Rozdział 45.

760 50 83
                                    

Po zdarzeniu w Paryżu, Michael oszalał na punkcie mojego bezpieczeństwa. Ochrona podążała za mną wszędzie, dosłownie. Była przy mnie gdziekolwiek bym się nie pojawiła, śmiałam się nawet, że jeszcze trochę, a będą wchodzić ze mną do łazienki. Tak na prawdę, jedynie w hotelu mogłam pobyć z Michaelem sam na sam i cieszyć się odrobiną prywatności, gdyż dwaj mężczyźni z obstawy, dzięki Bogu, pilnowali drzwi wejściowych i nie wchodzili do naszego pokoju, chyba że ich o to poprosiliśmy. Kiedy przylecieliśmy do Hiszpanii byłam bardzo podekscytowana. To miała być moja pierwsza wizyta w tym niezwykłym miejscu i muszę przyznać, że ten kraj wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Oczywiście, nie obyło się bez atrakcji, które miał w planie Mike. Takim oto sposobem, zwiedziliśmy mnóstwo katedr, muzeum Prado w Madrycie, zahaczyliśmy o plażę w Costa Brava, no i oczywiście nie mogliśmy się oprzeć szaleństwu zakupów w największych centrach handlowych Hiszpanii. Zostaliśmy nawet zaproszeni na korridę. Jednakże, nie chciałam brać udziału w tym wydarzeniu. Według mnie, to zwykłe znęcanie się nad bykami, nie widziałam w tym nic fascynującego. No, ale Mike się uparł, że skoro otrzymaliśmy zaproszenie wysłane wprost z parlamentu w Madrycie, nie wypadało odmówić. Gdy walka dobiegła końca, ujrzałam jego minę i wiedziałam już, że to był ostatni raz, gdy uczestniczyliśmy w takim wydarzeniu. Oczywiście, będąc w Hiszpanii, nie mogliśmy nie spróbować tradycyjnych potraw. Bardzo smakowały nam churros. To takie paluszki z ciasta, podawane na słodko, jak ciasteczka do kawy. O ile nie lubię polskich pączków, ta hiszpańska potrawa na prawdę przypadła mi do gustu. Wspaniale było móc spędzać czas w tak ciepłym kraju, gdy w Stanach i Polsce był początek mroźnej zimy. Kiedy daliśmy parę koncertów w Hiszpanii i obdarowaliśmy prezentami dzieci ze szpitali i domów dziecka, przyszedł czas na kolejny punkt naszej trasy - Włochy. Ten kraj nie był mi aż tak obcy. Kilka lat temu, jeszcze zanim spotkałam Michaela, pojechałam do Włoch na wakacje z tatą. Mama została wtedy w Polsce z psem. Oczywiście zwiedziliśmy Rzym, widzieliśmy Koloseum i popłynęliśmy na wyspę Capri, gdzie spróbowaliśmy prawdziwych włoskich cytryn, prosto z drzewa. Tym razem, wizyta w Italii miała być zupełnie inna. Tak się szczęśliwie złożyło, że mieliśmy spędzić święta Bożego Narodzenia w temperaturze 20 stopni Celsjusza. Byłam bardzo podekscytowana tym faktem. To miało być dla mnie całkiem nowe doświadczenie i wprost upierałam z ciekawości, jaką niespodziankę na ten szczególny dzień przyszykował mi Michael. 24 grudnia po prostu zjedliśmy romantyczną kolacię, nic specjalnego. Dostaliśmy sok wiśniowy w kieliszkach, który miał zastąpić nam czerwone wino, a na drugie podano makaron z sosem i pieczarkami. Nie było mowy o tradycyjnych dwunastu potrawach. Za to w dzień Bożego Narodzenia, Michael od rana był jakiś... Niespokojny.

- Co robisz? - spytałam, zaglądając mu przez ramię, w momencie, gdy szperał w jednej z szuflad komody w naszym hotelowym pokoju.

- Nic takiego - odparł, błyskawicznie zaprzestając wcześniejszym czynnościom.

Spojrzałam na niego podejrzliwie, po czym westchnęłam cicho.

- W porządku, nie chcesz mówić to nie mów. - Opadłam zrezygnowana na łóżko. - Myślałam, że nie mamy przed sobą tajemnic, ale skoro tak...

Michael słysząc to, błyskawicznie znalazł się obok i cmoknął mnie czule w czoło.

- Niczego przed tobą nie ukrywam. Szukałem maseczki...

- Po co? Wychodzimy gdzieś?

W odpowiedzi na moje pytanie, Mike uśmiechnął się szeroko. Westchnęłam.

- Nie lubię, gdy masz ją na sobie.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Marzenia się spełniają {ZAKOŃCZONE, W TRAKCIE POPRAWY}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz