03. escape route

2.1K 160 28
                                    


  *Enigma*

Nie wiem, czy jest coś gorszego niż odgłos wystrzału w tak małym pomieszczeniu. Mimowolnie skierowałam wzrok na podłogę, tylko po to, aby dostrzec, jak Mark leży na podłodze. Martwy. Chociaż nawet nie drgnęłam, to wewnętrznie miałam ochotę rzucić się na tego cwaniaczka z bronią w dłoni i udusić go własnymi rękoma.

— W tej sytuacji chyba jesteś spalona — powiedział tym swoim protekcjonalnym tonem. — Nasi ludzie się postarali... Już za kilka godzin organizacja, dla której pracujesz, oskarży cię o morderstwo partnera i zdradę. A chyba zdajesz sobie sprawę, co się dzieje ze zbuntowanymi agentami, mam rację? — Zapytał, a we mnie zamiast niepokoju, powoli tylko narastała wściekłość.

— Proszę cię, nie macie dowodów — odpowiedziałam, siląc się na zachowanie spokoju.

— A ty nie masz zbyt wielu przyjaciół w zespole, z którym pracujesz prawda? A jedyna osoba, która ci ufała, chyba właśnie straciła wiarygodność —mówił, wskazując na ciało wciąż leżące na podłodze pomiędzy nami. Przepraszam Mark. To nie ty powinieneś odpowiadać za moje błędy... — Dorobienie reszty historii nie będzie trudne — dodał.

Nie miałam już ochoty dłużej słuchać tych bredni. Mocniej zacisnęłam dłoń na ukrywanej dotychczas broni, którą wyciągnęłam w ułamku sekundy, aby od razu wziąć tego mężczyznę na cel. Ten bezczelny uśmiech nie schodził mu z twarzy, nawet kiedy do siebie celowaliśmy.

— Najpierw powiedz mi co wy z tego właściwie macie? — Zapytałam, starając się utrzymać na wodzy moje emocje, i skupić na zebraniu w sobie resztek mojej cierpliwości. — Czego chcecie ode mnie?

— Wyrządziłaś sporo szkód, zbyt wiele jak na pojedynczą osobę — zaczął mówić, a ja próbowałam się skupić na jego słowach. — Oznacza to, że szkoda byłoby cię tak po prostu zabić skoro, możemy podwójnie zyskać na twoich zdolnościach — dodał. — Na razie znikniesz, a my odezwiemy się, kiedy będziesz potrzebna.

— A co powiesz, na ... nie? — Powiedziałam, starając się wyglądać na nieszczególnie poruszoną jego wywodem.

— Naprawdę chcesz, aby to twoi dawni koledzy z zespołu cię sprzątnęli? Bo my upewnimy się, że cię znajdą i oskarżą o zdradę — wyjaśnił, a jego obleśny uśmiech powiększał się coraz bardziej. — Lepiej mieć chociaż jednego sojusznika. 

Nagle wzrok mężczyzny spoczął gdzieś za moimi plecami. 

— A kogo my tu... — nie dane mu było jednak dokończyć, gdyż korzystając z jego chwilowej nieuwagi, udało mi się jednym ruchem pozbawić go broni, a drugim i znacznie silniejszym ogłuszyć.

Dopiero wtedy odwróciłam się i zobaczyłam, sylwetkę tuż za szybą pomieszczenia. Czy ten kretyn serio tutaj za mną przyszedł? Pytanie, jak dużo z tego, co się wydarzyło, zobaczył. Wychodzę, odpychając gwałtownie drzwi pomieszczenia, a mężczyzna wciąż nie rusza się z miejsca, jakby niepewny moich zamiarów. Cóż po tym, co pewnie zobaczył, sama nie byłabym ich pewna.

— Nic nie widziałeś — powiedziałam w jego stronę, kiedy nagle usłyszałam charakterystyczny dźwięk zbliżającego się helikoptera. Najwyraźniej strzał, który zabił mojego dotychczasowego partnera, był słyszalny nie tylko w tym pomieszczeniu.

*Tom*

— Ale... Co tu się właściwie dzieje? — Zapytałem, przyglądając się kobiecie, która stała tuż przede mną. Jakim cudem wpakowałem się w tę sytuację? Nawet ja nie mam aż takiego pecha. Kim w ogóle jest ta kobieta?

— Lepiej, żebyś nie wiedział — rzuciła tylko, odwracając się i odchodząc szybkim krokiem, jednak w kierunku przeciwnym do tego, w którym z tego, co było mi wiadomo, było wyjście. — Idź stąd, zanim dotrą tutaj służby i zaczną zadawać niewygodne pytania — powiedziała. Ja stałem tylko, nie wiedząc, co niby miałbym zrobić. Spojrzałem za siebie i nie wiele myśląc, pobiegłem za tajemniczą postacią, znikającą już przed końcem długiego korytarza.

— Zaczekaj! — Krzyknąłem, za Constance, w sumie niepewien co wyniknie z tej szalonej sytuacji. Kobieta tylko rzuciła mi szybkie spojrzenie, nic jednak nie mówiąc, doszła do drzwi, prowadzących na awaryjną klatkę schodową. Wciąż szedłem dalej, z coraz większą ilością narastających wątpliwości.

— Wyraziłam się nie wystarczająco jasno? — Zapytała, zatrzymując się, tylko aby ściągnąć swoje wysokie szpilki. Spojrzałem na nią zdezorientowany. — Nie powinno cię tu być.

— Wiem — rzuciłem bezmyślnie. — Ale... Jak inaczej mam się stąd wydostać bez podejrzeń? — posłała mi krótkie, lekko badawcze spojrzenie. Chwyciła buty w jedną rękę i zaczęła biec po schodach, nie dając mi odpowiedzi na pytanie, które zadałem.

Nie wiele myśląc, postąpiłem tak samo, zastanawiając się, czemu właściwie zaufałem tej kobiecie. Bardziej rozsądne byłoby pozostanie na miejscu, zaczekanie na kogoś i zeznanie prawdy, a jednak jestem tutaj i coraz bardziej pakuję się w kłopoty. Szybkie tempo, które utrzymywała Constance nie powalało mi jednak skupiać się szczególnie na kłębiących się w mojej głowie wątpliwościach.

— Nie chciałbym być uszczypliwy, ale.... Jak mamy się wydostać, poprzez wyjście na dach? — Zapytałem, starając się upewnić, że ona ma jakiś plan. Zignorowała moje pytanie, nie pierwsze zresztą, najwyraźniej nie jest szczególnie rozmowna. Chociaż mogła na to wpłynąć sytuacja i uciekanie przed sporą ilością służb specjalnych. Mimo wszystko postanowiłem kontynuować. — Kim właściwie jesteś?

— Chyba sobie żartujesz — padło tylko z jej strony, a ja nie byłem pewien, czy dalej w to brnąć.

— Bardziej legalnie, czy bardziej nie legalnie? Zastanawiam się, w co właściwie się wpakowałem.

— Za kilka minut, to nie będzie miało znaczenia — powiedziała, równocześnie otwierając wejście na dach. Chłodny powiew, nowojorskiego powietrza dał o sobie znać, kiedy oboje wyszliśmy na zewnątrz. — Sądząc po tym, że podsłuchiwałeś i analizując moją sytuację, to gdybym cię zabiła, nie zmieniłoby to zbyt wiele — dodała, a ja mogłem tylko mieć nadzieję, że to żart.

— Ale powstrzymuje cię mój urok osobisty? — Spytałem, starając się żartować, a przynajmniej robić coś, żeby rozładować napiętą atmosferę.

Mimo zmroku, panującego na dworze, mogłem bez problemu zauważyć, jak kobieta przewraca oczyma. Podchodzimy do skraju dachu, a moim oczom, ukazuje się coś, co wygląda na połączenie schodów pożarowych i najmniej stabilnej drabiny na świecie. Proszę, żeby to nie było...

— Nasza droga na dół — powiedziała Constance, uśmiechając się słabo.

— Okay... Panie przodem — odparłem tylko, przyglądając się niepewnie wysokości dzielącej mnie od ziemi.  

RYZYKOWNA GRA. tom hiddleston ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz