Rozdział 58.

912 29 112
                                    

Minęły dwa miesiące, poród mógł rozpocząć się w każdej chwili. Michael denerwował się bardziej ode mnie, czuwał całymi dniami i nocami, na wypadek, gdyby zaczęły się pierwsze skurcze. Widziałam, że był wykończony, mimo, że tego nie okazywał. Odkąd minął wyznaczony dzień porodu, w ogóle nie spał i funkcjonował tylko dzięki kawie, którą pochłaniał w przerażających ilościach. Byłam pewna, że cała ta procedura, związana z przyjściem na świat naszej pierwszej córeczki, rozpocznie się w najmniej odpowiednim momencie. Nie pomyliłam się. Stało się to w dniu, gdy Michael zaprosił do nas Janet. Moja przyjaciółka weszła do środka około 12:00, przywitana przez Cezara, który skakał na jej nogi, merdając ogonkiem i od razu usiadła na kanapie w salonie.

- Chcesz coś do picia? - zapytał Mike .

- Jasne - odpowiedziała z uśmiechem. - Mógłbyś mi zrobić kawę z mlekiem?

- Ja ci zrobię - wypaliłam, wstając niespodziewanie z fotela. Zarówno Janet, jak i Michael spojrzeli na mnie zaskoczeni.

- Nie wygłupiaj się - szepnął Mike. - Siadaj i odpoczywaj, ja się tym zajmę. Chcesz soku?

- Misiek - odpowiedziałam pieszczotliwie, podchodząc do niego i lekko przejeżdżając dłonią po jego policzku. - Nie rób ze mnie kaleki, zaparzenie kawy nie jest wielkim wysiłkiem...

Michael zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.

- No dobrze, ale jak coś ci się stanie... - wyszeptał.

- Chyba nie jestem aż tak niezdarna? - spytałam, unosząc pytająco brew, a Mike uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.

- Będę przy kuchni, jakbyś czegoś chciała, zawołaj...

Wydawało mi się, że przesadza, ale zgodziłam się na odczepnego i wyszłam z salonu. Nastawiłam wodę w czajniku i chwyciłam pudełko z kawą. Nasypałam ją do filiżanki, po czym oparłam się o blat. Nagle poczułam silny ból, nie do opisania. Wrzasnęłam i chwyciłam się za brzuch. Mike słysząc to, wpadł do pokoju jak burza, a zaraz za nim Janet. Oboje stali przerażeni, kierując swoje spojrzenia na mnie, zwijającą się pod wpływem kolejnego skurczu. W końcu Michael, nie wiele myśląc, podbiegł do mnie i położył rękę na plecach.

- Dzwoń po lekarza! - wrzasnął do siostry, która błyskawicznie chwyciła telefon i wybrała numer do prywatnej kliniki.

- Będzie dobrze, oddychaj - szeptał do mnie, nieustannie gładząc mnie po plecach.

- Łatwo ci mówić - wydyszałam. - To nie ty rodzisz... - Michael uśmiechnął się niepewnie.

- Za dziesięć minut ktoś tu przyjedzie - wtrąciła Janet, która skończyła właśnie dyskusję z lekarzem.

- Dziesięć minut?! - wrzasnął Michael. - W tym czasie zdążyłaby urodzić dwa razy! Ja ją zawiozę, daj kluczyki!

- O nie, nigdzie z tobą nie jadę! - odparłam stanowczo.

- A dlaczego by nie?

- Jesteś w takim stanie, że daleko nie zajedziemy. Poza tym, nie umiesz prowadzić...

- Ja nie umiem prowadzić?! A kto ostatnio zawoził nas do moich rodziców?!

- A kto prawie nas po drodze zabił, skręcając tak ostro, że mało brakowało, a walnąłby w słup?!

- Ale nie walnąłem, tak?!

- Jezu, zamknijcie się w końcu! - Naszą  dyskusję przerwała Janet. - Za chwilę będziecie mieć dziecko i jeśli się nie uspokoicie, urodzi się na podłodze w kuchni! Ja was zawiozę i tak będzie najlepiej. Jesteś w takim stresie i euforii, Michael, że na prawdę lepiej nie sadzać cię za kierownicę...

Marzenia się spełniają {ZAKOŃCZONE, W TRAKCIE POPRAWY}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz