Rozdział 29

352 32 10
                                    

- Zbierajmy się już - mówię do Leo po przeczytaniu wiadomości od Jack'a, który napisał, że wszystko już gotowe i możemy przyjeżdżać.
- Już? - pyta rozczarowany. - Myślałem, że będziesz chciał jeszcze trochę się ze mną poprzytulać...
- Oczywiście, chciałbym się do ciebie poprzytulać - uśmiecham się - ale mówiłem ci, że masz mnie słuchać, w szczególności dzisiaj. To bardzo ważny dzień - wzdycham. Stresuję się, bo od tego zależy nasze dalsze życie. Coś naprawdę może się nie udać, a wtedy już będzie za późno, by się wycofać. Pozostanie tylko oddać się w ręce policji, a potem żyć sobie spokojnie w więzieniu.
- Charlie, czy ty mnie słuchasz? - brunet patrzy na mnie zmartwiony. - Co się z tobą dzieje?
- Nic, aniołku, po prostu się zamyśliłem. O czym mówiłeś?
- Że możemy już wychodzić, bo jestem gotowy - przewraca oczami.
- Więc chodźmy - wstaję z miejsca i kieruję się w stronę drzwi. Wychodzimy z domu, a młodszy zamyka drzwi na klucz. Kiedy się odwraca, staje w miejscu jak słup. Ja tymczasem wyjmuję z tylnej kieszeni swoich spodni kluczyki do czarnego, sportowego Audi.
- Skąd ty masz to auto? - pyta, wsiadając powoli do pojazdu i uważając, żeby czegoś nie zepsuć.
- Nieważne - śmieję się. Samochód podrzucił mi znajomy, wtajemniczony w cały plan. Mamy "niczym się nie wyróżniać", żeby ktoś niepożądany nas nie zauważył.
Jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale przepraszam, że takie auta przeważnie nie jeżdżą po tych okolicach.

*trochę później*
Parkuję przy małym lasku. Idziemy w stronę psychiatryka. W drodze upewniłem się, czy możemy przyjeżdżać, podobno wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Nagle dzwoni do mnie Jack.
Ja: Co jest?
Jack: Pospieszcie się, ochrona chyba zaczyna coś podejrzewać.
Ja: Już idziemy, a raczej już jesteśmy. Widzisz nas?
Jack: Tak, odpalamy na trzy. Raz... Dwa...
Nadszedł czas. To ten moment.
Jack: Trzy!
- Leo, biegnij za mną - krzyczę, gdy słyszymy wielki huk.
- Ale Charlie, co się dzieje?! - Leondre jest przerażony. Łapię jego dłoń i ciągnę go w stronę płomieni, jednak on ani drgnie. Przyjeżdża policja, zbiera się ochrona, a nasza ekipa próbuje ich wszystkich powstrzymać. Ciągnę bruneta najmocniej jak tylko mogę, on tylko płacze.
- To dla naszego dobra, kochanie, proszę, chodź za mną - w moich oczach również pojawiają się łzy.
- Przepraszam, nie mogę, Charlie - wyrywa się. - Kocham cię.
- Więc chodź za mną - namawiam go. - Mamy mało czasu!
- Nie, Charlie, przepraszam - odchodzi. Na szczęście nie rozłączyłem się z Jack'iem. Ten właśnie wydziera się do telefonu.
Jack: Charlie, szybko!
Ja: Ale Leondre...
Jack: Trudno. Już odjeżdżamy!
Ze łzami w oczach biegnę w stronę chłopaków. Za płomieniami czeka na mnie samochód. Przeciskam się przez wyznaczone miejsce i wsiadam do auta. Odjeżdżamy z piskiem opon.
- Stary, mówiłem ci, że ten młody coś spierdoli - mówi z wyrzutem zielonooki.
- Przestań już! Dobrze, miałeś rację, ale ja nadal go kocham...
- Uspokój się, Lenehan. Nie jesteś baba, a facet. Wszystko będzie dobrze.

[Leo's POV]
Patrzę jak Charlie oddala się w stronę ognia. Kiedy za nimi znika, chcę jeszcze za nim pobiec, ale ktoś chwyta mnie od tyłu za ręce i uniemożliwia mi to. Jeśli on umiera, ja też chcę umrzeć. Wyrywam się, ale to nic nie daje. Po moich policzkach płyną łzy. Policjanci ciągną mnie do radiowozu, a ja powoli się uspokajam.

- Odpowiesz nam? - pyta mężczyzna siedzący przede mną na komendzie.
- Ale co ja mam powiedzieć? - szlocham. - Nie wiedziałem nic o tym, co się stało przy psychiatryku, Charlie nic mi nie mówił o swoich planach. Po prostu w pewnym momencie powiedział, że mamy się zbierać i pojechaliśmy - po części kłamię, bo przecież wiedziałem o tym, że coś planują z Jack'iem. Ale nie wiedziałem co.
- Dobrze, dziękujemy, że zgodziłeś się zeznawać.
- Ale... Nikt go nie widział? Gdzie jest jego ciało? - pytam, panikując.
- Na miejscu wybuchu nie było nikogo, ciała również nie było. Narazie nie wiemy, co się stało z ciałem pana Lenehana. Do widzenia - mówi, a mnie wyprowadzają dwaj policjanci. Przed komisariatem czeka na mnie Ayla, która została o wszystkim powiadomiona. Podobno nie mogę teraz zostać sam. Brunetka nic nie mówi, po prostu mnie przytula, a ja znowu wybucham płaczem.
- Pojedźmy do mojego mieszkania - proponuje. Dziewczyna zamawia taksówkę.
Charlie, gdzie jesteś?
Dlaczego znowu mnie zostawiłeś?
Przepraszam, wiem, że to przeze mnie.
Ale gdziekolwiek jesteś, wróć po mnie...
Nie chcę tutaj być...
Sam.
Po wejściu do mieszkania Ayli, ta odzywa się.
- Idź do mojej sypialni, zaraz do ciebie wrócę - znika w kuchni. Wzdycham i powoli wchodzę do pomieszczenia, następnie skacząc na łóżko. Ciągle sobie przypominam o dzisiejszych wydarzeniach.
Boli mnie.
Boli mnie wszystko.
Boli mnie serce, boli mnie głowa.
Za dużo uczuć, za dużo myśli.
Muszę wiedzieć, gdzie jest Charlie.
Żywy albo martwy.
Chcę go zobaczyć.
Chociażby ostatni raz, ale chcę.
I muszę.
Nie zauważam, że moja przyjaciółka wchodzi do pokoju z butelką wina i dwoma kieliszkami. Siada obok mnie.
- Leo, słońce, nie zadręczaj się tym - masuje mnie po plecach. - Spójrz na mnie. Napijemy się, będzie ci lepiej... Chociaż na chwilę zapomnisz - zabiera ręce, a zaraz po tym słyszę, jak nalewa wina. - Trzymaj - szturcha mnie. Niechętnie podnoszę na nią wzrok. Chwytam za kieliszek i wypijam wszystko duszkiem. - Ale spokojnie - chichocze. Nalewa mi jeszcze raz. I jeszcze raz...

><><><><><><
Cóż... Chyba mi nie wyszedł ten rozdział, jak będę miała kiedyś chęć, to go poprawię.
~W xx

Mam dość! || Chardre ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz