Ryjisjaveeik
– Co to jest? – jęknął Ryjisjaveeik, mrużąc z niedowierzaniem oczy.
Przed nimi rozpościerała się szeroka dolina. Na jej dnie, w cieniu górujących nad nimi skalistych szczytów gór, znajdowało się miasteczko. Jasno oświetlone okna domów i brukowane uliczki wprost zapraszały, by się do nich zbliżyć. W powietrzu unosił się dochodzący z jakiejś karczmy piękny aromat ciepłego jedzenia.
– Nie obchodzi mnie co to, ale mam wielką potrzebę na chociaż krótkie spotkanie z nowoczesnością – odparł Bonawentura, natychmiast ruszając w dół zbocza.
Miasteczko było wprost bajkowe. Uliczki, tak wąskie, że nawet najmniejsza bryczka nie dałaby rady się w nich zmieścić, były jasno oświetlone, ciepłe i ciche. W witrynach sklepów i pracowni pyszniły się najlepsze towary, wystawione na sprzedaż. Zajrzawszy głębiej do jakiegoś warsztatu, Norweg zauważył dębowe biurko. Na jego lekko pochyłym blacie leżały kolorowe rysunki, jakby plany dużego budynku, obok nich małe okularki w drucianej oprawce.
– Coś mi się tu nie podoba – zaczął Mark. Wyglądał już jak człowiek, ale zostało mu jeszcze parę nieco dziwnych zachowań. Teraz na przykład zawęszył w powietrzu i warknął, ukazując groźnie kły. Po chwili syknął: – Już wiem co.
– No, oświeć nas – zirytował się Bonawentura.
– Tu nie ma żywej duszy.
– Przecież w tamtej bramie szczekał pies...
– Chodzi mi o ludzi. Tu nikogo nie ma.
– Ma rację. – Odyn rozejrzał się z niepokojem. Loki również zrobił się nerwowy, Ryjiv już jakiś czas temu zauważył, że Przedwiecznemu łatwo udzielają się nastroje innych.
– A ten pies... cuchnął śmiercią, jakkolwiek to brzmi.
Szli już ostrożniej, nie spuszczając dłoni z rękojeści mieczy. Rion zaglądał w każdą bramę, z obawą patrzył w każde okno. Ryjisjaveeik szedł bokiem, co chwilę wyciągając błyszczącą w świetle latarni broń, jakby chcąc zadać cios czemuś lub komuś idącemu za nimi.
Ich oczom ukazał się wielki szyld, malowany na ciemnym, starym drewnie. Farba była tak rozmazana, że nie sposób było go odczytać. Wszyscy weszli do środka, przywabieni pysznym zapachem, który stamtąd dobiegał. Ryjiv zatrzymał się jeszcze na moment, dokładniej przyglądając farbie. Według niego miała kolor do złudzenia przypominający krew. Wzdrygnął się, przekraczając próg.
W środku również zadbano o oświetlenie. Kilka świec wisiało w małych ołowianych kloszach pod sufitem z grubo ciosanych belek, dając mocno przytłumione światło. Na relingu nad barkiem wisiały pęki ususzonych ziół. Tutaj też nie było nikogo.
Bonawentura, wyciągając pożyczony sztylet przed siebie, wszedł do kuchni. Na widok stojącego nad paleniskiem garnka gulaszu zawył:
– Jestem w raju!
Z wielkiej szafy w rogu sali wyjął łyżkę, zanurzył ją w kotle, nabrał pełną i wsadził do ust. Westchnął z lubością, oblizując spływający po brodzie sos.
– Dobrze z jednej strony, że nikogo tu nie ma, więcej dobra dla mnie! – zawołał.
– Na twoim miejscu nie jadłbym tego – zaczął Norweg. Nie dokończył, bo wilkołak poderwał się z miejsca i stając mu groźnie naprzeciw, warknął:
– Nie pij wody, nie jedz jedzenia. Dobra, jak chcesz, sadysto, zdechnę z głodu dla twojej dzikiej satysfakcji! Zadowolony?!
– Posłuchaj mnie...

CZYTASZ
Trylogia Pożeracza Światów: Preludium
FantasyMyślisz, że to smoki są przerażające? To znaczy, że nigdy nie widziałeś wyverna. Rok 1821, świat podobny do naszego. Życie niepełnosprawnego Marka von Lahmana zmienia się, gdy zostaje on zwerbowany w szeregi wyvernów. Od samego początku coś jest wła...