40. Straciliście dziecko

6K 299 30
                                    

Bardzo niechętnie poszedłem dzisiaj do pracy, bo o wiele bardziej wolałbym zostać z Igą i mieć  na nią oko, ale miała rację. Musiałem pracować, bo nie mogę sobie pozwolić na większe zaległości. Te, które mam teraz w zupełności zajmują mi każdą wolą chwilę, przez co nie mogę spędzić wolnego czasu z ukochaną.

-Proszę pana, ma pan gościa- podnoszę wzrok w kierunku drzwi, w których stoi Dagmara ze stosem segregatorów w ręce. Na sam widok mam ochotę schować się pod biurkiem i się stamtąd nie ruszać. Mam tylko nadzieję, że to nie dla mnie, bo teraz marzę jedynie o powrocie do domu.

-Kto to? Nikt nie był umówiony- pytam i z grymasem obserwuję, jak kobieta odkłada wszystko obok mnie, na biurko. Oczywiście musiała przy tym uwydatnić mi swoje kształty, na co tylko prychnąłem pod nosem. Nie wiem, czy to stereotyp, ale dlaczego skoro jesteś facetem, to od razu lecisz na dużą dupę i cycki? Głupota ludzi naprawdę zaczyna mnie przerażać.

-Pan Deniz. Bardzo się upierał na spotkanie, więc musiałam go wcisnąć między spotkania, a poza tym, to może być dla nas szansa- ciekawe dla kogo to ma być szansa? To raczej próba wyłudzenia pieniędzy. Jego firma podupada i tracą coraz to nowych inwestorów, dlatego nie ma co się dziwić, że wszędzie szukają pomocy. Tonący brzytwy się chwyta?

-Proszę- mówię zachęcająco, choć jeśli mam być szczery, to niezbyt uśmiecha mi się to spotkanie, bo mógłbym właśnie jechać do domu. Spędziłbym czas z Igą oraz dziećmi, a nie siedział po nocy w pracy i tracił czas.

-Witam, bardzo trudno się do pana dostać- odwzajemniam z moim gościem uścisk dłoni i gestem zapraszam go, aby zajął miejsce naprzeciwko i sam również to robię. W tym samym czasie Dagmara opuszcza mój gabinet, kręcąc przy tym biodrami. Szlag mnie zaraz trafi na miejscu.

-O co chodzi?- od razu przechodzę do rzeczy. Nie mam czasu na te zbędne grzeczności i udawanie, że bardzo zależy mi na współpracy z nim, skoro nawet nie wiem jaką ma dla mnie ofertę. Nie sądzę jednak, żeby była ona wystarczająco dobra, żeby paprać się w tym bagnie.

-Nasza firma, Rish Corporation ma na sprzedaż udziały. Dokładnie 10 %.

-Wiem, z resztą każdy już o tym wie. Podobno wasz wspólnik oszukał was na grube miliony i uciekł za granicę. Nadal jednak nie rozumiem, co pan oczekuje- lubię patrzeć na te zmieszane wyrazy twarzy. Ludzie zawsze oczekują szacunku i fałszywej dobroci, a gdy dostają zamiast tego szczerość, mają pretensje.

-Chcielibyśmy, aby to właśnie..- nagle drzwi do gabinetu się otwierają, a do środka wtarga Dagmara. Mam już jej dość, najpierw organizuje to bezsensowne spotkanie, a teraz mi przerywa. Patrzę na nią karcącym wzrokiem, ale i tak mam wrażenie, że niezbyt to na nią działa.

-Pana syn...

-Co z nim?- zrywam się na równe nogi, zupełnie ignorując mojego niezapowiedzianego gościa i praktycznie wpadam na kobietę.

-On jest w szpitalu, miał wypadek- momentalnie zastygam, po usłyszeniu tych słów. Na początku nie mogę zrozumieć o co chodzi, tak jakbym pierwszy raz je słyszał, ale gdy wszystko do mnie dociera, wybiegam z gabinetu. Zaraz po tym, jak znajduję się przy windzie, chaotycznie klikam przycisk, aby ją przywołać. Trwa to wieczność, a gdy w końcu wchodzę do środka nie mogę wytrzymać napięcia. Najchętniej rozniósłbym ją w drobny mak i naprawdę resztkami silnej woli się powstrzymuję.

-Do szpitala- rzucam szybko do kierowcy i wsiadam do samochodu. Mam gdzieś to, że nie podałem mu nawet nazwy. Ba, ja sam jej nie znam. Gdy tylko ruszamy, otwieram szybę, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i się uspokoić, choć odrobinę.

Łatwo powiedzieć, gdy nie wiesz co z twoim dzieckiem... Ale przecież, na sto procent, na miejscu jest już Iga, która zajmuje się nim najlepiej, jak tylko może, więc może nie powinienem tak panikować?

Mimo to, od razu po wejściu do szpitala, podbiegam do recepcji i przepycham się pomiędzy stojącymi w kolejce ludźmi.

-Mój syn został tutaj przewieziony z wypadku- ignoruję oburzonych ludzi, którzy na pewno nie rozumieją, co ja czuję w tej chwili. Oni przyszli tu tylko na rutynowe badania, a ja nie wiem co z moim synem! Nie mogę stracić kolejnej osoby, nie teraz!

-Imię i nazwisko- głos pielęgniarki na nowo przywraca mnie do życia.

-Karbowniczek- nie podaję imienia, bo nie wiem nawet, czy to Arek, czy Mikołaj zostali ranni. Nic nie wiem do cholery!

-Trzecie piętro, pokój 596- nie pamiętam nawet, jak znalazłem się pod drzwiami sali. Zupełnie, jakby urwał mi się film i ocknąłem się dopiero po wejściu do środka.

-Synku- w oczach zbierają mi się łzy na widok Arka w opłakanym stanie. Wszędzie szwy, gips, bandaże. Zobaczyć swoje dziecko w takim stanie, to jakby ktoś wbijał ci nóż w plecy, raz po raz. Przykucam przy jego łóżku i biorę jego dłoń w swoją, ale on nie odpowiada. Nic nie mówi i jedynie pikanie jakiejś przeklętej maszyny upewnia mnie, że nadal mam syna.

-Tatooo- nie jestem pewny, czy to tylko złudzenie, ale od razu po usłyszeniu cichego głosu, podnoszę głowę do góry z nadzieją.- On wyzdrowieje, zobaczysz. Lekarz mówi, że miał dużo szczęścia.

-Gdzie Iga?- pytam, wstając z kolan i siadam na sąsiednim łóżku. Dlaczego nie było jej z nim? Czemu mu nie pomogła i dlaczego pozwoliła mu wyjść tak późno? Za co jej, do cholery, płacę?! Jest nianią, więc niech robi to co do niej należy!

-Ona leży w sali obok. Uratowała go, tak to on by już...- szybko przytulam Mikołaja do siebie i na długo zamykam go w szczelnym uścisku. Jest mi cholernie głupio za swoje poprzednie myśli. Jak w ogóle mogłem mieć jakiekolwiek wątpliwości, co do tego, że nie umie upilnować moich dzieci? Ona się poświęciła dla mojego syna! Ale....

-Co z nią? Powiedz, że wszystko dobrze!- szybko odsuwam się na sporą odległość, tak aby widzieć, czy mnie nie okłamuje, tylko po to, żeby mnie nie martwić.

-Lekarze nic nam nie chcieli powiedzieć, czekają na ciebie- z niepokojem oraz wielkim strachem otwieram drzwi sąsiedniej sali i wchodzę do środka, gdzie zastaję moją śpiącą Królewnę. Najbardziej przeraża mnie widok lekarza w rogu sali, który z grymasem na twarz tłumaczy coś pielęgniarce. Podchodzę po cichu do łóżka Igi i całuję ją w czoło. Jak dobrze, że jest ze mną.

-Pan jest mężem?- prostuję się słysząc głos, najprawdopodobniej, doktora i podaję mu swoją dłoń.

-Tak- to kłamstwo nie jest na tyle straszne, żeby nie móc go wypowiedzieć. Muszę mieć pewność, że z nią wszystko w porządku, inaczej oszaleję.- Co z moją żoną?

-Z żoną wszystko dobrze. Dostała leki uspokajające i ma złamaną rękę, a poza tym żadnych obrażeń. Niestety mam też złe wieści- znów cały się spinam, ale nic nie mówię. Zupełnie jakbym bał się, że usłyszę coś, co sprawi, że mój cały świat runie. Oglądam jeszcze raz moją ukochaną, od góry, do dołu, lecz nie dostrzegam żadnych niepokojących oznak.- Stracili państwo dziecko.....


*********************************

Kolejny rozdział, który praktycznie męczyłam. Po postawieniu ostatniej kropki, poczułam tak niewyobrażalną ulgę. Ugh! Jak ja nienawidzę takich chwil, gdy trzeba mówić o tak smutnych rzeczach. Jedyne co mogę obiecać, to że kolejny będzie lepszy i nie mam pojęcia, kiedy się pojawi. Chcę Wam też podziękować, bo od kilku dni jesteśmy w 30, a nawet w 20 najlepszych opowiadań w kategorii Romans. Bez Was to nie byłoby możliwe i dlatego z całego serca DZIĘKUJĘ!

-NiktSpecjalny

 



Nie ucz ojca dzieci wychowywaćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz