Rozdział 19

88 19 5
                                    

Mark


Tunel był ogromny. Dość wąski, niezbyt wysoki, lecz ciągnął się całymi kilometrami. Szli nim bez ustanku przez dziesięć godzin, drogę oświetlając najpierw pochodnią, a gdy ta się wypaliła, za pomocą magii. Wszyscy myśleli, że ta męczarnia nigdy się nie skończy, aż nagle niespodziewanie stanęli u wejścia do wielkiej groty. Kula ognia, którą powołał do życia Mark, nie wydobyła z mroku przeciwległych ścian, ani nawet sklepienia jaskini. Jedynie tlące się na samym środku krystalicznie czyste źródło. Jego idealnie błękitne wody aż lśniły.

– Wreszcie! – ryknął Bonawentura. Padł na kolana na brzegu, zanurzył w wodzie złączone dłonie, uniósł je do ust...

– Nie! – zawył Ryjisjaveeik. Odciągnął wilkołaka gwałtownym szarpnięciem, łysy z impetem uderzył plecami o skałę.

– Co jest?! – zawołał, usiłując wstać.

Norweg mu na to nie pozwolił.

– Nie szarpie się z rannym, to po pierwsze. A po drugie: skąd możesz wiedzieć, czy ta woda nie jest trująca?!

– Chwilowo tak mi się chce pić, że nie obeszłoby mnie nawet, jakby ktoś do niej nasrał!

– To proszę bardzo, nachyl się, zajrzyj w głąb. Zobacz, co żyje na dnie takich zbiorników.

Wilkołak niepewnie podczołgał się do krawędzi i zajrzał w toń, odskoczył jak poparzony.

Mark tak z ciekawości poszedł w jego ślady. Na gładkim kamiennym dnie leżało bardzo ciekawe stworzenie. Kształtem przypominało węża, ciało miało jednak pokryte sporym kostnym grzebieniem i chropowatymi łuskami w kolorze kości, do złudzenia przypominającymi smocze. Na pysku również miało mnóstwo kostnych wypustek, a wyszczerzone groźnie kły były mocno pożółkłe, jakby zniszczone od zbyt częstego zatapiania ich w ciałach nieostrożnych przechodniów. Intensywnie fioletowe oko rozglądało się w poszukiwaniu tego, kto zakłócił jego spokój.

– Sympatyczne zwierzątko – stwierdził Mark, uśmiechając się z przymusem.

– Nie powiedziałbym – odparł Rion.

– Wąż jaskiniowy, nie ten z ludzkiego wymiaru. Prawdziwy. Żywi się mięsem człowieka, może nie jeść około stu lat. On pewnie czeka dłużej, wygląda mi na głodnego – wytłumaczył Ryjisjaveeik, wreszcie pozwalając Bonawenturze wstać.

Wilkołak tym razem nie zbliżył się do wody.

Ruszyli dalej. Szli jaskinią zbyt długo, była naprawdę ogromna. Po ciemnych, surowych skałach, które składały się na jej ściany, z cichym szumem sączyły się małe strumyki. Wilgoć dusiła, oblepiała ubranie i włosy, sprawiała, że buty ślizgały się po podłożu. Parę razy mało brakło, a któryś z nich leżałby twarzą w kamieniu. Rion usiłował za pomocą słuchu określić, jak daleko od siebie znajdują się ściany groty, niestety szum wody na to nie pozwalał. Echo odbijało się od otoczenia zbyt często.

Po jakimś czasie forsownego marszu natrafili na wejście do kolejnego korytarza, tym razem ostro opadającego w dół. Według mapy mieli iść właśnie tędy. W pewnym momencie wody na dnie tunelu zaczęło przybywać, by wreszcie sięgnąć im do kostek. Na ścianach rósł dziwny porost, przypominający z wierzchu mech, lecz wydzielający pod wpływem dotyku duszący zapach. Fosforyzował w ciemności, co się pokazało, gdy Mark przewrócił się w wodzie i niechcący zgasił kulę ognia, którą podtrzymywał za pomocą magii.

– Jesteś pewien, że mieliśmy iść właśnie tędy? – spytał przez zaciśnięte zęby, podnosząc się z czarnej wody.

– Tak. Mieliśmy trafić do centrum tych jaskiń, ale na mapie wydawały się nieco... mniejsze. – Ryjiv umilkł raptownie.

Trylogia Pożeracza Światów: PreludiumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz