Rozdział 34

1.1K 90 4
                                    


Annabelle przepisała listę na kartkę i od razu skreśliła pierwsze cztery nazwiska. W tym samym czasie Derek zatelefonował do Scott'a aby go ostrzec. Okazało się, że alfa już wie o liście. Powiedział też, że ktoś zabił Demarco Montanę oraz Carrie Hudson. Ich również należało wykreślić.

Szatynka wpatrywała się w kartkę papieru z nadzieją, że może w końcu dozna objawienia. Ale cała ta sprawa była jak składanie modelu okrętu bez użycia instrukcji. Widzisz poszczególne elementy, wiesz jak powinien wyglądać efekt końcowy, ale za nic nie możesz tego posklejać w sensową całość.

W końcu, po jakiejś godzinie lub dwóch, młody Hale usiadł obok i zabrał jej kartkę. Natychmiast rzuciła się by mu ją wyrwać.

- Odpuść – rozkazał, przytrzymując ją jedną ręką. Drugą wyciągnął daleko za siebie – Nie wyczytasz z tego czegoś, czego tam nie ma...

- Musimy to rozgryźć! - upierała się – To śmiertelnie ważne.

- Wiem o tym...

- Czas działa na naszą nie korzyść!

- Wiem! – Derek uniósł nieco głos, więc Annabelle cofnęła się na siedzisku – Posłuchaj, wiem, że chcesz pomóc. Ale na razie niewiele możemy zrobić i żadne wpatrywanie się w tę listę tego nie zmieni. Tylko niepotrzebnie się nakręcasz – złapał ją za rękę – Wyraźnie widzę, że się boisz... Rozumiem to. Boisz się, że na następnej liście będzie twoje nazwisko?

- Sama nie wiem. Pewnie trochę tak... – odparła i zaśmiała się nerwowo, poprawiając dłońmi włosy – Co jeśli będę warta jakąś żenująco małą kwotę? - uśmiechnęła się, próbując zamaskować swoje prawdziwe obawy – Nie żeby moja głowa miała być warta tyle, co głowa prawdziwego alfy... Albo twoja... Ale jeśli już mam zginąć, to niech chociaż cena będzie przyzwoita.

Brunet spuścił głowę w dół, jakby jej uwaga strzeliła go prosto w nos. Po czym ponownie zwrócił na nią swój wzrok.

- No co?! – zdziwiła się, widząc jego miną, mówiącą mniej więcej tyle co: "Ty tak na poważnie?" - Uważasz, że plotę jakieś herezje? Ty jesteś wart 15 milionów! Chciałabym być warta chociaż jedną trzecią tej sumy – przyznała – Swoją drogą, czemu za Lydię wyznaczono większą kwotę niż za ciebie? Przecież ona jest tylko banshee, a ty...

Urwała w pół słowa. Derek zerknął na nią swoim uwodzicielsko zielonymi oczyma, bardzo zaciekawiony tym, co chciała dalej powiedzieć.

- A ty jesteś wilkołakiem od urodzenia – dokończyła – W dodatku z rodziny Hale, która w wilkołaczym świecie jest tak jakby arystokracją... No i byłeś alfą. To powinno uplasować cię w hierarchii wyżej, prawda?

- Może byłbym więcej wart gdybym był pełnowartościowym osobnikiem – rzucił od niechcenia, co chwila formując dłonie w pięści i rozprostowując je, w geście zdenerwowania.

- Pełnowartościowym? Nie rozumiem – dziewczyna zmarszczyła brwi – Przecież niczego ci nie brak...

- Zaczyna brakować – Derek podniósł głowę i utkwił w niej swoje świecące złotym blaskiem wilcze spojrzenie – Tracę swoje zdolności...

Annabelle z niepokojem patrzyła na jego rozświetlone tęczówki, które nie był już niebieskie.

Widziała Dereka z czerwonymi jak krew oczami alfy. Widziała, gdy były błękitne jak księżyc w chłodne wieczory. I doskonale znała ich naturalny odcień zieleni. Ale ten złoty kolor napawał ją lękiem.

- Jak to w ogóle możliwe? - tylko tyle zdołała powiedzieć.

- Kate...

- Dlatego tak czytasz te stare książki... – domyśliła się – Szukasz w nich rozwiązania... Szukasz odpowiedzi... – brunet skinął głową – Jak się czujesz, Derek? - spytała, odzyskując jasność umysłu – Jesteś osłabiony? Masz jakieś dolegliwości, dziwne objawy?

- Nie czuję już tak wyraźnie zapachów – przyznał – I nie czuję się tak silny, jak niegdyś... - dostrzegł, że jej oczy zaczęły się szklić, a usta drżeć – Hej! Tylko spokojnie... – złapał ją za ramiona.

- Trzeba znaleźć sposób żeby cie wyleczyć – wyszeptała – Może Peter będzie wiedział...

