*Enigma*
Musiałam przyznać, że posiadłość szwajcarskiego wicepremiera robiła wrażenie. Tak, samo zresztą stwierdził Tom, niemal natychmiast, gdy dotarliśmy na miejsce. Z tą różnicą, że on mówił o tym, co można było zauważyć, na pierwszy rzut oka, natomiast ja o tych mniej wyraźnych szczegółach. Ja miałam na myśli, zdecydowanie za dużą ilość ochrony, jak na prywatny bankiet oraz interesujące fragmenty architektury budynku, które wskazywały na to, że skrywa on znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Chociaż może na budownictwie się nie znałam, ale zdobycie planów tego cudeńka zajęło mi kilka tygodni oraz dużo bardzo nielegalnych metod.
Znałam na pamięć już każdy element tego miejsca. Planem na dziś było dostanie się i wykradnięcie całkiem pokaźnej ilości danych. One teoretycznie nie powinny istnieć, ciężko było też zlokalizować, od kogo pochodziły. Moim zadaniem było ukraść je i dostarczyć wschodnim zleceniodawcom. Czego oczywiście zrobić nie zamierzałam, ale to już druga część historii.
Nie chciałam jednak wybiegać w przyszłość. Po pierwsze muszę zdobyć te dane, a żeby to zrobić, musimy wkręcić się w niewielki tłum na bankiecie. Dobrze, że miałam przy swoim boku specjalistę od takich rzeczy.
Teraz Tom miał okazję się wykazać.
To dobrze, bo jego zadaniem było odwrócenie uwagi ode mnie.
Musiałam wyglądać zupełnie naturalnie, tak, aby nikt nie zaczął nic podejrzewać, gdy wymknę się z przyjęcia. Jak najlepiej zostać tak odebraną w męskim towarzystwie? Cóż, wystarczyło nie pokazywać, że ma się do zaoferowania więcej niż sam wygląd.
— Naprawdę skrywa tutaj Pan skarby w tym budynku? — Zapytałam, co mogło być ryzykownym zagraniem. Nawet Tom posłał mi dyskretnie przerażone spojrzenie.
Wiedziałam jednak co robię.
— Ohh Lillian jesteś taka urocza... — roześmiał się wicepremier, nie zdając sobie sprawy, że wpada w moją dyskretnie utkaną sieć. — Świat nie jest tak prosty, a wszystkie skarby, które nadal się liczą znajdują się na dyskach mniejszych od naszych dłoni — wyjaśnił biorąc moją rękę w swoją dłoń. Więc to taki typ faceta. Dostrzegłam tylko lekko oburzone spojrzenie Thomasa.
Zgrywał zazdrosnego męża, lepiej niż się spodziewałam.
Okazało się, jednak, że nie tylko ja dostrzegłam jego wyraz twarzy.
— Przepraszam — zaczął nasz gospodarz — zupełnie się panu nie dziwię, z taką żoną musi być ciężko zachować spokój.
— Żeby pan wiedział — odparł tylko, kładąc dłoń na mojej talii, na potwierdzenie swoich słów.
O co chodzi mężczyznom z całym tym obmacywaniem? Zaznaczają teren czy co?
Nie, żeby akurat w przypadku Toma mi to przeszkadzało. Ten facet miał coś w sobie, coś, co zupełnie mieszało mi w głowie. Coraz bardziej przestawało mi się to podobać.
Przerwałam w końcu tę niezręczną ciszę, która zapanowała.
— Panowie — uśmiechnęłam się, aż zbyt sztucznie — macie ochotę na drinka?
To był znak dla Toma, który wiedział, że przyniesienie tych drinków zajmie mi około siedmiu minut. Jeśli do tej pory nie wrócę, ma uciekać. Jak najszybciej.
— Pozwolimy, żeby kobieta nosiła nam drinki? — Zapytał wicepremier.
— Ostrożnie, zanim zbudzi się jej ukryta dusza feministki — odparł Thomas, a ja obiecałam sobie, że jeśli przeżyję to mu przyłożę za jego żarciki.
Ruszyłam, więc odwracając się. Doszłam do niewielkiego baru, ale minęłam go po chwili, gdy byłam pewna, że nikt nie zwraca na mnie uwagi.
Dotarłam do klatki schodowej, zrzuciłam szpilki, jeszcze tylko następne drzwi z napisem, ostrzegającym, żeby nie wchodzić.
Uśmiechnęłam się widząc pierwsze zabezpieczenia. Zobaczyłam zwykłą klawiaturę, o dziwo nie liczbową. To znacznie ułatwiało sprawę, zważywszy na kilka wytartych liter.
Wyciągnęłam telefon i wprowadziłam każdą z nich. Używałam kilku słowników, zważywszy na to, że ten kraj nie może się zdecydować jakim językiem chce mówić. Sens ma kilkanaście haseł, ale, jako że znałam już biografię gospodarza na pamięć, wykluczyłam większość z nich.
Oby były, chociaż trzy próby.
Zaczęłam, wsłuchując się mój własny oddech.
ACCESS DENIED
Tak samo jeszcze dwa razy.
Spodziewałam się już alarmu i dziesiątek ochroniarzy biegnących w moim kierunku, ale, jako że nic się nie wydarzyło wprowadziłam kolejne, ostatnie już hasło.
Tym razem się udało.
Szkoda, że teraz przede mną najtrudniejsze.
Zjechałam windą, kolejne piętro niżej. Rzeczywiście to miejsce to forteca. Gdy tylko otworzyły się, zauważyłam niewielki panel sterowania.
Z miejscem na kartę dostępu.
Na szczęście na to byłam przygotowana, gdyż właśnie to dostałam na ostatnim spotkaniu z tymi przeklętymi Rosjanami.
Oczywiście nie zawiera ona tego, co powinna, ale pochodzi z tego budynku, więc pokazuje się tylko awaria, która na moje szczęście nie aktywuje alarmu, tylko pozwala mi na użycie ustawień awaryjnych.
Dostanie się do systemu zajęło mi o minutę dłużej niż podejrzewałam, ale wciąż jeszcze miałam chwilę, zanim Tom zacznie panikować. Wprowadziłam dysk do systemu, robiąc kopie.
Trwało to zdecydowanie za długo, ale nie mogłam teraz już się cofnąć. Wyrwałam wręcz przenośnik, gdy tylko zobaczyłam sto procent i włączam restart systemu, aby usunąć oryginalne dane.
Potem już mechanicznie. Winda, korytarz, który teraz wydawał się krótszy, klatka schodowa, na której zostawiłam szpilki. Ubrałam je i wyszłam jak gdyby nigdy nic. No prawie.
— Hej, piękna? Co tu robisz? — Kojarzę tego faceta, zaczepiał mnie już chyba dwa razy, a ja wciąż nie pamiętałam jak ma na imię. W tej chwili byłam pewna, że brzmi ono podobnie do 'kłopoty'
— Szukałam toalety — odpowiedziałam z najszerszym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
— Tak, jasne, a ja szukałem prawdziwej Lillian — odparł, a ja zaczęłam rozumieć co się dzieje. — bo podczas naszej małej przygody, doskonale wiedziałaś jak brzmi moje imię.
— To jakieś nieporozumienie — powiedziałam podchodząc powoli i robiąc jedyne co mi przyszło do głowy. Szybkim uderzeniem pozbawiłam go przytomności i udowodniłam, że jednak da się biegać w szpilkach.
CZYTASZ
RYZYKOWNA GRA. tom hiddleston ✔
FanfictionNigdy nie wiemy co lub kto stanie na naszej drodze. Przypadkowe spotkanie, może odmienić całe nasze życie, a szalone zbiegi okoliczności sprawić, że zaczniemy kwestionować rzeczywistość. Ten świat jest znacznie bardziej niebezpieczny niż mo...