Anders
Wieża zdecydowanie była wyższa od samego domu. Budynek składał się z parteru, piętra i strychu, a ona miała cztery poziomy. Ale dla niego i tak było zbyt nisko. Zbyt blisko ludzi. Zbyt blisko własnej hańby.
Oderwał zagradzające okno deski. Do środka wpadł podmuch lodowatego wiatru, lekko wilgotnego, niosącego zapowiedź śnieżycy. Z krokwi poderwał się samotny nietoperz, wyleciał na zewnątrz z głośnym skrzekiem, drażniącym czuły słuch Andersa. Jakoś nigdy nie przepadał za tymi zwierzętami.
Usiadł na gołych deskach, łokcie opierając na kamiennym parapecie. Zamknął oczy, pozwolił, by wiatr chłodził jego rozpaloną gorączką skórę, a długie włosy łaskotały delikatnie pokryte wypiekami policzki.
Czy można choć przez chwilę nie myśleć? Odpowiedzi na to pytanie szukał od lat. Zwykle zapytani o to ludzie wybuchali śmiechem i twierdzili, że to możliwe, a nawet łatwe. Bzdury. Jemu jeszcze nigdy się to nie udało.
Próbował wszystkiego: medytacji, gapienia się w jeden punkt i wyobrażania sobie, jak zmienia kształty, przespania całego dnia... Raz nawet pokusił się o coś drastyczniejszego: opróżnił Shadyi cały barek, za co srogo zapłacił – kobieta obiecała, że podczas najbliższej pełni rozszarpie go na małe nieśmiertelne kawałki. Ale nawet gdy leżał na podłodze salonu z kompletnym mętlikiem w głowie i brakiem świadomości własnego ciała, myśli i tak go nawiedzały. Doszło nawet do tego, że wilkołaczyca musiała go obezwładnić, gdy próbował pociąć sobie skórę przedramion własnym mieczem. Mieczem!
A teraz skończył tutaj. Od tygodnia nie wychodził z wieży, pewien, że hańba nigdy nie pozwoli mu odnaleźć spokoju. Wyverny go znienawidzą. Już był dziwakiem, wyrzutkiem... a teraz na dodatek bezużytecznym.
Każdy wyvern ma zaprogramowane w umyśle trzy słowa: życie. Tajemnica. Honor. Każdy musiał samodzielnie odkryć, co znaczy dla niego każde z nich, a następnie bronić tego do ostatniej kropli krwi.
Anders żył. Dochował tajemnicy tego, czym jest. Ale splamił swój honor. A z pewnością akurat to bolało najbardziej.
Życie można w dość prosty sposób przywrócić. Zabić tych, którzy zdradzili tajemnicę. Ale splamionego honoru nic nie naprawi. To było zbyt osobiste. Nawet jeśli pobratymcy by mu bez problemu wybaczyli, już nigdy nie byłby sobą. Już zawsze nosiłby w sercu skazę, dokuczającą ilekroć zobaczyłby coś choć odrobinę przypominającego tamten dzień.
Wiedział, że nie może tak żyć. Tylko jak ktoś, kto jest nieśmiertelny, może ze sobą skończyć? W jego przypadku coś tak przyziemnego było niemożliwe. Zarówno ze względów fizycznych, jak i etycznych. Ktoś, kto wierzy całym sercem w niebo i piekło i całe życie kieruje się tą wiarą, nie powinien zniżać się do takich głupot.
Gdy zamykał oczy, pod powiekami stawał mu obraz: skały, a między nimi wijąca się dość szeroka rzeczka o idealnie czystych wodach. Zdawało się, że miejscami przybiera intensywnie lazurowy kolor. Strumień nieposiadający nawet nazwy, przecinający w połowie Święte Góry. To w nim wyverny topiły niegdyś zdrajców, zanim odkryły bardziej „humanitarne" metody.
Zanim odkryły, że równie dobrze, a nawet lepiej można to zrobić w Trującym Źródle, znajdującym się w sali tronowej Ryjisjaveeika. Powodowało ono nie tylko śmierć, lecz również tak koszmarny ból tuż przed nią, że delikwent modlił się o jej przybycie. Jeśli wcześniej nie ochrypł od krzyków z cierpienia...
Potrząsnął głową. A co, jeśli to go właśnie czeka? Umiał walczyć, dopóki ktoś nie zadał mu rany, nigdy nie był nawet w połowie tak odporny na ból, jak inni jego bracia. Nie wyobrażał sobie tej tortury. Był gotów na wszystko: mógł zabijać, niszczyć i uciekać po kres swoich dni, byle tylko nie dorwali go bracia...

CZYTASZ
Trylogia Pożeracza Światów: Preludium
FantasíaMyślisz, że to smoki są przerażające? To znaczy, że nigdy nie widziałeś wyverna. Rok 1821, świat podobny do naszego. Życie niepełnosprawnego Marka von Lahmana zmienia się, gdy zostaje on zwerbowany w szeregi wyvernów. Od samego początku coś jest wła...