Młody Hale zdecydowanie pokręcił głową, dając jej do zrozumienia, że nie ma zamiaru prosić wuja o pomoc.

- Derek! - zawołała rozpaczliwie, wyswobadzając się z jego uścisku - Nie zniosę tego, że kolejna osoba w moim otoczeniu gaśnie na moich oczach... Nie przeżyje tego – wzięła głęboki wdech, by zapanować nad targającymi nią emocjami – Peter nie jest wcale taki zły. On... On bardzo dużo wie. I może będzie wiedział, jak temu przeciwdziałać... - chwyciła jego dłonie w swoje i uniosła je nieco do góry – Gdybym miała problem, poszłabym do kogoś, kto będzie w stanie mi pomóc... Kogoś, kto wie znacznie więcej o takich rzeczach niż ja. Kogoś doświadczonego. Tak jak ty czy Peter... – spojrzała na ich splecione razem palce, a potem na Dereka – Czy pomijając twojego wuja, którego nie znosisz, jest ktoś kto mógłby wiedzieć, jak temu zaradzić? Ktoś z równie wielką wiedzą? I komu ufasz, na tyle by powierzyć mu swój sekret...

- Powiedziałem tobie – zaznaczył, uśmiechając się życzliwie.

Chciał ją uspokoić. Wiedział bowiem, jak bardzo jest przerażona faktem, że jej - do tej pory nieustraszony mentor – odchodzi. Dla zapatrzonej w niego dziewczyny to musiało być istne trzęsienie ziemi. To był upadek herosa.

- Tylko, że ja nie wiem jak ci pomóc – odpowiedziała, nie kryjąc smutku.

- Nie powiedziałam ci, bo chcę żebyś szukała lekarstwa – wyjaśnił – A już na pewno nie po to, żeby dołożyć ci zmartwień...

- Więc czemu?

- Ponieważ ci ufam. I ponieważ chcę być z tobą szczery – uśmiechnął się szerzej, widząc jej minę. Była nieco zmieszana, ale rozpromieniła się. I co najważniejsze, zaczynała odzyskiwać równowagę. Milczeli przez kilka minut.

- Co za dzień – zmieniła temat – Nie wiem czy dam radę zasnąć po tak intensywnych przeżyciach. Jestem kłębkiem nerwów... - westchnęła, pocierając czoło lewą dłonią. Wciąż czuła to dziwne drżenie całego ciała... - Położę się i spróbuję jakoś zasnąć – chciała wstać, ale Derek wciąż trzymał jej prawą rękę.

- Chodź no tu – przyciągnął ją bliżej siebie i Annabelle poleciała wprost na niego. Objął ją ramieniem tak, że jej głowa opierała się o jego lewy bark. Słyszała bicie jego serca. Mocne i równe uderzenia.

W pierwszym odruchu chciała się wyrwać, ale nie była w stanie nawet mrugnąć .Czy to się dzieje naprawdę?

- Rozluźnij się – polecił Derek, opierając głowę o zagłówek i przymykając oczy – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze...

- Nie byłabym tego taka pewna – wymamrotała, nie potrafiąc wykonać jakiegokolwiek ruchu – Na dłuższą metę ta pozycja będzie męcząca dla nas obojga...

- Aż tak ci źle? - spytał i nim zdołała cokolwiek odpowiedzieć, kontynuował – Jak zrobi mi się niewygodnie to pójdę do siebie, słowo... Nie zamierzam spędzić całej nocy na kanapie, gdy mogę spać w moim, jak to ujęłaś, wielkim łóżku – uśmiechnął się i dodał – Chce mieć pewność, że wreszcie się uspokoiłaś. Więc oddychaj głęboko i nie myśl o problemach. Wszystko się ułoży.

Szatynka stopniowo odprężała się, wsłuchując się w rytm jego serca. Jej własne działało jeszcze na nieco przyśpieszonych obrotach, ale to akurat było zrozumiałe.

Wkrótce jednak zsynchronizowały się tworząc idealne, wspólne brzmienie.Było jej dobrze. Czuła jego ciepło i zapach. I choć pachniał inaczej, wciąż roztaczał wokół siebie aurę siły. Nie był już alfą, powoli przestawał być nawet betą, ale dawał jej poczucie bezpieczeństwa.

Wierzyła, że jego ramiona – bez względu na to czy był wilkołakiem, czy zwykłym człowiekiem – są w stanie uchronić ją przez każdym zagrożeniem. Obronić przed bólem i cierpieniem.

Powieki Annabelle robiły się coraz cięższe. Nim jednak jej umysł odpłynął, usłyszała jeszcze spokojne słowa Dereka:

- I widzisz, już jest dobrze... - mogła przysiąc, że gdy to mówił, na jego ustach gościł uśmiech – Jest dobrze...

Ugryzienie nie jest daremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz