część 7

24 3 0
                                    

-Podjęłam decyzję mamo! – wykrzyczałam jej w twarz, nie wytrzymując.
-Ale to była zła decyzja!
-Nie!- wypaliłam- Była moja!
-Była zła!
Wkurzyłam się, ponieważ dzisiaj o czwartej rano mama mnie obudziła, aby porozmawiać o moim bracie. I rozumiałam to, że się martwiła. Naprawdę. Ale była cholerna czwarta rano, a ja miałam ważny sprawdzian z matematyki do zaliczenia. Wolałam się wyspać. Napisałam Kamilowi, że mnie obudziła, aby rozmawiać o jego studiach. Sam się zdenerwował i do niej zadzwonił, bo wiedział, że nie powinna mnie była budzić. I za to byłam wyzywana od pierdolonych kurw. Za to, że napisałam bratu prawdę.
Mogłam jej powiedzieć, że ona sama była mistrzem podejmowania chujowych decyzji. Rzuciła szkołę, wyszła za alkoholika... Ale tego nie zrobiłam. Podczas gdy ona nazywała mnie najgorszą córką, której nie można było zaufać, ja stałam, patrząc jej w oczy i przyjmowałam kolejne ciosy, nic nie mówiąc. Mogłam jej powiedzieć, ale nie zrobiłam tego, ponieważ mi na niej zależało. A nie raniłam osób, które kochałam.
-Nie jesteś już moją córką! Nie chcę mieć nawet takiej córki, nie chcę cię znać!- dziękuję mamo- Wynoś się!- krzyczała.
-Spierdalaj- powiedziałam spokojnie, cichym głosem, patrząc prosto w jej oczy. Chciałam, żeby ją zabolało, ale nie chciałam jej niszczyć, tak jak to ona robiła ze mną. Wiedziała, że jestem wrażliwa. Wiedziała, kurwa, a mimo to wciąż mnie raniła. W to jedno słowo wsadziłam tak dużo jadu i bólu jak tylko mogłam, po czym wyciągnęłam rękę, aby sięgnąć po klamkę.
-Nigdzie nie idziesz!
-Właśnie, że idę! Nie będę z tobą rozmawiać w takim stanie, mamo!- również krzyczałam, próbując się przez nią przebić.
Wiedziałam, że miałam więcej siły od niej; mogłam ją odepchnąć. Ale znowu, po raz kolejny, tego nie zrobiłam. Z tego samego powodu. Bo ją kochałam.
-Daj mi do jasnej cholery przejść!- próbowałam ją przekonać.
Ta pozostawała nieugięta. Nie spodziewałam się, że nagle złapie moją rękę, którą próbowałam otworzyć drzwi i mnie w nią ugryzie, a następnie popchnie. W rezultacie poleciałam na ziemię i zszokowana, wpatrywałam się w nią, kompletnie nie poznając mamy, którą widziałam. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Nie płakałam, ponieważ byłam zła. Płakałam, bo byłam wkurzona. Wściekła. Wkurwiona. Z impetem podniosłam się z ziemi i szybko otworzyłam drzwi, po czym nie odwracając się za siebie wyszłam, trzaskając drzwiami i ignorując krzyki mamy.
Pierdolona kurwa.
Pierdolona kurwa.
Pierdolona kurwa.
Byłam pierdoloną kurwą.
Byłam jebanym leniem.
Byłam beznadziejną córką.
Byłam chujową osobą.
Byłam n i k i m.
Nie mogłam przestać myśleć, że byłam nikim więcej niż pierdoloną kurwą.
„Ty pierdolona kurwo..."- dziękuję mamo, te słowa wryły mi się w pamięć, jakbyś była pewnego rodzaju rzeźbiarzem, który traktuje mój mózg jako jebany marmur. Dziękuję mamo, że powiedziałaś mi prawdę- że jestem leniuchem, beznadziejną osobą i córką; że generalnie jestem bezwartościowa. Dziękuję mamo, bo teraz, właśnie dzięki tobie, nienawidzę siebie jeszcze bardziej. Dziękuję mamo, za bycie osobą, która jest odpowiedzialna za rozrywający mi serce, ból. Dziękuję mamo, że jesteś osobą, przez którą chcę się pociąć.
To nie było tak, że jej nie kochałam. Nigdy nie kochałam nikogo mocniej. Uwielbiałam nasze spacery i rowerowe wycieczki; lubiłam oglądać z nią filmy czy rozmawiać o przeczytanych książkach i ogólnie o życiu. Ale zawsze jak się kłóciłyśmy, ona nie miała filtru. Mówiła to co jej silna na język przyniosła, nie zastanawiając się zbytnio nad słowami. I mimo że później mnie przepraszała, jej słowa pozostawały w mojej głowie, mieszając w niej. Wiedziałam, że nie byłam leniem. Wiedziałam, że byłam dobrą osobą. Ale słowa mamy sprawiały, że zaczynałam mieć wątpliwości. Z każdą chwilą coraz bardziej wątpiłam i wątpiłam, aż w końcu wierzyłam w to, co mówiła. I tak teraz, stojąc na światłach, powoli, z każdą sekundą, zaczynałam wierzyć, że naprawdę byłam pierdoloną kurwą.
W trakcie pół godzinnego spaceru w stronę domu Julki, nie spojrzałam na swoje ramię. Bałam się podciągnąć rękawek koszulki. Nie chciałam tego robić, choć czułam jak ręka mi pulsuje. Wiedziałam, że jak tylko zerknę, to ujrzę ogromnego krwiaka z małymi strupami. Bolało. Fizycznie i psychicznie.
Nie wzięłam ze sobą nic. Ani telefonu, ani portfela. Dlatego miałam nadzieję, że Jula była w domu. Potrzebowałam jej, naprawdę jej potrzebowałam.
Do domu przyjaciółki zostało mi jedynie pięć minut, a ja nie mogłam przestać myśleć. To był drugi raz, w całym moim życiu, kiedy mama mnie uderzyła. Przynajmniej więcej nie pamiętałam. W mojej głowie pojawił się obraz ośmioletniej dziewczynki, która wróciła ze szkoły. Zdjęła, ciężki dla niej, plecak po czym zagarnęła swoje blond loczki za ucho. Była głodna, a za chwilę miała basen. Drugi plecak leżał spakowany w pokoju jej i brata. Postanowiła, że zrobi sobie kanapkę. Pokroiła bułkę, posmarowała ją masłem, a na górę położyła zwyczajnie pomidora. Stwierdziła, że posprząta okruszki walające się po kuchni, po basenie. Jednak mamie się to nie spodobało i uderzyła ją w ramię. W to samo ramię, na którym, dziesięć lat później, tej samej dziewczynie, tworzył się duży krwiak.
Końcem tej krótkiej historii były usilne przepraszanie mamy. Martwiła się czy ktoś, aby nie zauważy siniaka na basenie i nie będzie się pytał o przemoc w domu. Gdyby ktoś się zapytał miałam zaprzeczyć. Nie powiedziała mi tego, ale wiedziałam. Na szczęście nie musiałam kłamać; nikt się nie zapytał.
Wiedziałam, że po dzisiejszej kłótni też mnie przeprosi, ale nie zamierzałam pokazać jej ramienia. Nie mogłam. To by ją kompletnie załamało. Miałaby wyrzuty sumienia, bałam się, że mogłaby sobie coś zrobić. Po prostu wolałam cierpieć. Dla niej. Nikt nie musiał o tym wiedzieć; byłam w stanie zmierzyć się z tym sama.
Wklepałam numer mieszkania i czekałam aż ktoś odbierze domofon. Czekałam, czekałam i czekałam. Nic. Zadzwoniłam jeszcze raz. Znowu nic. Cholera.
Zdecydowałam się na szybką zmianę planów. Jako że nie mogłam wrócić do domu, nie chciałam wrócić, postanowiłam pójść do maka. Poczekać trochę, może na powrót Juli. A może nie. Moje policzki były prawdopodobnie podpuchnięte, a oczy zaczerwienieone, lecz łzy już nie leciały. Płakałam zawsze ze złości. Teraz byłam smutna. A gdy byłam smutna, czułam się pusta, niezdolna do emocji.
Po krótkim spacerze, pchnęłam mocno drzwi do fastfoodu i przybierając sztuczny uśmiech, weszłam w poszukiwaniu wolnego stolika. Znalazłam wolne miejsca przy oknie, niedaleko toalet. Było to w rogu, więc trochę bardziej prywatnie.
Myślałam, myślałam i myślałam. Brałam głębokie oddechy, próbując nie rozpaść się na kawałki w miejscu publicznym. Wiedziałam, że się potnę, jak tylko wrócę do domu. Nie robiłam tego od pół roku, ale nigdy też nie czułam takiej ochoty, by to zrobić. Po prostu musiałam sobie ulżyć. Chciałam coś poczuć; coś, co zagłuszyłoby smutek oraz całe to inne gówno. Potrzebowałam zapomnieć.
-Madzia?
Zdziwiona podniosłam głowę. Przede mną stał Janek z tacką w ręku.
-Czekasz na kogoś?- pokręciłam przecząco głową- Mogę się dosiąść?
-Em.. ta pewnie- odparłam, starając się, aby mój głos brzmiał normalnie.
Gadka szmatka, czas-start.
-A ty co tu robisz sam? W sensie, kto chodzi do maka samemu?- zapytałam.
-Wiesz, że mógłbym zapytać cię o to samo?- spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
Lekko uniosłam kąciki ust, jakby to miało mu dać jakąkolwiek odpowiedź. I chyba dało. Ponieważ chłopak sam zaczął mówić.
-Mam trening później, a nic nie jadłem. A ty nie jesteś głodna?
-Nie, nie jestem- tak, tak jestem.
Pomału zaczynałam być mistrzynią kłamania.
-Na pewno?
-Tak, tak- skłamałam po raz kolejny.
Było mi ciepło. Podniosłam prawą rękę i wygięłam ją mocno, sięgając po włosy opadające na lewą część mojego ciała. Janek przestał pić swój napój, ale to zignorowałam. Złapałam za wszystkie włosy i zagarnęłam je na prawą stronę, aby chociaż z lewej moja skóra nie była nimi przykryta.
-Madzia, co to jest?- zapytał Janek, a w jego oczach dostrzegłam coś dziwnego, czego nigdy u niego nie widziałam.
Jego wzrok utkwiony był na moim prawym ramieniu, a ja błyskawicznie skojarzyłam fakty. Rękawek musiał się podwinąć lub krwiak powiększyć. Lub oba. Ze strachem spojrzałam na rękę, by zobaczyć okropnie wielką raną. Mieniła się na purpurowo, fioletowo oraz gdzieniegdzie szaro. Na środku krwiaku były widoczne rany od zębów z malutkimi strużkami zaschniętej krwi.
-Yyy... to nic- powiedziałam kolejne kłamstwo tego dnia, ale nie mogłam nic poradzić i w moich oczach zaczęły gromadzić się łzy. Cholerna emocjonalność. – Spadłam ze schodów.
Spojrzałam na Janka, chcąc mu przekazać, żeby nie drążył tematu. Jeszcze jedno słowo, kłamstwo, tłumaczenie, a rozpłakałabym się na dobre.
Chłopak kiwnął głową, ale wiedziałam, że mi nie uwierzył. Nie był głupi. Nie miałam odwagi, aby normalnie spojrzeć mu w oczy. Pozwalałam sobie jedynie na krótkie, nieśmiałe „rzucenia okiem". Jednakże czułam na sobie jego wzrok. Nie mogłam tego wytrzymać.
-Em... będę się zbierać- powiedziałam, wstając.
Miałam zamiar najszybciej jak się dało odejść, ale Janek był szybszy. Wstał i czekał aż go przytulę na pożegnanie. Objęłam ręką jego szyję, a on zrobił to samo. Trwało to dłuższą chwilę niż zazwyczaj. Zupełnie jakby chciał mi w jakiś sposób pomóc. Ale nie potrzebowałam litości. Wyplątałam się z uścisku i obdarzając go jeszcze jednym szybkim spojrzeniem, odeszłam, zostawiając jedynie po sobie wymuszony uśmiech. 

____________________________________________________________

Dzisiaj znowu dłuższy, a już za jeden/dwa rozdziały będą super długie części, więc... stay tunned XD

ZACHĘCAM DO GWIAZDKOWANIA I KOMENTOWANIA

p.

IT GirlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz