Rozdział 26: Odrętwiała

210 22 6
                                    

Gorąca woda nie była w stanie zmienić miernej ciepłoty mojego ciała. Cały czas znajdowałam którąś ze swoich dłoni przy klatce piersiowej, opuszki palców mimowolnie obrysowujące cienkie, ciemne linie. Strumienie zdawały się wbijać w moje ciało, ale ignorowałam każdą inną niedogodność, pozwalając z siebie zmyć wspomnienie ostatnich godzin. Pocierałam skórę tak mocno, że zaczerwieniła się pod naciskiem, kilka razy nawet niechcący zadrapałam naskórek do krwi. Patrzyłam bez większego uczucia na czerwone pasemka ściekające po mnie i do odpływu, po raz pierwszy od jakiegoś czasu widząc krew, która nie należała do jeszcze ciepłych zwłok. Było mi wszystko jedno, nie zwracałam uwagi na szczypanie, gdy pokrywałam mydłem niewielkie skaleczenia. Jedyne, co mnie obchodziło, to sylwetka odcięta wyraźnie od słabego światła stojąca nade mną w mroku i czarne linie, które kiedyś były normalnie funkcjonującymi żyłami. Nie rozumiałam, czemu ani w jaki sposób, ale wszystko to było powiązane do elementu, którego brakowało mi w tej dziwnej układance, którą zwykle nazywałam moim życiem. Najdziwniejsze było jednak to, że nie zależało mi na znalezieniu go jeszcze teraz. Musiałam najpierw skupić się na przeżyciu do poranka.
Kiedy ciepła woda w końcu się skończyła, zmusiłam się do opuszczenia płytkiego brodzika, mimo, że tak naprawdę nie robiło mi to różnicy. W sumie, to i tak byłam zbyt odrętwiała, by zauważyć pomniejsze nieprawidłowości, temperatura musiała spaść o kilka stopni, bym zwróciła na to uwagę. Moja twarz powitała mnie w zaparowanym lustrze, bez zbędnego makijażu wyglądając młodziej, łagodniej. Wyglądałam na swój wiek, a nie na dwadzieścia-parę lat, co było raczej zaskoczeniem. Spodziewałam się, że nawet bez upiększaczy wyglądałabym bardziej poważnie, przez znamiona stresu albo chociażby worki pod oczami. Tafla szkła powitała mnie jednak świeżą, promienną twarzą, nawet jeżeli ta nie miała zbyt ekspresywnego wyrazu. Przypomniały mi się poranki, gdy budziłam się koło Luke'a - na samo nieuważnie wspomnienie mimowolnie zagryzłam wargę - a lustro ukazywało mi tą dziewczynę. Nie wyglądałam jak Lee, o nie; przypominałam samą z siebie sprzed lat. Przypominałam Oakley, tylko jaka była różnica? Może chodziło o to, że czując się Oakley byłam szczęśliwa. Zabawne, że w środku nie byłam żadną z nich. Porzuciłam oba oblicza, w ciągu ostatnich dwudziestu minut stając się zaledwie skorupą, która oddychała i wykonywała czynności niezbędne do prawidłowego funkcjonowania, ale nie żyła. Tak było dla wszystkich lepiej; gdyby cień znów pojawił się w mroku, nie byłoby nikogo, kto krzyczałby ze strachu. Zniknęłabym, zabierając ze sobą wszystkie problemy jakie przyniosłam do grobu, dwa metry pod ziemię. Może było to wystarczająco głęboko, by nie wypłynęły one na powierzchnię.
Odwróciłam się od lustra, zostawiając ręcznik na podłodze. Automatycznie założyłam na siebie części garderoby, wszystkie z nich dopasowujące się i do mojego ciała, i do mojego nastroju. Jak na mój gust, dekolt bluzki był nieco zbyt bezwstydny, ale mając w odwodzie moją przepoconą, zmiętą podkoszulkę nie mogłam zbytnio wybrzydzać. Ubrana, rzuciłam ostatnie spojrzenie na wypełnione parą pomieszczenie i odblokowałam zamek, na co drzwi otworzyły się niemal natychmiastowo. Rudzielec spojrzał na mnie wyczekująco.
- Wiedziałem, że nie będziesz sprawiać problemu - odparł z lekkim uśmiechem na twarzy. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo masz rację - pomyślałam, ignorując komfort, jaki przynosił mi wyra jego twarzy. Sam ułatwił mi zadanie, gdyż przybrał poważniejszą minę. - Posłuchaj mnie uważnie, Lee. Mam za zadanie odeskortować cię do północnego skrzydła. Tak w zaufaniu, Matthew cały czas ci nie ufa, ale uważa, że rzeczywiście przesadził z kajdankami. Zbyt wielki podtekst seksualny, jak mniemam - mruknął z lekkim niesmakiem. - Od teraz ma ponoć traktować cię jak... gościa. To dość nietypowe, bo jedynymi gośćmi tutaj są zwykle dziwki.
Przekleństwo zabrzmiało dziwnie w jego ustach, pewnie sam nie był zbyt przyzwyczajony do używania tego typu słów. Skrzywił się lekko, co kazało mi uznać dwie rzeczy - po pierwsze, niekoniecznie popierał Hudsona w jego wyborach i po drugie, nie chciał, bym i ja skończyła w roli tamtych dziewczyn. Wydał mi się nagle zbyt niewinny, ale wciąż był jednym z nich. Przypominał anomalię na wykresie, która wciąż jednak była jego częścią.
- Czemu dzielisz się ze mną tym wszystkim? - spytałam nagle. Wydało mi się to zbyt spoufałe, a po spotkaniu z Xavierem nie miałam najmniejszego zamiaru zmieniać swoich postanowień. Wskazówki od rudowłosego niebezpiecznie balansowały na granicy łamania ich, naturalne chyba więc, że stałam się podejrzliwa.
- Uznałem, że powinnaś wiedzieć. - Chłopak wzruszył lekko ramionami, zamykając drzwi, na których dotychczas się opierał.
- Naprawdę wyglądam na taką głupią?
Był na tyle mądry, by zrozumieć, że to pytanie retoryczne. Nie spodziewałam się jednak, że naprawdę je też tak potraktuje. Rzucił mi wymowne spojrzenie, oznaczające, bym zaczęła iść przed nim. Powoli, postawiłam kilka kroków. Najwyraźniej konwersacja dobiegła końca, chociaż w rzeczywistości chciałam go sprowokować.
Korytarze były szare i puste. Na każdym rozwidleniu czułam dłoń chłopaka na moich plecach, nakierowującą mnie w odpowiednim kierunku. Pierwszy raz sprawił, że zamarłam w bezruchu, ale to nie zatrzymało go od nawigowania mną w ten przynajmniej dziwny sposób. Z każdą minutą co raz bardziej odnosiłam wrażenie, że on uważa mnie za jakąś dobrą znajomą, a nawet przyjaciółkę. Wiedziałam przecież, że na pewno nie widziałam go przed znajomością z Matthew, więc jego zachowanie tym bardziej było dla mnie zagadką.
Minęliśmy kilku z pozostałych mieszkańców bazy Hudsona, ale rzucali mi tylko ukradkowe spojrzenia. Kątem oka widziałam, że moj towarzysz witał się z każdym z nich lekkim kiwnięciem głowy, jakby nie wolno mu było okazywać większego zainteresowania. Po chwili przemyślenia, pewnie tak też było. Ciekawe, że Matthew pozwalał im zwracać się do siebie nawzajem po imieniu, ale wszelkie inne próby spoufalenia nie były już miłe widziane. Przyspieszyłam kroku, karcąc się w myślach. Sama zadecydowałam tutaj przyjść, a więc dlaczego analizowałam każdą sytuację, jakbym szukała drogi ucieczki? Możliwe jest tylko to, że czułam się tu bardziej zagrożona, nawet, jeśli tylko podświadomie. Zdusiłam w sobie wszelkie uczucia i skupiłam się na patrzeniu prosto przed siebie. Nie mogłam sobie pozwolić na uczucie, a szczególnie na poczucie niebezpieczeństwa.
- Prawie jesteśmy - usłyszałam za sibą szept. - Postaraj się nie zasnąć, Lee.
- Co? - wyrwało mi się, ale nawet tego nie żałowałam. Naprawdę nie rozumiałam; niby czemu miałabym nie spać? Co prawda przespałam prawie dobę i nie byłam zmęczona, a po wszystkim raczej i tak nie zmrużyłabym oka, ale jego prośba mnie zaskoczyła.
- Zaufaj mi. Przetrzymaj jakieś pół godziny - powiedział, zatrzymując się przed drzwiami, wyglądającymi jak każde inne w tym miejscu. Wyciągnął pęk kluczy, ale po sekundzie zamarł w bezruchu. Włożył je z powrotem do kieszeni i zapukał, najpierw trzy szybkie puknięcia, a potem kombinacja podwójnych i pojedynczych. Otworzyły się niemal od razu, a ukazał się w nich sam Matthew Hudson. Gdy jego wzrok spoczął na mnie, nie było w nim ani śladu arogancji, jaką uraczył mnie wcześniej mimo tego, co mu nieświadomie zrobiłam. Wręcz przeciwnie, był poważniejszy niż przedtem.
- Jesteś wolny, Nathan - powiedział, widząc mojego dotychczasowego opiekuna. - Oczekuję cię tu o drugiej, znasz już z resztą szczegóły.
- Tak jest, Matthew - odparł chłopak. Rzucił mi ostatnie spojrzenie i odszedł w kierunku, z którego przyszliśmy. Zwróciłam się ku Hudsonowi, który bez dalszych wstępów usunął się z drogi. Był zbyt grzeczny, obserwowałam go uważnie, jak przytrzymywał mi drzwi. Gdy je zamknął, stałam na środku pomieszczenia, mimo, że jego wystrój przypominał mi pokoj wspólny w starej bazie, z kanapami i poduszkami rozrzuconymi gdzie popadnie.
- Usiądź - rozkazał mi cicho, a choć był to nakaz, jego głos był dziwnie miękki.
- Dziękuję, postoję - powiedziałam wbrew własnej woli. Nie chciałam odbywać żadnych rozmów z Hudsonem, a zaproszenie na to właśnie wskazywało.
- Powiedziałem, żebyś usiadła. - Jego cichy głos działał na mnie bardziej, niż gdyby krzyczał. Wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle, jakby naprawdę przejął go mój los, co było co najmniej ciekawe. Miałam być jego małym eksperymentem, a nie czymś, co miało spędzać mu sen z powiek. Patrząc na niego uważnie, przysiadłam na brzegu najbliższego fotela. Usiadł w pobliżu, aż w końcu cisza musiała być dla niego nie do zniesienia.
- Przejdźmy do rzeczy. Nie mam zamiaru pytać cię, co dokładnie stało się w tamtym składzie.
- Miło. - Nie mogłam przestać się mu przyglądać. Zaskoczył mnie, ale nie ufałam mu z tym wszystkim.
- Czemu się nie poczęstujesz? - zaczął jeszcze raz, wskazując brodą mały stolik do kawy który nas dzielił. W wiklinowym koszyczku leżały wszelakie rodzaje pieczywa, a z wysokiego kubka dochodził do mnie cudowny zapach kawy. - Musisz być głodna.
- Przeżyję. - Monosylabowe odpowiedzi najwyraźniej mu nie przeszkadzały, ale zaczynały mnie nudzić. Zapewne taka była jego taktyka. Wsunęłam się nieco głębiej w fotel i owinęłam się rękami.
- Słuchaj, Lee - zaczął znowu. - Nie jestem pewien, co tu się tak naprawdę dzieje, ale chyba źle wyznaczyłem sobie cele. - Uśmiechnął się lekko, na co ja zmrużyłam oczy. - Pamiętasz, jak mówiłem ci o byciu błędem, bez którego nie będziesz mogła żyć?
- To było raptem najwyżej kilka godzin temu - odparłam sucho.
- Jasne. Tak czy inaczej... Chcę, żebyś mi zaufała. Pewnie uważasz, że jestem skończonym draniem.
- Szkoda tylko, że mam rację.
- Nie masz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Cholera, znowu to robię, prawda? Patronizuję cię - pokręcił głową, próbując zebrać myśli. - Tak długo pracowałem na obraz aroganckiego, że chyba już nie ma odwrotu, co?
- Nie rozumiem, do czego zmierzasz, Hudson, ale nie podoba mi się to, wiesz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Jesteś już w jakiś sposób częścią tego miejsca, czy tego chcesz, czy też nie. - Zamilkł na chwilę, unikając mojego spojrzenia. - Nie wiem, kto i jak próbował się do ciebie dostać, ale nie będę cię do niczego zmuszać.
- Podobno jestem tylko zabawką Hemmingsa. Czyż nie tak właśnie uważasz? - spytałam sarkastycznie, a zanim miał szansę odpowiedzieć, odcięłam go. - Czemu więc tak się znowu mną przejmujesz, co?
- Przemyślałem kilka rzeczy, a Hemmings zawsze podejmował właściwe decyzje. Nawet, jeżeli oznaczało to pozostawianie oddziału chłopaków dla jakiejś dziewczyny.
Pół minuty zajęło mi zorientowanie się, że mówił o porzuceniu jego własnego gangu przez Luke'a dla mnie. Zacisnęłam wargi na moment.
- Chyba naprawdę użyłeś szarych komórek - odparłam w końcu.
- Czasami mi się zdarza - chłopak znowu się uśmiechnął, aż wytatuowana skóra na jego szyi odrobinę się uniosła.
- Przestań.
- Słucham?
- Przestań, do jasnej cholery! Przestań udawać, że wszystko jest jak powinno. Przestań żartować. Przestań udawać, że żywisz do mnie uczucia inne niż pożądanie, przestań mną manipulować. Skończ z mieszaniem mi w głowie, przestań patrzeć na mnie, jakbym coś znaczyła... - Pod koniec ostatniego zdania odpłynęłam. Nagły gniew zmienił się w nieobecność, gdy przypomniałam sobie spojrzenie Hudsona tuż przed tym, jak podeszlam do niego w tym opuszczonym hangarze. Widziałam w nim podziw, tylko z jakiego powodu? Czemu też nagle grał człowieka, zamiast trzymać się swojej natury arystokratycznego dupka? Zachłanne myśli opóźniły uderzenie jedynie o sekundę, a kiedy już przyszło, aż jęknęłam z bólu. Skurczyłam się w sobie, ale nawet chłód moich dłoni nie umniejszył uczucia. Czułam, jakby coś próbowało wybić sobie drogę na zewnątrz prosto przez moją skroń. Zanim Matthew mógł wcisnąć mi więcej tej swojej fałszywej empatii, uniosłam otwartą dłoń.
- Doceniam, że starasz się, żebym nie czuła się jak ostatnia szmata - powiedziałam z trudem - ale w tym momencie chcę tylko jednego. Zamknij się i wyjdź.
- Lee.
- Nie, Hudson. Sam mówiłeś, że do niczego nie będziesz mnie zmuszał.
Nienawidziłam się za to, że pod koniec zdania zadrżał mi głos, a jeszcze bardziej za to, że w ogóle zaczęłam mówić. Nie wiem, czemu w ogóle zdradziłam aż tyle, ale ciągły atak od środka mącił mi w głowie. Nie obchodziło mnie właściwie nic po za tym, że każde uderzenie mojego serca posyłało kolejną falę. Nie mogłam się już powstrzymywać, ciche jęki zmieniły się w wycie. Poczułam czyjeś ręce - nie mogłam być już pewna, czyje, samo zatrzepotanie powiek stało się torturą - na swoim ramieniu i karku, ale odrzuciłam je i owinęłam ręce wokół kolan, kuląc się w sobie, koncentrując ból. Poczułam się, jakby była pod wodą - tylko ja, bezkresna ciemność i cierpienie. Nie było jednak spowodowane brakiem tlenu, a czymś we mnie, czymś, co darło, kłuło i cięło od środka. Żadnych dźwięków, żadnego światła, jedynie śladowy zapach rozgrzanego metalu i bolesna samoświadomość. Wiedziałam, że się zmieniam; wiedziałam, że umieram. Wiedziałam to i nic nie zrobiłam, nie dlatego, że nie mogłam, ale ponieważ nie ufałam własnym akcjom. Jakaś część mnie wciąż posiadała cząstkę rozsądku, która kazała mi odciąć się od wszystkiego. To, co pozostało było czystym instynktem, tą zwierzęcą częścią którą tak skrupulatnie uczłowieczamy w cywilizowanym świecie. Krzyk, który wydobył się z mojego gardła na pewno nie był ludzki. Krzyczałam, a nie było temu końca, powietrze w moichnplucach zdawało się nie mieć limitu, aż w końcu poczułam czyjś dotyk brutalnie rozrywający całość, którą się stałam, a gdy otworzyłam oczy, w ramieniu zauważyłam strzykawkę i palec wciskający tłok do końca. Obserwowałam bezbarwny płyn wprowadzany do mojego organizmu, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Nie potrafili mi pomoc, ale potrafili mnie uciszyć - czułam, jak drętwiałam, kontury zaczęły się rozmazywać. Twarze zamajaczyły się niewyraźnie, aż w końcu zauważyłam trzy pary oczu: jedne nieprawdopodobnie ciemne, inne podobne, tyle, że o bardziej czekoladowym odcieniu i dziwnie zielone. Wszyscy patrzyły w moje własne, jakby zahipnotyzowani, przyciągnięci siłą samego spojrzenia. Matthew, Xavier i Nathan, zebrani wokół mnie. Ten drugi poruszył ustami, jakby coś mówił, tyle, że już go nie słyszałam. Dwa słowa, trzy sylaby.
- Jej oczy - doszło do mnie, jakby z opóźnieniem. - One są...
Koniec zdania rozpłynął się w mroku, ale nie musiałam go znać. W końcu czy nie wiedziałam tego od razu, kiedy tylko zauważyłam ich patrzących na mnie jak na coś niespotykanego? Stałam się czymś, co nie powinno się zdarzyć.
Moje oczy stały się pustką, tak jak i ja chciałam się nią stać. Dwa czarne obsydiany pochłaniające światło.

Earthbound • 5SOSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz