Rozdział 17: Zdecydowana

369 29 3
                                    

Podeszłam do telefonu, zanim ktokolwiek inny zdążył to zrobić. Mogłam być pewna jednej rzeczy; nie była to zwykła pomyłka, spowodowana niewłaściwym numerem. To nigdy nie była pomyłka, zawsze było to coś, co zapewne było błędem, ale nie pomyłką. Musiałam w końcu zrozumieć różnicę pomiędzy tymi dwoma skojarzeniami. Stanęłam przed dzwoniącym aparatem i popatrzyłam na niego przez sekundę, by podnieść słuchawkę zanim połączenie zostało przerwane.
- Halo? - spytałam, modulując głos na tyle, na ile pozwalała mi głośność niewiele większa od szeptu. Chciałam zabrzmieć pewnie, ale i chłodno. Niestety, dźwięki, które się ze mnie wydobyły były zachrypnięte; może i nie spałam, ale moje struny głosowe zdążyły już odejść w objęcia Morfeusza. Przełknęłam tylko ślinę, modląc się, by nie był to nikt, na kim mogłoby to wywrzeć szczególne wrażenie.
- Wiem, że nie powinienem dzwonić, ale musimy porozmawiać, Oakley.
W pierwszej chwili mój mózg zaprotestował, nie chcąc przyswoić i przetworzyć tego, co właśnie zarejestrowały moje uszy. Dopiero chwilkę później zrozumiałam, z kim rozmawiam i czego on ode mnie chce.
- Michael - odetchnęłam, bez wyraźnego poczucia ulgi czy też zdenerwowania. Uniosłam oczy ku niebu. - Michael - powtórzyłam bezmyślnie.
- Tak, to ja - potwierdził, uznając chyba, że trudno może mi być ogarnąć rozmowę telefoniczną o godzinie trzeciej rano.
- Nic się nie zmieniłeś, jak widzę: wciąż uparty, niesłuchający się mądrzejszych od siebie i mający to specyficzne wyczucie czasu - powiedziałam, rozluźniając się odrobinę, mimo, że było to wbrew wszystkiemu, co sobie obiecałam. Może i nie miałam odpychać przeszłości od siebie, ale nie chciałam być z nią powiązana, nie chciałam zmieniać osobowości za każdym razem, gdy podnosiłam słuchawkę. Przypominałoby mi to zbytnio jeden z tych tandetnych seriali o ukrywającej się gwiazdeczce pop, który oglądałam jako jedenastolatka, swoją drogą jeszcze bardziej mnie zmieniając. Może i Oakley dalej istniała, ale to nie byłam ja. Teraz to ciało należało do Lee Clifford, czyli do mnie. Rozmawianie z moim bratem było jednak równie nieskomplikowane, co oddychanie, a musiałam przyznać, że tęskniłam za nim jak cholera. Sama byłam też sobie winna - powinnam była zastrzec ten numer, zanim w ogóle po raz pierwszy się z nim skontaktowałam.
- Mógłbym się obrazić, ale pozwól, że puszczę to mimo uszu. - W jego głosie zabrzmiała nutka rozbawienia. Uśmiechnęłam się, wiedząc, że w tym momencie oboje dzielimy ten sam wyraz twarzy. Było nawet miło; nie spodziewałam się już czegoś takiego, bynajmniej nie w tym życiu.
- Wszystko w porządku, Michael? - Raczej nie dzwoniłbyś do mnie bez powodu, dodałam w myślach. Jako jedna z tych nielicznych osób, Mikey potrafił uszanować moją prywatność, nawet jeżeli oznaczało to zerwanie kontaktu. Kochałam mojego brata, ale czułam, że nie miałam innego wyjścia: nie byłam nawet pewna, czy na kogoś takiego zasłużyłam, więc jak mogłabym go przy sobie tak egoistycznie zatrzymać?
- Muszę się z tobą spotkać - niemalże odetchnął prosto w moje ucho za pośrednictwem głośniczka w komórce. Odczułam to jednak prawie tak, jakby wyszeptał to prosto do mojego umysłu. Muszę się z tobą spotkać, odbiło się boleśnie echem po mojej czaszce.
- Jak to, spotkać? - zniżyłam dźwięki do półgłosu. Przełknęłam ponownie ślinę; spodziewałam się czegoś, ale nie tego. Myślałam, że to mieliśmy już za nami, tymczasem zaskoczył mnie bardziej, niż bym mogła się tego spodziewać.
- Nie wiem co prawda, jaki dokładnie styl życia prowadzisz - w jego głosie pojawiła się nieco obrażona, chłodna nuta - ale pewnie już wiesz, że ja i Ashton jesteśmy w Londynie.
Zamilkłam na moment. Gdyby tylko wiedział, że nie tylko doskonale o tym wiem, ale także, że jesteśmy tak blisko... Nie, nie mogłam dopuszczać do siebie tej myśli. Nie mógł o tym wiedzieć; jeżeli tylko pojawiłby się w moim życiu, mógłby stać się potencjalnym celem, a tego bym sobie nie wybaczyła. Z resztą, sama dobrze wiedziałam, jakie były tego konsekwencje. Po prostu musiałam siedzieć cicho i nie dać mu znać w żaden sposób, że to właśnie ja i moi ludzie wprowadziliśmy się przed kilkoma dniami.
- Co w związku z tym? - powiedziałam tylko, brzmiąc zadziwiająco wiarygodnie.
- Ashton wrócił dziś nad ranem, twierdząc, że musi cię znaleźć. Powiedział też, że wie jak.
- Co?
Krótka odpowiedź-pytanie wyrwała się z mojej piersi szybciej, niż byłam w stanie w pełni zrozumieć, co to właściwie znaczyło. Evangeline nie miałaby odwagi wyznać mu, że ta dziwna dziewczyna przewijająca się ciągle w towarzystwie Luke'a Hemmingsa to w rzeczywistości ta sama osoba, którą odebrano mu na plaży. Wiedziała dobrze, że nie pożałowałabym kilku naboi z mojej broni, chociaż nie chodziło tu o strach; Van nigdy nie zrobiłaby czegoś wbrew mnie, była moją przyjaciółką. Przynajmniej tak myślałam - może to paranoidalne, ale nie wiedziałam już, w co mam wierzyć. Postanowiłam jednakże zaufać lojalności Evangeline, jako iż nigdy nie dała mi powodu by było inaczej. To zostawiało mnie z przypuszczeniem, że Ashton dalej był dość dociekliwym człowiekiem, jakim kiedyś był, w co łatwiej było mi pokładać wiarę.
- Był nieco pijany, ale... - Michael zawahał się. - Chciałem się upewnić, że to, co mówił to nie brednie, a to raczej nie rozmowa na telefon - wypuścił powietrze, jakby sfrustrowany.
- Rozumiem - powiedziałam tylko.
- Oakley...
- Lee - poprawiłam, nie dając mu kontynuować.
- Jak tam sobie panienka życzy, panno Clifford - mruknął w słuchawkę na wpół sarkastycznie, na wpół cynicznie. - Jesteś w Londynie, prawda?

Earthbound • 5SOSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz