Rozdział 28

64 16 0
                                    

Anders


– Po co tam jedziesz? – Shadya stanęła w drzwiach i oparła się o futrynę, krzyżując ramiona na piersi.

Anders powoli odjął dłoń od klamki i odwrócił się do niej ze słodkim uśmiechem.

– Shadyo, dlaczego nie śpisz?

– Podczas pełni dręczą mnie koszmary.

Minę miała pełną pretensji, a w jej ciemnych oczach czaiło się coś na kształt... strachu? Wyvern bardzo się starał skupić na jej twarzy, lecz cienka koszula nocna, jaką miała na sobie wilkołaczyca, cały czas ściągała jego wzrok. Nie pozostawiała wiele wyobraźni.

– Wiesz, ja właśnie...

– Wychodziłeś. To widać – przerwała mu brutalnie. – Tylko powiedz mi... po co?

Westchnął zrezygnowany, rozłożył ramiona w geście poddaństwa.

– W Transylwanii jest wiec wampirów. Uważam, że to dobra okazja...

– Do czego? Do zabawy w mordercę? Wszystkie wyverny są takie same. – Obróciła się na pięcie i odeszła w stronę schodów.

Anders westchnął. Rozmasował zdrętwiały kark i pewnym krokiem wyszedł na zewnątrz. Mroźne powietrze na moment pozbawiło go tchu. Owinął się szczelniej płaszczem, kontrolując, by dobrze zakrywał wiszący na plecach miecz, i ruszył przez zaspy w stronę dworca. Podróż pociągiem przebiegła bez komplikacji, głównie dzięki temu, że zahipnotyzował konduktora, uzyskując zgodę na zajęcie miejsca w pierwszej klasie. Wyglądał przez okno, na ośnieżony świat, pijąc ciepłą kawę i pogryzając czekoladowe ciasteczka. Było mu dobrze... aż za dobrze. Co jakiś czas wracał myślami do Shadyi, zostawionej w miasteczku bez żadnej ochrony, lecz za każdym razem dochodził do podobnych wniosków: ta kobieta jest przewodniczką wilkołaków. Jeśli nawet coś jej zagrozi, cała sfora przybędzie jej na ratunek. Pocieszając się tym, zasnął.

Ciężko było w to uwierzyć, ale w Rumunii było jeszcze zimniej. Natychmiast, jak tylko wyszedł z ciepłego wagonu, zaczął szczękać zębami. Delikatnie wilgotne od potu włosy pokryły się szronem, powieki zlepiały. Przeklinając pod nosem, skierował się na wąską, wyłożoną kocimi łbami drogę, biegnącą przez pofałdowane pustkowie. Śnieg skrzypiał pod butami, pchał się za kołnierz i topniał na twarzy. Miał powoli dość wszystkiego. Co chwila przed oczyma stawał mu wielki kominek w pokoju gościnnym wilkołaczycy, więc musiał używać całej swojej siły woli, by natychmiast nie zawrócić.

Nagle się zatrzymał. W śniegu ktoś pozostawił ślady, i to dość świeże. Przyklęknął, przyjrzał im się z bliska. Natychmiast poczuł od nich charakterystyczny duszący odór wampira. Jego palce bezwiednie zacisnęły się na rękojeści sztyletu, nieprzyjemnie lepiąc do metalu. Syknął, odklejając je. Czyżby go śledzili? Niemożliwe. W razie czego wstał, odszedł parę kroków. Chwilę błądził między drzewami, aż wreszcie znalazł to, czego szukał – niepozorny głaz, na którego gładkiej powierzchni wyryto skrzyżowane topór i młot bojowy. Pewnym krokiem przeszedł obok. Sceneria się zmieniła, droga stała się zbitym z belek traktem, wzgórza w dużej części pokrył las iglasty. Stanął na śliskich deskach, rozejrzał się. Powinien zboczyć w lewo i ominąć wioskę, a tam znajdzie kolejny portal, lecz coś mu podpowiedziało, że powinien przyjrzeć się też prawej stronie. Stał tam niewielki kamienny budynek, którego drzwi strzegło dwóch ludzi. Jeden z nich prawdopodobnie był wyvernem, lecz nie potrafił określić tego z takiej odległości, polegając jedynie na swoim słabym wzroku. Podszedł więc bliżej. Wpuścili go do środka, nie pytając nawet, skąd przybył. Wiedział, że to podejrzane, więc przygotowując się na jakąś niekoniecznie miłą niespodziankę, przekroczył próg.

Trylogia Pożeracza Światów: PreludiumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz