Rozdział 7

105 16 3
                                    

Livia


– Livio, naprawdę uważam, że ten młodzieniec to świetny wybór dla panienki. Ojciec dobrze zrobił, biorąc pod uwagę szlachetnych von Lahmanów – trajkotała służąca, przeczesując gęste pukle czarnych włosów Liv.

Dziewczyna od jakiegoś czasu już jej nie słuchała – oparłszy łokcie na parapecie, wpatrywała się w zamyśleniu w oświetlone okna kamienicy naprzeciwko. Życie jej mieszkańców wydawało się takie proste, takie... idealne. Nikt ich do niczego nie zmuszał, codziennie zajmowali się swoimi zupełnie normalnymi sprawami i byli po prostu szczęśliwi.

– Livio, czy ty mnie słuchasz?

– Tak, tak, oczywiście – odparła śpiącym głosem.

– Oj, a mi się wydaje, że nie.

Liv obróciła się na krześle, wcześniej z niepokojem zerkając w stronę wiszącego wysoko na niebie księżyca. Był ogromny. Wkrótce przemiana. Skóra ją zaświerzbiła, jak zawsze tego dnia, wyczekiwanego z uporem co miesiąc. Cudowna pełnia i cudowne dary, które ze sobą niosła.

Niestety najpierw była tu i teraz.

Zagryzła mocno wargi i powiedziała z niepokojem:

– Nel, czy nie uważasz, że jestem zbyt młoda na małżeństwo?

Kobieta prychnęła, lekceważąco machając uzbrojoną w szczotkę do włosów ręką.

– Młodsze od ciebie stają przed ołtarzem.

– Mam piętnaście lat...

– A twój wybranek ledwie cztery lata więcej. Czy to ważne?

Dziewczyna westchnęła i podniosła się. Ignorując nawoływania, zbiegła po szerokich schodach na parter, do sklepiku swojego wuja. Pomieszczenie to, o pomalowanych na nieokreślony kolor ścianach, było niezbyt duże; ponad połowę wolnej przestrzeni zajmowały schody prowadzące na wyższe piętra, zdobne i bogate ponad wszelką miarę. Za małą ladą stał wielki regał z malowanego drewna, obecnie pusty. Całą ścianę ozdabiały piękne witrażowe okna.

Poślizgnęła się na świeżo wypolerowanej posadzce i upadła do tyłu, boleśnie uderzając tyłem głowy o kant lady. Poczuła przeszywający ból w lewej łopatce. Zrobiła się niezdarna, ciało jakby nie należało do niej. Przemiana jest bliżej, niż mi się zdawało. Wyprostowała się z trudem, jednak paraliżujący ból kręgosłupa nie pozwolił jej pozostać w tej pozycji zbyt długo. Czyżby jednak dziś...?

Na schodach rozległy się kroki. Zanim zdążyła cokolwiek wymyślić, służącej udało się ją zauważyć.

– Livio, proszę cię! – Zbierając podchodzące jej pod stopy fałdy koronkowej sukni, podbiegła do swojej wychowanki. – Nie garb się, przecież jak to wygląda?!

Klepnęła dziewczynę w plecy. Liv zawyła i skoczyła kobiecie do gardła, w locie przemieniając się w wielkiego wilka. Przewróciła ją i skoczyła w stronę okna. Wybiwszy szybę przednimi łapami, ze stukotem ostrych pazurów wylądowała na bruku. Ciepłe, przytłumione światło latarni delikatnie rozjaśniło jej czarne, lekko przedłużone futro. Zamykając oczy, skierowała łeb ku niebu, z lubością delektując się lejącymi strugami deszczu.

Wreszcie to czuła. Czuła, że może uciec. Miała dość udawania grzecznej dziewczynki, była wilkołakiem. Wilkołaki nie poddają się zwykłym śmiertelnikom i słuchają tylko i wyłącznie swego instynktu. Tylko on ma nad nimi władzę i właśnie on kazał Liv uciekać.

Trylogia Pożeracza Światów: PreludiumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz