Rozdział 23: Bezsilny

243 26 3
                                    

Minęło kilka godzin, ale mieszkanie jest wciąż tak samo ciche, a i atmosfera się nie rozluźnia. Nie mogę się powstrzymać od ciągłego spoglądania za okna, jakbym mógł się spodziewać sylwetek stojących w strugach opadającego deszczu. Zdecydowanie nie jestem i nie będę zadowolony z całej tej szopki - decyduję, gdy mój wzrok spoczywa na wszystkich po kolei. Równie dobrze mógłbym znajdować się w Tate Gallery i podziwiać ekspozycję rzeźb zatytułowaną Ludzka frustracja. Evangeline niby siedzi z książką w swoim fotelu jak zazwyczaj, ale jej postawa jest nienaturalnie prosta, ruchy zbyt sztywne. Palce stopy u nogi założonej jedna na drugą podrygują nerwowo, niczym koniuszek ogona pumy, gdy ta znajduje się w niebezpieczeństwie. Rita na zmianę wchodzi i wychodzi z pokoju, chociaż sama pewnie nawet nie ma pojęcia czemu. Tym razem ledwie łapię mignięcie jej pleców za drzwiami, szary sweter na tle równie szarej ściany. Oczywiście, w pokoju znajduje się jeszcze jedna osoba, ale jego istnienie wypycham ze świadomości, kiedy tylko do niej wkracza. Szczerze mówiąc, mam go gdzieś. Siedzi tam, cały niczym przykładowy model troski i smutku, ale gdy przyszło co do czego, tak po prostu zrejterował i dał jej to, co błędnie uważała za słuszne. W tym momencie chętnie dałbym mu porządnego kopa przywracającego z powrotem do rzeczywistości, ale byłby to akt miłosierdzia. Nawet nie jest mi go szkoda, chociaż pozwalając im na prywatną rozmowę posłaliśmy go tak naprawdę już na przegranej pozycji. Liczyłem wtedy jednak na to, że on rozumie Lee lepiej i może umie przemówić jej do rozumu. Widać jednak, że się myliłem. Przynajmniej po tym gównie się umiera. Ta myśl na swój dziwny sposób mnie podnosi na duchu, chociaż i tak nie opieram się, znowu zaglądam za zasłonięte kotary. Strugi deszczu, zapadający zmierzch - niewiele się zmienia. Wiem, że ich nie zobaczę, ale tym bardziej mnie to wnerwia. Nie podoba mi się, że są tak blisko, że w ogóle tu są. Ufam Ricie, ale komukolwiek powiązanemu z Hudsonem już nie bardzo, a wszyscy wydają się to zauważać, omijają mnie wzrokiem, jakby samo spojrzenie miało mnie do reszty wkurwić. W sumie, pewnie by tak było.
- To wszystko bez sensu - mówi nagle Evangeline, po czym odkłada książkę na podłokietnik i opiera czoło o dłonie. Podniszczony tom spada, głośno uderzając o podłogę, ale żadne z nas nawet się nie wzdryga. Nikt też go nie podnosi, więc leży na drewnianych panelach jak jakieś cholerne oskarżenie. Kłuje mnie w oczy, ale i tak nie mogę przestać się patrzeć na wytartą okładkę. Może dlatego, że tytuł widniejący na otwartej karcie tytułowej brzmi Be Careful What You Wish For*. Ironia całej tej sytuacji sprawia, że chcę zwrócić ostatni posiłek, którego swoją drogą nie pamiętam.
- Raczej tak zostanie - jego głos nagle rozbrzmiewa w powietrzu. Zmuszam się do zignorowania tego, co właśnie powiedział, ale nie potrafię. Czuję, jak złość znów aż mnie rozsadza od środka.
- Och, doprawdy? - Sarkazm niemalże spływa z mojego języka. Gdyby miał jakikolwiek smak, pewnie wykrzywiłby mi usta. - Wiesz, gdyby tylko udało ci się ją przekonać-
- Calum, przestań - mówi Van, patrząc mi w oczy.
- Nikt nie pytał cię o zdanie - odpieram szorstko, co sprawia, że dziewczyna nabiera szybko powietrza. Przewracam oczami.
- Jak już mówiłem - kontynuuję - gdybyś tylko ją zatrzymał, nie siedzielibyśmy tu jak biedne, opuszczone sierotki bez dalszego planu. Szkoda tylko, że najwyraźniej przesadziłem z wiarą.
- Nie wsiadaj na niego - ostro odpowiada dziewczyna, wstając z fotela. - To nie jego wina, jasne? Sam byś tego nie zrobił, hipokryto.
- Ostatnim razem, kiedy sprawdzałem, to nie ja byłem najbliższą jej osobą, okej? - Mój głos staje się głośniejszy niż wcześniej, prawie krzyczę. Gardło protestuje z jękiem, ale głos mi się nie łamie.
- A przyszło ci może do tej durnej głowy, że nawet tyle mogłoby być za mało? A co, gdyby to była Rita!? - Dziewczyna wskazuje na drzwi, a jej całe ciało nieznacznie pochyla się do przodu, jakby miała puścić się biegiem i za nimi zniknąć. Nie jestem pewien, co jej właśnie strzela do głowy, ale nie podoba mi się to.
- Nawet się nie waż w tej sytuacji, Evangeline - odpowiedź wydobywa się zza moich zaciśniętych zębów. Próbuję się ogarnąć, ale gniew nie odchodzi. Kto by pomyślał, że nieobecność Lee tak na mnie zadziała? Nawet jej nie znam. Nawet nie jestem pewien, czy ją lubię, chociaż najwyraźniej tak. Biorę głęboki wdech, chociaż i tak nie zmienia to mojego tonu. - Gdyby to była Rita, prędzej przywiązałbym ją do łóżka niż jak ten tchórz oddał ją w opiekę Hudsona!
- A co mogłem zrobić? - nie tyle pomruk, co ciche pytanie spływa w naszym kierunku, z jakiegoś powodu sprawiając, że się wzdrygam. Spodziewałem się krzyku, ale Hemmings pozostaje ciągle w tej samej pozycji, z pochyloną głową i łokciami opierającymi się o kolana. Powoli wstaje, patrząc mi w oczy. - Masz rację, ale w tym momencie nie ma pieprzonego znaczenia, kto ją ma.
- Zmieniłeś się, Hemmo. - Stwierdzam to z całkowitą pewnością. Czuję coś na kształt odrazy, ale coś jeszcze wydaje się powoli rozkładać w moim żołądku. Cholera, nawet kiedy jestem wściekły na tego dzieciaka, nie mogę przestać się martwić. W myślach każę hormonom czy cokolwiek tam kontroluje ludzkie emocje po prostu się przymknąć, przynajmniej na chwilę. Wypluwam słowa z precyzją, która zdarza mi się tylko w wypadkach absolutnego wkurwu. - Pamiętasz tamtą noc po klubie? Gdzie pojawił Lucas, którego znałem wtedy? Może i uważam cię czasem za szczeniaka, ale wiem, że potrafisz zawalczyć o swoje, a przynajmniej wtedy tak było. Czemu nie jest tak teraz?
- Sama tego chciała. - Widzę, że nawet wymawiając te słowa, chłopak nie jest ich pewny.
- Ona nie jest w stanie myśleć trzeźwo, Luke! Sam słyszałeś, nie ufała sobie. Nie wiem, co się dzieje w jej głowie, ale wątpię, żeby w tym stanie, gdzie zamyka się w pokoju albo nie odzywa przez godziny była w stanie zdecydować, czy to, czego chce jest tym, co słuszne. Na litość boską! - Śmieję się, chociaż wcale nie jest mi do śmiechu. - To brzmi obłąkanie nawet wtedy, kiedy to tylko suchy fakt.
- Tyle tylko, że to jej życie - wtrąca się Evangeline.
- Czyli co? Mamy po prostu pozwalać jej podejmować pochopne decyzje, gdzie nawet nie mamy pewności, co się z nią dzieje, a dodatkowo znosić dwie niańki dyszące nam na szyby? - pytam, znów zaglądając za zasłonkę. Nic.
- Nie rozumiem, czemu aż tak ci zależy, Calum. Ty i Lee nie rozmawialiście beztrosko nad herbatką, przynajmniej nie ostatnimi czasy.
- Straciłem zbyt wiele osób na tym padole, by oddać kogoś bliskiego dobrowolnie. Skończmy ten temat, dobrze? - warczę. Odruchowo zakrywam rękawem tatuaż na przedramieniu, jednocześnie ukrywając imię Mali przed ich wzrokiem. - A więc tak po prostu oddaliśmy Lee. Powiedzmy, że to kupuję. Co dalej?
- Staramy się żyć dalej - mówi spokojnie Hemmings. Pokój zalewa się ciszą, nie lubię tego. Chodzę od jednej strony okna do drugiej, wracam, robię to samo. Zwracam się z powrotem ku chłopakowi, chcąc podejść jego rozumowanie z innej strony.
- Słuchaj, Luke. Rozumiem, że twoja dziewczyna zaczęła przypadkowo-
- Narzeczona.
- ...mazać krwią po ścianach, ale- Czekaj, co? - Przestaję zarówno mówić jak i się poruszać, bo dociera do mnie, co mówi Luke. Cały sarkazm ze mnie uchodzi. - Ty i Lee jesteście zaręczeni?
- Nieoficjalnie, ale tak.
Stoję w miejscu, zdjęty przez szok i niedowierzanie, sam nie wiem, czy pozytywne, czy jakiekolwiek. Ta wiadomość wydaje się być pięścią w mój żołądek, robi mi się niedobrze. Zwykle pewnie bym się ucieszył, ale w obecnej sytuacji mogę jedynie błagać o zlew, ewentualnie papierową torebkę. To więcej niż chore, to po prostu rozpieprza mi koncepcję świata, układów planet i wszystkim innych pomniejszych części uniwersum. Trę skronie czubkami palców, próbując się skupić.
- Nawet w takiej sytuacji, nie chciała zostać - kontynuuje Hemmo, ale spokój zastępuje po prostu brak wyrazu. - Uważała, że w tej sytuacji, gdy może nagle... gdyby miała zrobić komuś krzywdę... Nie wybaczyłaby sobie tego. Hudsona i jego ludzi najwyraźniej jej nie szkoda.
- Mnie też nie będzie specjalnie przykro - mruczy Evangeline, z powrotem przysiadając na brzegu fotela, która zajmowała wcześniej. Oboje jednak ją ignorujemy.
- Myślała, że wszystkie te ataki to jej wina. Akurat tego mi nie powiedziała, ale nie musiała; właściwie obwiniała się o wszystko, wiesz? Właśnie dlatego nie powiedziała nam o niczym przed tą rozmową. Bała się tego, że zmienimy jej zdanie prawie tak bardzo, jak bała się o nas.
- Nie rozumiem jednej rzeczy. - mówię, chyba po raz pierwszy patrząc Luke'owi w oczy. - Czemu mówisz o Lee tak, jakby nie żyła?...
Luke odwzajemnia spojrzenie; gdzieś głębiej doceniam to, że przestaje się chować. Nie jestem pewien, co widzę w jego oczach, a po jego minie widzę, że ma podobne odczucia. Nie dostaję jednak odpowiedzi, zamiast tego tym razem on podchodzi do okna i za nie wygląda. Trudno powiedzieć, czy słońce już wschodzi, gdyż ściana deszczu za szybą nie ustępuje. W oddali rozlega się grzmot, jakby groźba zawieszona w powietrzu. Czuję zmęczenie, chociaż wiem, że nie zasnę. Myślę o Lee, o tym, gdzie jest; przypominam sobie noce, gdy potrzebowaliśmy tylko PlayStation i dwóch padów, by się dogadać. Potem to się zmieniło, ale nawet tyle mi wystarcza. Lee była i dalej jest moją może nie tyle przyjaciółką, co kumpelką. Nie obchodzi mnie, że porzuciła nocne granie ani to, że porzuciła nas. Zrobiła to, bo jej zależało. Chcę coś powiedzieć, wyrazić chęć przywrócenia jej z powrotem, ale słowa nie przychodzą. Zabawne, że sam zastanawiam się, czemu wszyscy mówią o niej jak o zmarłej, a używam czasu przeszłego. Tak zabawne, że aż wcale. Wizja papierowej torebki znowu wydaje się kusząca.
Drzwi do salonu uchylają się, a we framudze pojawia się Rita, z rozburzonym kokiem opadającym już niemalże na jej kark oraz naręczem kolorowych zwitków papieru w dłoni. Jej usta są lekko otwarte, gotowe do wypowiedzenia tego, co ułożyła sobie w głowie idąc korytarzem - jestem tego bardziej niż pewien. Chcę ją pocałować, ale w tym momencie wątpię, by była to najodpowiedniejsza czynność, jaką mam do wyboru.
- Znalazłam chyba większość - tłumaczy, pokazując karteczki samoprzylepne w wielu kolorach. Każda z nich jest zapisana przynajmniej jednym zdaniem. - Van, Luke, nie mogłam sprawdzić w waszych pokojach. To, co znalazłam u nas, znaczy się u mnie i Caluma... Niektóre z nich są bardzo osobiste. To, co mam tutaj, poznajdywałam po całym mieszkaniu.
- Co to, tak właściwie? - pyta Evangeline, po czym podchodzi do Rity i bierze jeden z wielobarwnych skrawków w dłoń. Po chwili jej czoło marszczy się, jakby nie rozumiała.
- Notatki pozostawione przez Lee. Każdą z nich podpisała. Patrz na tą - rudowłosa podaje drugiej dziewczynie prostą, jasnozieloną karteczkę. - Będzie lepiej, jeśli zostanę, więc do zobaczenia i dobranoc. Albo ta: czy możemy udawać, że odchodzimy by spotkać się, gdy nasze samochody się zderzą?**
- To fragmenty piosenki - mówię, obserwując, jak wymieniają się zlepkami jaskrawych notatek.
- Są tu też inne - mówi Rita, w końcu patrząc na mnie. Posyła mi blady uśmiech, po czymś znajduje błękitny kwadrat papieru i podaje mi go. - Tą znalazłam przyklejoną do konsoli.
Spoglądam na misterne, pajęczate pismo Lee. Wiadomość nie jest długa, więc literki są dość duże. Dobra gra, Calum. Miej ich na oku tak, jak ofiary w na celowniku.
Uśmiecham się krzywo, miętosząc papier w pocących się z jakiegoś powodu palcach. Nie chcę jednak patrzeć na zapiski na karteluszkach - większość i tak zawiera pojedyncze słowa, takie jak "przepraszam" czy "dziękuję". Zamiast tego obserwuję, jak Luke przyłącza się do wymiany, pochłaniając każdą kreskę na t czy też kropkę nad i. Zastanawiam się, czy chłopak tak naprawdę dalej jest jeszcze tylko chłopcem, czy może ostatnie zdarzenia zabiły w nim niewinnego szczeniaka. By być kompletnie szczerym, muszę przyznać, że nie chciałbym aby tamten Lucas zniknął. To takiego Hemmingsa poznałem, pamiętałem i chciałem, by tak to pozostało. Nie mogę jednak nie zauważać, że jego szczęka jest pokryta zarostem, a oczy kryją w sobie nie tyle iskierkę buntu, co bardziej coś na kształt ognia ciekawości, którym charakteryzują się ludzie po straceniu dzieciństwa. Jego usta uśmiechają się, ale wydaje się zbyt smutny, by być beztroskim. Wolę, by uśmiechał się szczerze, uświadamiam sobie nagle. Zależy mi na tym, by unosił kąciki ust bez powodu.
Podczas gdy ja rozmyślam, a inni wymieniają się znalezionymi przez Ritę karteczkami, w mieszkaniu rozbrzmiewa dźwięk, którego nie spodziewał się nikt. Wszyscy zastygają, a fale dźwiękowe rozbijają się o nasze ciała. Dzwonek do drzwi.
Evangeline budzi się pierwsza, znika w korytarzu. Rita idzie za nią, ale Luke wkrótce ją wyprzedza. Z dziwną niecierpliwością idę za nimi. Gdy staję w końcu przy drzwiach, Luke patrzy przez wizjer na klatkę.
- Nie ruszajcie się, nie oddychajcie, cokolwiek. Po prostu bądźcie cicho - mówi, cały czas patrząc przez maleńkie okienko.
- Kto to? - pytam, a Luke odwraca się do nas.
- Widzę go tu pierwszy raz w życiu. Ma czerwone, no, raczej wyblakłe pomarańczowe włosy i torbę podróżną. Sam nie wiem.
- Czerwone włosy? - pyta Evangeline niewyraźnie. Odpycha Luke'a od drzwi tak szybko, że gdybym mrugnął, przegapiłbym to. Dziewczyna sprawnie radzi sobie z odblokowywaniem wszystkich mechanizmów przytrzymujących drzwi w jednym miejscu, aż w końcu zostają one otwarte. Van mierzy wzrokiem nowo przybyłego z pewną dozą strachu.
- Cholera, Michael - szepcze. - Czemu jesteś tu, a nie w drodze do Sydney?...

***

*ang. - Uważaj na to, czego sobie życzysz. (przypisy autorki)
**Jeżeli nie kojarzycie polskiego tłumaczenia bądź też po prostu nie znacie piosenki, to polecam. Według mnie ma nieco dziwny/mroczny/psychiczny nawet początek (nie tylko w sensie tekstu, ale i brzmienia). Kawałek nazywa się Helena i wykonywany jest przez My Chemical Romance. x

Numer 23. Podoba się?
Chciałam tylko jeszcze raz podziękować za cały support, jaki mi zapewniacie i pochwalić się, że Earthbound doszedł do liczb większych niż poprzednio, co wychodzi na plus. Mam nadzieję, że niedługo wszystko zrozumiecie. Pozdrawiam, kocham,
Ronnie x

Earthbound • 5SOSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz