Rozdział 14

83 15 2
                                    

Anders


Na tle nocnego nieba dom wyglądał upiornie. Spadzisty dach pokryty metalowym gontem, smukłe wieżyczki z łukowato wykończonymi oknami gomółkowymi o szybkach w kształcie rombów. Ceglany mur, miejscami rozpadający się ze starości, pokryty był bluszczem i rozmokniętym mchem, zwieńczony ostrymi skorodowanymi szpikulcami. Na dachu budynku z cichym skrzypieniem obracał się wiatrowskaz w kształcie wyjącego wilka. Nagie gałęzie starych drzew trzeszczały na wietrze.

Po prostu raj na ziemi.

– Naprawdę, Shadyo, nie chcę się narzucać.

– Głupoty gadasz. W moim domu goście są zawsze mile widziani.

– Jeszcze raz serdecznie dziękuję.

Otworzył przed nią furtkę. Zawiasy sprawiały wrażenie nieoliwionych od wieków. Kamienna ścieżka była tak zarośnięta, że nawet ze swoim niezwykłym wzrokiem ledwo ją dostrzegał. Shadya jednak o dziwo nie miała takiego problemu. Włożyła spory klucz w zamek drzwi i przekręciła go z suchym trzaskiem.

Środek budynku był tak samo tajemniczy, jak fasada. Cały hall wyłożony został romboidalnymi płytkami. Białymi i czarnymi na przemian, co upodabniało podłogę do ogromnej, porysowanej i przykurzonej ze starości szachownicy. Ściany, obłożone ciemnym drewnem, uginały się od starych portretów i ponurych kandelabrów z mizernymi resztkami świec. Koło szerokich, surowych schodów stał maleńki stoliczek, na którego blacie nieśmiało prezentowała się lampka o haftowanym kloszu. Na szczęście wilkołaczyca jej nie zapalała, chociaż wyvern i tak oczyma wyobraźni ujrzał błyskawicznie rozprzestrzeniające się płomienie. Nigdy nie ufał obleczonym materiałem lampom naftowym.

– Chodź. – Poprowadziła go po trzeszczących schodach, uchyliła stare drzwi. – Tu jest twój pokój. Rozgość się.

Puściła mu oczko i odwróciła się, zamiatając spódnicą. Mimowolnie spojrzał na delikatną skórę jej ramion i błyszczące, kręcone włosy. Potrząsnął głową.

Pokój był spory; ściany do połowy pokrywały ciemne deski, ustępujące miejsca kremowej tapecie w maleńkie róże herbaciane. Ręcznie malowane, co zauważył z niemałym zaskoczeniem. Wielkie łoże okrywał piękny baldachim. Nie mógł się powstrzymać – dziecięca ciekawość, tak nie na miejscu u wiekowego wyverna, zmusiła go do dotknięcia tkaniny. Była ciężka, gładka i niesamowicie miękka. Pierwszy raz w życiu miał do czynienia z czymś takim. Obiecał sobie, że spyta jutro Shadyi o pochodzenie tego cuda.

Rozsunął ciężkie zasłony, przez okno do pokoju wpadło światło księżyca. Gałęzie targanych wiatrem drzew uderzały co jakiś czas o ścianę budynku. Wielkie krople deszczu tworzyły idealnie okrągłe kształty na szybkach.

Chwilę stał z czołem opartym o chłodne szkło. Nigdy nie czuł potrzeby brania udziału we wszystkich tych wyprawach, wojnach i spotkaniach wyvernów, które organizowano co chwilę. Chociaż był jednym z nich, wolał prowadzić skromne i z pewnością spokojne życie zakonnika. Dzień upływał mu odgórnie zaplanowanym rytmem, nie miał czasu, siły ani ochoty, by wieczorami, w zaciszu swojej celi, oddawać się marzeniom typu „a co by było, gdyby...".

A teraz proszę. Kobieta, którą zna od tylu lat, nagle jednego dnia wydała mu się... inna. Interesująca. Doskonale wiedział, jak nazwać to uczucie, ale ciężko mu było się do tego przyznać, nie tyle przed sobą, co przed Bogiem. Dlatego nazywał to po prostu „zainteresowaniem".

Klęknął na grubym dywanie, uniósł twarz do rzeźbionego krzyża, wiszącego na ścianie. Westchnął ciężko i zaczął się modlić.

Jęknął. Służył Bogu już ponad pół wieku, z jednej strony mógł odejść, zacząć inne życie. Wyverny w końcu muszą co jakiś czas zacierać swoje ślady, a on nie robił tego jeszcze nigdy. Wtedy mógłby spokojnie pomyśleć nad naturą swojego tajemniczego zainteresowania. To chyba nie było złe?

Trylogia Pożeracza Światów: PreludiumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz