Rozdział 11

76 16 2
                                    

Ryjisjaveeik


Więzy boleśnie wbijały się w nadgarstki, uniemożliwiając swobodny przepływ krwi. Wszystkie kończyny miał odrętwiałe, z rozciętej wargi ciekła stróżka czegoś lodowatego o metalicznym posmaku. Uniósł głowę. Obok leżał Rion, prawdopodobnie nieprzytomny. Bronił się do przesady długo, za nic nie chciał pozwolić na uwięzienie siebie i przyjaciół. Cóż, raczej mu nie wyszło.

Rozejrzał się. Marka nigdzie nie było. Przez głowę przemknęło mu, że może zabili młodego wyverna, ale szybko odrzucił tę myśl.

– Patrzcie, kto się obudził...

Mocno zacisnął zęby i spojrzał w kierunku, z którego dochodził głos. No nie, zabili mnie, jak nic – pomyślał. Przed nim stał Tallor, cały i zdrowy. Jego tłuste, brązowe włosy opadły na twarz, gdy pochylił głowę, by przyjrzeć się bliżej swojemu więźniowi. Wiecznie drżące jak od choroby ręce splótł za plecami. Dopiero po chwili Ryjiv zauważył długą białą bliznę, biegnącą przez szyję wroga, i jego oczy – były niebieskie, nie czerwone.

– Kto był tak głupi, żeby cię wskrzesić? – spytał z niedowierzaniem.

Zmartwychwstały wyszczerzył zęby w uśmiechu. Usiadł na kamieniu obok, z ciężkim westchnieniem unosząc twarz ku niebu. Delikatny wiatr rozwiał mu włosy.

– Zanim się obudziłeś, tak sobie właśnie myślałem o tym młodziku, którego zabiłem.

Ryjiv drgnął. Mark żyje, musi żyć. Konsekwencje jego śmierci mogły być niewyobrażalne dla nich wszystkich! On tylko próbuje mnie osłabić...

– Miał przed sobą tak wspaniałe życie... Jaka szkoda, że zboczył z obranej ścieżki, wkraczając na skrót ku śmierci... – Wyvern prychnął. Nienawidził wymuszonych metafor Tallora. Ten jednak, niezrażony, kontynuował, jakby mówiąc do siebie: – Nie powinien do ciebie dołączać. Popełnił niewyobrażalny błąd, więc zapłacił najsurowszą z kar.

– On żyje... – wychrypiał ledwo słyszalnie Rion. Spróbował wstać, lecz skrępowane nogi mu na to nie pozwoliły.

– Mylisz się. Jest jak najbardziej martwy.

– Łżesz! – W oczach rudego płonął żywy ogień. – Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak jest potężny! Nawet dwunastu takich, jak Tantal, nie dałoby mu rady!

Tantal, niegdyś król jednego z państewek na terenie Grecji, znany był z tego, że sto pięćdziesiąt osiem lat wcześniej został najstarszym wyvernem, zabijając swojego poprzednika. Żył już 4428 lat.

– A skąd ty możesz o tym wiedzieć?

– Tak się zdaje, że z nim walczyłem. Jest niezniszczalny.

Zmartwychwstały patrzył ponuro na rudego. Jego twarz nie wyrażała już stuprocentowej pewności siebie, jak przed chwilą. Jeśli dobrze się przyjrzeć, można było zauważyć czający się w oczach lęk. A miał się czego bać, Mark na pewno wróci. Czarnołuskie wyverny słynęły w końcu z siły, wytrzymałości i zawziętości. A gdyby do tego znał prawdę z Wielkiej Przepowiedni...

– Nie może być – wyszeptał. – Widziałem, jak padał...

– Zapewne udawał. Całkiem nieźle go wyszkoliliśmy. – Kły błysnęły w uśmiechu.

Ryjiv miał nadzieję, że Tallor nigdy się nie dowie, że Mark nie przeszedł jeszcze żadnego szkolenia, a co tu dopiero mówić o „całkiem niezłym". Mark nawet nie miał pojęcia, kim jest!

– Blefujesz, pomiocie...

Przerwał mu rozpaczliwy krzyk, dochodzący z lewej strony stoku. Poderwał się gwałtownie i zwrócił w tamtą stronę. Po chwili nad skałą ukazała się pochodnia, lecz trzymający ją wyvern nadal krył się w cieniu. Nabrał pewności, że dzieje się coś niedobrego, dopiero gdy w lewej ręce obcego błysnęła obnażona stal wielkiego, długiego miecza o przystosowanej do dwuręcznego chwytu rękojeści. Zrobił krok w tył, dobywając sztyletu.

Trylogia Pożeracza Światów: PreludiumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz