, komputer był włączony, nie musiałem wpisywać żadnych haseł. W oczy rzucił mi się folder o nazwie "wychowankowie". Otworzyłem go, wewnątrz znajdowało się o wiele więcej folderów, każdy z nich miał w nazwie imię i nazwisko dziecka, były ułożone w kolejności alfabetycznej, zjechałem do literki H. Hayboeck, Thomas - bingo. Mamy to, podłączyłem pendrive do komputera i najszybciej jak potrafiłem skopiowałem plik. Po kilku sekundach folder znajdował się już na przenośnym urządzeniu. Mogliśmy uciekać. Krafti spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem, ktoś się zbliżał. Zostawiłem komputer w takim stanie w jakim go zastałem. Kiwnąłem Kraftowi, żeby usiadł na tym samym miejscu co wczoraj. Do pomieszczenia weszła dokładnie ta sama kobieta, która rozmawiała z nami poprzedniego dnia.

- To znowu wy? - zapytała.

- Tak, przyszliśmy jeszcze raz zapytać, może jednak zmieniła pani zdanie? - odparłem.

- Nie zmieniłam, proszę opuścić ten gabinet, nie chce panów już tu więcej widzieć.

Posłusznie wyszliśmy z pomieszczenia, kiedy szliśmy schodami w dół mijaliśmy Ritę, która miała owiniętą rękę bandażem, czy ta dziewczyna naprawdę zrobiła sobie krzywdę tylko po to, żeby nam pomóc? Otworzyłem usta i bezgłośnie powiedziałem jej "mamy to", uśmiechnęła się i poszła dalej, a my udaliśmy się do wyjścia. Przez całą drogę do samochodu nie odzywaliśmy się do siebie, dopiero wewnątrz wzięliśmy głęboki oddech.

- Nie wierzę, że nam się udało - powiedziałem.

- Nigdy w życiu się tak nie bałem. Nie róbmy tak więcej, nie mam na to nerwów - odparł Krafti - Dobrze, że udało się zamydlić oczy tej kobiecie.

Chyba nie domyśliła się, że korzystaliśmy z jej komputera, wszystko zostawiłem tak jak było przedtem. Kiedy wychodziliśmy nikt nas nie gonił, nikt nie krzyczał. Udało się, cholera, udało się nam. Czułem się jak aktor z CSI, w tym momencie myślałem, że jestem w stanie rozwiązać każdą zagadkę, ale kiedy emocje opadły, to cieszyłem się, że nas nie przyłapali, ale nigdy więcej nie chciałem się w coś takiego pakować.

- Jedźmy do hotelu, im szybciej tym lepiej - powiedziałem.

where is your son, Michi?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz