Mark
Pogoń zgubili dopiero następnego dnia rano. Przedzierali się przez las, prawie nieprzytomni z powodu dręczącego ich głodu i braku snu. Zwyczajnie było zbyt niebezpiecznie na to, by zatrzymać się choćby na moment.
– Chyba coś widzę – obwieścił Odyn, mrużąc oko.
– Tak? To miło. Bo chyba w lustrze się nie odbijasz... – syknął Loki. Po ich krótkiej sprzeczce w mieście obnosili się szorstko, doszło nawet do tego, że rudy został zmuszony do niesienia bagażu swojego jednookiego towarzysza.
Przedwieczny miał rację: między soczyście zielonymi gałęziami drzew prześwitywało słońce. Po chwili wyszli na niewielką polanę, pośrodku której wznosiły się ruiny małego kamiennego zamku. Były gęsto obrośnięte mchem i dzikim winem, ledwo widoczne. Tuż obok zachowały się resztki sadu – kilka jabłoni nadal dawało owoce, lecz większość starych drzew o grubych pniach miała konary poczerniałe od ognia. Pozbawiona najwyższej kondygnacji wieża niebezpiecznie przechylała się na jedną stronę, grożąc upadkiem. Piękne liście na drzewach nie były wyjątkiem – tutaj też zieleń była soczysta, nienaturalna wręcz. Delikatne promienie słońca ogrzewały im twarze, dookoła unosił się lekki zapach rozgrzanej trawy.
Mark podszedł powoli do prawie że wrośniętych w ziemię drewnianych wrót. Odgarnął zakrywające je częściowo pnącza. Szarpnął, pchnął – jedynym efektem był suchy trzask umęczonego drewna. Odwrócił się ze złością, usiadł na omszałym kamieniu.
– Zamknięte na głucho – oznajmił. Dopiero teraz zauważył, że twarze jego towarzyszy drastycznie się zmieniły. Wszyscy patrzyli na otoczenie z wyrazem przerażenia w oczach, żaden z nich się nie ruszał.
– Co jest? – nie wytrzymał.
– Perłowa Warownia. Jedno z naszych świętych miejsc, świadectwo naszej potęgi – szepnął Ryjisjaveeik.
– To chyba z naszą potęgą nie jest najlepiej – powiedział Rion, siląc się na żart. Nie wyszło, głos mu się załamał.
– To niemożliwe... – Upadły władca opadł zrezygnowany obok Marka; niewidzącym wzrokiem kontemplował ruiny, jakby nie chcąc uwierzyć w to, co ma przed sobą.
– Ty nawet nie wiesz, do jak potężnej wspólnoty należysz – powiedział cicho Odyn. Markowi nie dane było jeszcze widzieć go tak poważnego.
– Fakt, nie wiem, jestem wśród was dopiero niecały miesiąc. Może mi o tym opowiedzcie?
Przedwieczny uśmiechnął się kwaśno, jeszcze raz wbił wzrok w ruiny.
– Podejdź do muru, oprzyj o niego czoło, zamknij oczy. Magia w tym miejscu jest tak silna, że powinieneś mieć wizję – powiedział wreszcie dziwnie zmęczonym głosem. Odwrócił się tak, by słońce oświetlało mu twarz. Żeby nikt nie widział w niej słabości. Był legendą, po której oczekiwano jedynie siły...
Mark powoli podszedł do kamiennej ściany i oparł się o nią tak, jak kazał mu Odyn. Z początku nic się nie działo, widział nadal ciemność i błyski światła pod powiekami. Aż nagle...
Las oświetlony łuną księżyca w pełni. Między drzewami biegnie blisko pięćdziesięciu ludzi – roześmianych kobiet, szczęśliwych mężczyzn. Każde z nich trzyma pochodnię, przemieszczają się w tym niesamowitym świetle, w powietrzu wokół nich wirują drobinki fosforyzującego pyłu, osiadają we włosach ludzi, na ich twarzach. A twarze są idealne, zwłaszcza kobiece. Nawet te, które wyglądają na starsze, nie posiadają ani jednej zmarszczki, nic nie kala ich pięknej bladej skóry. Jest gładka, napięta. Staruszki w ciele dwudziestolatek.

CZYTASZ
Trylogia Pożeracza Światów: Preludium
FantasyMyślisz, że to smoki są przerażające? To znaczy, że nigdy nie widziałeś wyverna. Rok 1821, świat podobny do naszego. Życie niepełnosprawnego Marka von Lahmana zmienia się, gdy zostaje on zwerbowany w szeregi wyvernów. Od samego początku coś jest wła...