- Będziemy martwi, Ashton - powiedziałam niezdecydowanie, wątpliwie patrząc na dłoń którą do mnie wyciągnął. Ten pomysł był szalony, mogliśmy zostać złapani... Wciąż, ekscytacja sprawiała iż motylki w moim brzuchu postanowiły kompletnie oszaleć. Starałam się tego nie okazywać - nienawidziłam gdy szczenięce oczy chłopaka wpływały na moje decyzje - ale musiałam być kiepską aktorką, gdyż ten cudowny uśmiech który zarazem mnie tak denerwował rozjaśnił jego twarz. Jego dłoń odnalazła moją bez dalszych pytań. Motylki padły na atak serca, lecz ja tylko pozwoliłam pociągnąć się w gąszcz drzew.
Po pierwsze, musiałabym zapewne nazywać się Irwin by optistycznie podejść do planu chłopaka. Tylko on zerwałby się z imprezy urodzinowej najlepszego kumpla by porwać niemalże przypadkową dziewczynę i zabrać ją... Właśnie, gdzie? Może i nie byłam całkiem przypadkowa przez przyjaźń Ashtona z moim kompletnie świrniętym bratem Michaelem, lecz i tak trudno było mi go rozgryźć. Czasem gapił się na innych chłopców w moim towarzystwie jak uparte dziecko które samolubnie nie chce dzielić się ulubioną zabawką, innym razem jego zachowanie nie różniło się od zachowania Michaela. Wiele razy miałam ochotę wrzeszczeć w frustracji, lecz w zamian uśmiechałam się promiennie i miałam nadzieję, że nie wybuchnę. Ostatecznie, może on sam nie był pewien?
Jedyne, na czym mogłam się skupić to własne stopy. Szliśmy w kompletnej ciszy, czasem mogłam jedynie usłyszeć jak Ash wzdychał głośno, jakby zniecierpliwiony. Nagle chłopak zatrzymał się. Przeklęte szczęście sprawiło, iż potknęłam się o suchy konar i zaliczyłam kontakt pierwszego stopnia z jego klatką piersiową. Oboje straciliśmy balans i wylądowaliśmy na piaszczystej ziemi.
- Wow. - skwitował Ashton. Wyglądał na nieco zszokowanego, zapewne jak i ja. Zaczęłam podnosić się z niego niezdarnie, jąkając się cicho. Byłam już prawie na kolanach gdy poczułam jego dłonie na moich łopatkach, przyciągające mnie z powrotem do jego ciała.
- O nie, Oakley - odparł on, przytulając mnie do siebie. - Nie pozwolę ci odejść.
Zaniemówiłam. Ashton zaczął głaskać mnie po włosach, patrząc gdzieś w górę. Podążyłam za jego wzrokiem i westchnęłam. Drzewa nie zasłaniały w tym miejscu widoku, odsłaniając przed nami nasz prywatny, rozgwieżdżony kawałek nieba.
- Pięknie dzisiaj - odparłam, czując, że chłopak czeka aż coś powiem. W odpowiedzi on tylko się zaśmiał, jego rozkoszny chichot rozchodząc się echem po lesie.
- Chodźmy już. Nie chcesz przegapić najlepszego, uwierz. - odparł Ashton, delikatnie spychając mnie z siebie by znów pomóc mi wstać. - Musimy zdążyć przed świtem.
- A czemuż to? - starałam się przybrać zdziwiony ton głosu. - Czyżby Książę zmuszony był odjechać na swym białym koniu gdy słońce wzejdzie?
- Nie, dopóki Księżniczka nie ma zamiaru nigdzie uciekać - uśmiechnął się chłopak i rozchylił długie liście tropikalnej paproci na naszej drodze. - A my na szczęście nie musimy iść daleko.
Dowcipna riposta na temat braku białego konia szybko zniknęła z końca mojego języka. Ba, zapomniałam jak się nazywam. Odsłonięcie paproci ukazało wąską, piaszczystą ścieżkę wśród ostatnich palm otaczających brzeg białej niczym śnieg plaży. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego brzegu w Australii, nie wspominając nawet naszego rodzinnego Sydney. Ta plaża wyglądała na nienaruszoną - kolejny kawałek naszego własnego raju. Zrobiłam kilka niespiesznych kroków w dół ścieżki, a gdy odwróciłam się, Ashton wciąż stał w tym samym miejscu z rękami w kieszeniach, uśmiechając się uroczo. Wyglądał przy tym tak nieśmiało, że sama zachichotałam, a to nie zdarzało mi się często. Cóż, nie ostatnio.
- Pomyślałem, że ci się spodoba - powiedział, podchodząc do mnie i obejmując ramieniem, lecz jakby niezdecydowanie. Znów byłam zmieszana. W końcu, ja miałam tylko czternaście lat. Nie byłam pewna, czy mój upierdliwy, nadopiekuńczy starszy brat byłby szczególnie szczęśliwy jeżeli Ashton, starszy ode mnie o dwa lata, żywiłby jakieś szczególne uczucia w moim kierunku. Szczerze mówiąc, miałam gdzieś co myślał Michael - i tak nigdy się go nie słuchałam. Jeżeli Ashton miał cokolwiek na myśli, byłam zwarta i gotowa na propozycje, dokładnie w tą noc.
- Kocham to miejsce - odparłam i spojrzałam mu głęboko w oczy. - Miałeś jakiś konkretny powód, by mi je pokazać?
- To moja mała samotnia - odparł chłopak. - Nie mam pojęcia, do kogo należy ani czy ktokolwiek w ogóle o niej wie, ale za każdym razem kiedy tu przychodzę nikogo tu nie ma. Nikomu o tym miejscu nie powiedziałem... Wydawało mi się wyjątkowe.
Wyjątkowe. Słowo sprawiało, że drżałam z podekscytowania. Ashton pokazał mi miejsce które coś dla niego znaczy, mi, a nie jakiejkolwiek bardziej atrakcyjnej, zabawniejszej ode mnie dziewczynie, których w Sydney było na pęczki. Byłam dla niego kimś więcej niż niemalże przypadkową dziewczyną, to pewne.
- Posłuchaj, Oakley... - zaczął chłopak, a w jego głosie pojawiła się dziwna determinacja. - Miałem nieco szersze plany wobec tego miejsca. Prawda, jest piękne i specjalne, ale... Zawsze chciałem ci coś powiedzieć. Gotowa?
Przygryzłam wargę, po czym powoli pokiwałam głową. Czy to był jakiś chory sen, czy też cudownie słodka jawa?
- Oakley Temperance Clifford, kocham cię. Kochałem cię od momentu w którym przypadkowo rozlałaś sok w waszej piwnicy i po raz pierwszy zobaczyłem jak się rumienisz, a twój brat nawrzeszczał na ciebie bo oprócz moich butów zniszczyłaś też jego ukochanego gibsona. Kochałem cię kiedy przyszłaś na pierwszy mecz sezonu, moknąc na trybunach i wrzeszcząc do utraty tchu. Kochałem cię, gdy słyszałem jak nieświadomie podśpiewujesz własne piosenki podczas gotowania. Kochałem cię wtedy i kocham cię teraz. Ja... - Ashton w końcu przerwał, a ja niemal nie odfrunęłam w obłoki. Serio tak mnie lubił? Wydawało mi się to tak cudowne, iż niemalże wyczekiwałam wybudzenia się ze snu, by zaśmiać się samej sobie w twarz, zastanawiając się nad własną głupią wyobraźnią.
- Ashton... Jesteś szalony. Wspaniały, uroczy i przekochany, ale wciąż szalony.
- Jeszcze nie skończyłem, Lee. - Z tymi słowami jego usta niebezpiecznie zaczęły zbliżać się do moich. Och, pomyślałam na marginesie, ten słodki sen będzie mnie sporo kosztował po przebudzeniu. Co z tego?, dodałam pośpiesznie i objęłam go za szyję.
Spaliliśmy się na popiół, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jego skóra parzyła jak ogień, lecz masochistycznie przyciągałam go do siebie, chcąc go jak najbliżej. Ashton całował mnie z pasją, lekko dysząc. Nasze usta rozwarły się ponownie; jego wargi były lekko słone od wszędobylskiej morskiej bryzy, a jego uroczy chichot pomiędzy pocałunkami sprawiał, że przyjemny dreszcz rozlewał się po moim ciele. Wplotłam palce w jego włosy i westchnęłam, gdy jego usta dotknęły delikatnie mojego obojczyka. Po chwili jednak stało się coś, czego żadne z nas nie oczekiwało.
Gdy nasze usta znów złączyły się w pocałunku, poczułam jak coś owija się wokół moich bioder i odciąga mocno od chłopaka. Nie coś; czyjeś ręce brutalnie mnie od niego odepchnęły i rozłączyły nasze desperacko złączone dłonie. Inne ręce zdzieliły Ashtona po twarzy, a wtedy ja zostałam odciągnięta dalej i zobaczyłam wszystko wyraźnie. Ludzie bez oblicza, a przynajmniej tak wyglądający w mroku, zaczęli bić chłopaka. Krzyknęłam za nim, ale obca ręka uderzyła mnie w twarz i skorzystała z chwili szoku, którą mi to zafundowało. Oddalaliśmy się od plaży z każdą sekundą. Bezimienne postaci w końcu zostawiły Ashtona, bezwładnie leżącego w zabarwionym jego własną krwią piasku. Próbowałam się wyrwać, ale nic z tego. Wkrótce drzwi czerwonej furgonetki zostały otwarte, a ja wrzucona do tyłu. W chwili gdy chwyciłam za klamkę jedna ze złowrogich postaci zamknęła drzwiczki ze złośliwym uśmiechem na ustach. Silnik zastartował, po czym poczułam jak samochód rusza z piaszczystego gruntu.
- Wypuśćcie mnie, do jasnej cholery! - krzyknęłam, uderzając w cienką ściankę dzielącą mnie od szoferki. Waliłam w nią, dopóki jeden z moich oprawców nie otworzył małego okienka i stanęłam z nimi twarzą w twarz.
Każdy z nich, bez wyjątku, miał kompletnie czarne oczy.
CZYTASZ
Earthbound • 5SOS
Fanfiction"Nie mogłam i nie potrafiłam już udawać. Byłam zbyt zmęczona, by zaprzeczać; jaki był w tym wszystkim sens? Prawda była tylko jedna, a oznaczało to, że ja sama byłam kimś obcym samej sobie. Byłam potworem." Oakley Clifford nie jest tą samą dziewczy...