7. Nie ma mowy!

7.8K 344 29
                                    

TOMASZ POV.


Może pani Iga ma rację? Wraz ze śmiercią mojej żony umarło wiele innych rzeczy, w tym pasje moich dzieci. Nie pamiętam kiedy ostatni raz Mikołaj był taki zadowolony i co najważniejsze przez cały tydzień mojej nieobecności chłopaki nic nie przeskrobali, co jest cudem samym w sobie. Jedyne czym się martwię to Olga, która zaczęła się buntować przed nową nianią. Czy w tym domu choć raz nie może być spokojnie?

-Tato, Iga zabiera mnie, w sumie to sam nie wiem gdzie- z radością powiadamia mnie Arek.

-Ale jak to?- zwracam się do kobiety, która również radosna, wchodzi do salonu z płaszczem w rękach.

-Po prostu pomyślałam, że Mikołaj ma konie, to przydałoby się też coś dla Arka- zakłada swoje okrycie i ciągle z uśmiechem, mówi:- Może pójdzie pan z nami?

-Tak, tato! Proszę!- pod czujnym spojrzeniem niani podejmuję jedyną możliwą decyzję.

-No dobrze- ucieszony chłopak wybiega z domu, jak sądzę do auta, a ja wyjmuje mój płaszcz z szafy przy drzwiach.- Może mi pani powiedzieć, gdzie jedziemy?

-Jak niespodzianka, to niespodzianka- uśmiecha się i tak po prostu wychodzi. Czy ona właśnie mi odmówiła? Niemożliwe.

-Iga proszę powiedz mi choć pierwszą literę- Arek od kilku minut próbuje wydobyć informacje, ale skoro mi się nie udało, to wątpię aby on coś zyskał swoimi prośbami.

-Nie powinieneś mówić do pani po imieniu- karcę syna, gdy kobieta nic nie odpowiada. Pewnie czuje się nieswojo.

-Jakby mówił mi na pani, to bym czuła się za staro. Ale i tak nic nie powiem -teraz zakłada ręce i opiera się wygodnie na tyłach limuzyny. Chłopak tylko z rezygnacją przykłada głowę do szyby, bo chyba zrozumiał że musi poczekać. Przyglądam się temu obrazkowi i mimo wszystko dostrzegam szczęście wypełniające całe wnętrze limuzyny.

-Już jesteśmy- głos szofera dociera do nas lekko zagłuszony przez szybę.

-To nawet szofer wiedział gdzie jedziemy?- pytam oburzony.

-A niby jak mieliśmy tu dojechać?- tłumaczy niezrażona dziewczyna, po czym wysiada, a my robimy to samo.  Oboje otwieramy szeroko buzie, różnica jest tylko taka, że ja to robię ze zdziwienia, a Arek z zachwytu. Rampy, różnego rodzaju przeszkody, to chyba jakaś pomyłka. Moje dziecko nie będzie jeździć na deskorolce, to zbyt niebezpieczne!

-Czy pani oszalała?- krzyczę na nianię, ale Arek jakby tego nie usłyszał, przytula, wystraszoną kobietę, która również go obejmuję, ale jej wzrok ciągle jest zogniskowany na mnie.

-Dziękuję- na słowa Arka, twarz niani aż promienieje.

-Halo! Moje zdanie się nie liczy? Nie będziesz jeździł i już. Nie mam zamiaru zdrapywać cię potem z asfaltu! Do samochodu!- Arek dopiero teraz odrywa się od niani i patrzy na mnie z zawiedzeniem. Kiedyś zrozumie, że to dla jego dobra.

-Nienawidzę cię!- krzyczy i wsiada do limuzyny, ja robię to samo i każę kierowcy ruszać, nie czekając na panią Igę. Mam jej dość i muszę choć na chwilę od niej odpocząć! Jak mogła zrobić coś takiego, bez ustalenia tego ze mną? To ja jestem ojcem, a ona nic nie znaczącą nianią! Nie będzie mnie uczyć jak mam dzieci wychowywać.


IGA POV.


Zszokowana patrzę na odjeżdżający samochód i nawet nie jestem w stanie zrozumieć co właśnie się stało. Myślałam, że dotarło do niego to dlaczego chłopaki rozrabiają i że znalezienie im zajęcia będzie najlepszym rozwiązaniem. Szkoda mi tylko Arka. Mikołaj jeździ konno, a jemu zostają chyba tylko szachy, bo to jedyny bezpieczny sport jaki może uprawiać. No chyba, że spadnie mu królowa i schylając się uderzy w stół, rozetnie sobie głowę i będzie trzeba szyć, to wtedy już nic nie będzie mógł robić. Takie życie to o dupę rozbić. Słysząc dźwięk klaksonu orientuję się, że właśnie przechodzę przez drogę w nieprzeznaczonym do tego miejscu. Uff, szybko wbiegam na chodzik i idę dalej. Z racji, że przede mną długa droga, postanawiam kupić sobie coś do picia, bo taksówki i tak nie zamówię za 10 złotych, które mam w portfelu, więc będę wracać pieszo.

-Dziękuję- uśmiecham się do kasjerki i wychodzę ze sklepu. Przede mną długa droga, a to że jest dość zimno nie ułatwi mi jej, zwłaszcza, że mam na sobie tylko cienką bluzkę i leginsy. Po prostu cudownie, ten palant mi za to kiedyś zapłaci! Jak mógł mnie tak zostawić? Nie daruję!

Po kilkudziesięciu minutach marszu dochodzę do ulicy, na której najwyraźniej nie ma żadnego oświetlenia i bardzo łatwo wpaść choćby, tak jak ja teraz, na latarnie, która powinna działać, ale najwyraźniej od dzisiaj służy do nabijania siniaków. Czy może być gorzej? Owszem, brakowało tylko deszczu, ale gdyby to był mały deszczyk to jeszcze jakoś bym przeżyła, ale ulewa? Za jakie grzechy? Po prostu nie ma to jak dobrze zacząć tydzień. Nagle ulica rozświetla się przez światła jakiegoś samochodu, nie odwracam się, bo nie sądzę, aby to był ktoś o dobrych zamiarach podwiezienia mnie.

-Pani Igo proszę wsiadać, bo się pani przeziębi- teraz zebrało mu się na wyrzuty sumienia?

-Nie ma mowy! Zostało mi 5 kilometrów, dam sobie radę sama, a jak będę chora to tylko i wyłącznie pana wina!- odpowiadam i z podniesioną głową ruszam dalej. Jedyne co mi tu nie pasuje to ta zasrana ulewa, która pewnie zmyła mi cały makijaż, bo inaczej to taką scenę można by puścić w dobrej komedii romantycznej.

*****************

Pierwsza przed małżeńska kłótnia naszych bohaterów? Sama z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.

-NiktSpecjalny

Nie ucz ojca dzieci wychowywaćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz