Rozdział 22: Nietykalna

277 23 2
                                    

Obudził mnie dźwięk, którego nie rozpoznałam; był metaliczny i atakował bębenki znienacka, powoli rozbijając moją czaszkę niczym uderzenia tępym narzędziem. W chwilach gdy czułam ten błogi spadek w nieświadomość, znów się pojawiał, wyrywając mnie z rąk kojącego niebytu i wypluwał z powrotem na jawę. Rozróżniałam tylko dwa stany: odrętwienie, w którym dryfowałam spokojnie bez cienia uczuć i rzeczywistość, która oferowała mi ból w skroniach i poczucie, że całe moje ciało straciło połączenie z układem nerwowym, a ja nie miałam już nad nim kontroli. Bezwolnie przekraczałam granicę pomiędzy nimi, ale oczywiste było, że desperacko próbowałam uczepić się tego pierwszego. Nie był to odpowiedni czas na okazywanie słabości, lecz większą jej oznaką byłaby moja skulona, roztrzęsiona postać, którą zapewne byłabym, gdybym tylko otworzyła oczy. Mogłam udawać kogoś bez uczuć, ale prawda miała się inaczej - najzwyczajniej w świecie nie byłam gotowa. Pustka w moim umyśle także bynajmniej nie dodawała mi odwagi.
W chwilach, gdy traciłam świadomość otoczenia, przed oczami zaczęły migać mi obrazy. Rozpoczęły się niewinnie, zwyczajnie zatarte wspomnienia sprzed lat czy też urocze migawki z dzieciństwa. Zobaczyłam strzeliste palmy z sąsiedztwa, stolik pod markizą, gdzie ja i Mikey zawsze przychodziliśmy napić się ciepławego soku z ananasa.W ustach niemalże poczulam jego smak - kwaśny z odrobiną prawdziwej owocowej słodyczy - a mój języklekko ścierpł na samą myśl. Przypomniała mi się naturalna czupryna mojego brata, połyskująca złotawo w gorącym słońcu. Tak samo błyszczały skrzydełka motyla, którego dumnie trzymał w słoiku z nierówno podziurawioną przykrywką, Zapamiętałam też, jak wieczorem mama wymknęła się tylnymi drzwiami ze szklanym pojemnikiem w rękach i wypuściła uwięzione stworzonko, a potem pocieszała zasmarkanego Michaela. Światło odbijające się od ceramicznego wnętrza kubkaprzy tym, jak ognista kula zachodziła za horyzont, a nawet głupia myśl, że mogłabym napić się słonecznego blasku z filiżanki także pojawiły się w tym dziwnym mirażu obrazów z mojego życia.
Zanim jednak miałam okazję zastanowić się, czy może mój mózg uznał, że umierałam i dlatego samoczynnie odgrzebywał stare śmieci, fragmenty zaczęły się zmieniać. Ledwie zauważalnie drgnęłam, gdy ciemne wnętrze klubu przeminęło mi przed oczami niczym przyśpieszony film, ale gdy znów przeżywałam momenty na plaży czułam, że zacisnęłam dłonie na czymś, co służyło mi za posłanie. Frenetyczny kolaż nieskazitelnie białych pokoi i innych słabo oświetlonych pomieszczeń zdawał się trwać bez końca, ale krótki moment kotroli którą odzyskałam przeminął. Nie byłam nawet w stanie ustalić, czy krzyczę na całe gardło, czy może rzucam się po pościeli. Wirowałam pomiędzy obrazami nawiedzającymi mnie w koszmarach, a sekudny ciągnęły się w nieskończoność, jakby czas i przstrzeń tajemniczo zaginęły, pozostawiając świat bez praw fizyki.
Sztuka reżyserowana przez moją jaźń nagle dobiegła końca, urwana dramatycznym cięciem w połowie sceny. Ciemność odrętwienia powróciła, ale tym razem niepokój pojawił się w miejsce nicości. Dopiero ponowne rozbrzmienie tego metalicznego pogłosu uświadomiło mnie o tym, że to ono przywróciło mnie do przynajmniej częściowej świadomości. Poczułam znów swoje mięśnie, w końcu je rozluźniając. Udało mi się zlokalizować własne płuca aż drżące od ciężkiego oddychania, a w tej chwili błagające o więcej tlenu. Wzięłam więc głeboki, powolny wdech i policzyłam do dziesięciu, a może i więcej, Serce walące mi w piersi zwolniło nieco swój dziki galop, co uznałam za dobry znak. Dopiero oddech - czyjś oddech - na lepkiej od potu skórze przypomniał mi, że nie mogłam być w pomieszczeniu sama. Zastanowiło mnie, kto taki przy mnie czuwał, gdy nagle coś innego niż budzący mnie odgłos rozniosło się w powietrzu.
- Może daj jej oddychać? Myślę, że by ci gorąco podziękowała - Mimo, że była to reprymenda, głos nie był przesycony stanowczością. Zarejestrowałam jednak szelest tkaniny, zbyt blisko mnie.
- Nagle krzyknęła - wyjaśnił inny głos, najpewniej należący do osoby przy moim boku.
- Jeżeli mnie oczy i uszy nie mylą, to żyje. Jak na chwilę obecną, tylko to się liczy.
- Ale-
- Żadnego ale, jasne? - głos uciął szybko. - Chłopaki, wygląda na to, że się budzi.
Znów usłyszałam szmer materiału, kroki, a potem oddechy - cztery, uświadomiłam sobie niejasno - które wymieniały się nawzajem, jak w skomplikowanym mechaniźmie, którego niektóre części nigdy nie pozostawały w bezruchu.
- Matthew ma znajomości. Sama zaoferowała ten układ, prawda? - rozległo się nagle gdzieś po mojej lewej stronie. Znów drgnęłam, przy czym zacisnęłam dłoń. Poczułam nierówną tkaninę, a pod nią drobinki, jakby ryż albo zboże.
- Gdybyś miał wystarczającą wartość, śmieciu, to byś wiedział. Nawet nie wiesz, z kim masz do czynienia, co? - warknął głos, który wcześniej powiadomił resztę o tym, że znów jestem świadoma. Stał się jednak prawie tak samo szorstki jak to na czym leżałam. - Dziewczyna przed tobą to Lee, a zanim zapytasz, tak - to ta sama, którą masz na myśli, jedyna przywódczyni w Londynie. Nawet się nie waż o tym myśleć. Jest nietykalna.
Ostatnie słowo mnie zaciekawiło. Co dokładnie chodziło Hudsonowi po głowie, gdy zapewnił mi tą nienaruszalność? Nie spodziewałam się tego po nim. Z naszego ostatniego spotkania przychodziły do mnie niejasne wspomnienia, więc nawet nie mogłam mentalnie przeanalizować jego słów i czegokolwiek wywnioskować. Był jeden sposób, bym się przekonała. Nie myśląc, gwałtownie otworzyłam powieki i podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Spokojnie! - Zobaczyłam jego ręce, zanim mogłam spojrzeć na twarz. Trzymał mnie mocno za ramiona, jakby w obawie, że ucieknę. Jego uścisk wydał mi się znajomy, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie ani kiedy mogłam uzyskać to wspomnienie. Rzuciłam jego dłoniom chłodne spojrzenie, po czym przeniosłam oczy na jego twarz, co sprawiło, że zabrał ręce. - Nic ci nie grozi - dodał, patrząc jakby nie na mnie, ale przeze mnie.
- Byłabym wdzięczna, gdybyście mnie nie dotykali. Żaden z was - odparłam, spoglądając na każdego z osobna. Siedzący bądź klęczący przy mnie młodzi mężczyźni wydali się nieco zmaleć, jakby się mnie bali. Powstrzymałam uśmiech; fakt, że jeszcze byłam w posiadaniu jakiejś kontroli nad ludźmi dawał mi dziwną satysfakcję, nawet w tym stanie. Kąciki moich ust jednak uniosły się dziwnie, na mojej twarzy pojawił się więc grymas. Poczułam się jak naburmuszona pięciolatka, chociaż byłam pewna, że nie widzieli mnie w ten sposób.
- Oczywiście. - odparł jeden z nich, jego maniera wskazująca na to, że stał w rankingu wyżej niż jego towarzysze. Wyprostował plecy, chcąc zwrócić sobie nieco powagi. Jego szczękę pokrywał cień zarostu, miał szerokie, dobrze zbudowane ramiona i świeże spojrzenie, ale i tak przed oczami widziałam, jak kurczy się nieznacznie pod moim wzrokiem. Odwróciłam głowę, ale tym razem nie wstrzymałam uśmiechu pchającego mi się na twarz. Dopiero gdy zabolały mnie mięśnie twarzy uświadomiłam sobie, jak bardzo obolała się czułam. Nie pamiętałam zbyt wiele, ale przypuszczałam, że podali mi coś na sen i zabrali do innego miejsca. Pokój był ciemny i klaustrofobiczny, a dopiero gdy moje oczy się przyzwyczaiły do uboższego oświetlenia mogłam rozpoznać kontury stalowych półek, a na nich rzędy puszek oraz innych opakowań. Smuga światła wpadająca przez jedyne okno tuż pod sufitem odbiła się od kilku niewielkich, podłużnych przedmiotów rozrzuconych bezładnie na pobliskim regale. Kilkanaście sekund zajęło mi uświadomienie sobie, że są to baterie. Po chwili dojrzałam też i latarkę.
- Co to za miejsce? - spytałam, przerywając ciszę. - Jakiś... schron?
- Nie mamy prawa udzielać ci informacji. Rzekomo dla twojego własnego bezpieczeństwa - wyrwało się chłopakowi, który siedział najdalej, prawie przy ścianie pod oknem. Rozpoznałam glos jako ten, który jeszcze minuty temu tłumaczył się w bezpośrednim sąsiedztwie mojego ciała. Słabe światło odbijało się od jego włosów, których barwa sprawiała wrażenie, że czubek jego głowy płonął. Wbił we mnie swoje ciemne oczy, ale kiedy tylko spotkałam jego spojrzenie, odwrócił wzrok, zwracając go ku swoim palcom. Zaczął się nimi bawić, co powiedziało mi, że nie był zbyt chętny podjąć tematu. Wyglądał jakby czuł się winny; dopiero karcący wzrok ich zwierzchnika zdradził mi, że pewnie nie miał nawet się do mnie odzywać.
- Och, oczywiście - odparłam, ale sarkazm wypowiedzi uleciał, gdyż dalej skupiałam się na płomiennowłosym chłopaku. Zmrużyłam oczy, starając się sobie przypomnieć czy go kiedykolwiek widziałam. Wyglądał dziwnie znajomo jak na kogoś, kogo nie mogłam znaleźć w zakamarkach swojej pamięci. Irytacja z powodu chwilowej - a przynajmniej taką miałam nadzieję - amnezji wypełniała mnie co raz bardziej.
- Mogę chociaż wiedzieć, ile byłam nieprzytomna? - rzuciłam w przestrzeń, nie licząc, że ktoś mi odpowie. Skupiłam się więc na sobie, starając doprowadzić ubranie do względnego ładu. Gdy przerzuciłam włosy na jedno ramię, opuszki moich palców musnęły kwadratowy skrawek materiału, zakrywający punkt na podgardle. Syknęłam, gdyż skóra pod palcami wydawała się być posiniaczona, jakby obrzmiała.
- Minęła niecała doba, jest dziesiąta wieczorem. - Uniosłam głowę, gdy ten chłopak o szerokich ramionach przemówił. - Ktokolwiek miał za zadanie podać ci środek usypiający, nie wykonał swojego zadania najlepiej... Opuchlizna powinna zejść najdalej w ciągu tygodnia.
- Cudownie. Po prostu przefantastycznie. - tym razem nie oszczędziłam sobie sarkazmu, szczodrze pokrywając nim każde wypowiedziane słowo. - Chcę się zobaczyć z Hudsonem.
- Finn, czy mógłbyś?...
- Ja pójdę - zaoferował rudowłosy spod okna. Bez dalszych grzeczności wstał i w kilku szybkich krokach wyszedł, zanim ktokolwiek zareagował. Poczułam znajome echo w mojej skroni, schowałam więc głowę pomiędzy kolana i skupiłam się na swoich drogach oddechowych.
- Cholerny dzieciak - mruknął któryś z pozostałych trzech chłopaków, którzy zostali ze mną w pokoju. Było dość ciasno i ciepło, brakowało mi nieco wolnej przestrzeni. Dodatkowo trzy pary oczu mniej bądź bardziej uważnie obserwowały moje ruchy, co nie pomagało mi się odprężyć. Ponownie zmierzyłam wzrokiem moich "opiekunów" - żaden akurat nie spoglądał w moją stronę, więc nie odniosło to zamierzonego efektu - i położyłam się z powrotem na workach, tym razem jednak twarzą odwróconą od ich wścibskich spojrzeń. Przebywałam w jednym pokoju z charyzmatycznym chłopakiem o szerokich ramionach, bladym blondynem oraz niepozornym szatynem z wiecznie zaciśniętą szczęką i tatuażami zdobiącym oba jego przedramienia. Mało tego, nie pamiętałam właściwie nic z ostatniego razu, gdy byłam w pełni świadoma. Co jak co, ale to chyba wymagało dokładnego przemyślenia.
Może i zdecydowałam się na ten krok - tyle było jasne - ale nie mogłam być pewna, co tak właściwie miało się stać. Nie ufałam nikomu w promieniu co najmniej pięciuset metrów bardziej niż samej sobie, co równało się dokładnie zero. Mogłam przynajmniej być spokojna o innych, którzy nagle wydali mi się być daleko, zdecydowanie po za zasięgiem. Rita, Calum, Evangeline, Luke... Byli tam gdzieś, o tyle bezpieczniejsi, że nie było mnie przy nich. Dodałam ten punkt do mojej mentalnej listy dobrych rzeczy, które miały ze mną cokolwiek wspólnego. Nie była zbyt długa, ale nie prezentowała się też najgorzej. Zwinęłam się w kłębek, czując kolejny ból głowy zalewający mój mózg, walący bezsilnie pięściami od środka, próbując mnie złamać. Nie było to normalne, ale samo to słowo miało dla mnie dość niejasną definicję, aż zrozumiałam, że nie bardzo mnie to obchodzi. Normalność tak czy tak była przereklamowana, a nieważne stało się, czy może umieram, czy może działo się ze mną coś jeszcze. Zdążyłam się przyzwyczaić, w spokoju zwijając kończyny w bezładną masę tworzącą ludzkie ciało.
W oddali usłyszałam kroki, chociaż jednocześnie byłam pewna, że nie powinnam była. Wydawały się zbyt daleko, bym mogła je w ogóle rejestrować, ale jednocześnie słyszałam nie dwie, a trzy pary rytmicznego stukania o betonowe, surowe podłogi. Trwały tak przez minutę, aż w końcu znalazły się w zasięgu innych. Do moich uszu doszły też rozmowy, skomplikowane warstwy nałożone na siebie chaotycznie, w pierwszej chwili wydające się bardziej złożone niż londyńskie metro. Płowowłosy uniósł głowę znad swoich odkrytych do łokci rąk, w których trzymał niewielki scyzoryk. Kolejne dwadzieścia sekund później drzwi pomieszczenia otworzyły się, a do pomieszczenia wkroczył Hudson i kolejnych dwóch chłopaków. Rudowłosy nie był wśród nich, co mnie lekko rozczarowało. Podobała mi się jego pokora, zdążyłam więc obdarzyć go jakąś formą sympatii. Teraz znałam tu jedynie osobę, której zwykle wolałabym nie znać.
- Patrzcie, Śpiąca Królewna otworzyła zaspane oczęta! - powiedział głośno, co sprawiło, że się wzdrygnęłam. Obdarzył mnie uśmiechem i przyklęknął. - Nie martw się. Jeżeli któryś z nich położy na tobie dłoń, osobiście go jej pozbawię. Skujcie ją.
Bynajmniej zdezorientowana, zostałam przyparta do ściany przez dwójkę jego przybocznych, podczas gdy pozostali dwaj przeplatali kajdanki przez niewielką przestrzeń pomiędzy spokojnie egzystującą przy ścianie rurą a samą ścianą. Metalowe obręcze z nieprzyjemnym dźwiękiem zacisnęły się na moich pobielałych nadgarstkach. Zanim mogłam jakkolwiek zareagować, zaatakować czy uderzyć, byłam unieruchomiona, mogąc poruszać rękoma tylko w górę i w dół tej nieszczęsnej rury. Poczułam w sobie więcej narastającej irytacji, ale skupiłam się i tylko westchnęłam przeciągle.
- Nie musisz grać, Matthew - odparłam, mrużąc oczy, gdyż światło wpadające przez otwarte drzwi wydało mi się zbyt jasne. Widząc to, jeden z nowych zamknął je, ale nie zaszczyciłam go spojrzeniem.
- Taki jestem, Lee, a grać mogę dopiero zacząć. Wybacz za to niegościnne przyjęcie, ale sama wiesz... Nie mogę ci ufać. Oddanie się w moje ręce to dobre posunięcie, ale zbyt jak na ciebie dobrotliwe, panienko. - Przerwał, by dokładnie spojrzeć mi w oczy. Jego tęczówki wyglądały na tak czarne, że aż zastanawiałam się, czy przypadkiem jego źrenice nie uległy uszkodzeniu, gwałtownie się powiększając. Ciekawa byłam też, jak widzi się świat takimi oczami. Tymczasem Hudson znów otworzył usta. - Mam zamiar się dowiedzieć, co tak naprawdę kryje się za tą fasadą.
- Nie ma żadnej fasady - mruknęłam.
- Chciałbym w to wierzyć, ale twoje zachowanie nie daje mi powodu, iskierko.
- Nie rozumiem.
- Nie pamiętasz, prawda? - powiedział Matthew, patrząc na mnie nieobecnie. Gdy tylko uniosłam brwi, on podwinął rękawy koszulki i wystawił je tak, bym mogła dobrze zobaczyć jego ręce w słabym świetle. Na przedramieniach widniały rany, jakby czerwone ślady zębów, kilka z nich na tyle poważnych, by potrzebowały szwów. Przełknęłam głośno.. - To twoje dzieło, Lee.
- Jak to?... Ja nawet nie-
- Tylko winni się tłumaczą, skarbie. - Obdarzył mnie tym swoim aroganckim półuśmiechem, ale wyraz jego oczu kompletnie nie pasował do tej miny. Wydały mi się zbyt... smutne? Zaniepokojone? Nie miało to żadnego sensu. - Sam nie wiem, jakie są twoje powody, nawet jeżeli twoi ludzie mają z tego korzyści. Nie powinnaś była prosić mnie, a zrobiłaś to.
- Niestety, ale akurat to nie leży w twoim interesie.
- Och, doprawdy? - Chłopak zaśmiał się, a jego śmiech przyprawił mnie o ciarki. - Obiecuję ci jedno: zrobię wszystko, co w mojej mocy, by stać się błędem bez którego nie wyobrażasz sobie życia.
- Mam nadzieję więc, że nie pożyję długo - odparłam prosto w jego twarz. Nasze spojrzenia spotkały się, ale nie zauważyłam w jego nawet cienia złości, na którą tak bardzo liczyłam. Nie widziałam tam jednak też i wesołości; wydawały się one po prostu pochłaniać mnie żywcem, rozkładając na pojedyncze atomy. Uczucie to było mi już znane, ale i tak po plecach przeszedł mi dreszcz.
- A ja wręcz przeciwnie, maleńka - szepnął, a uśmiech na jego ustach nie miał w sobie nic z jego typowej sxyderczości. - Może i nie wiem za wiele, ale intrygujesz mnie. - Podniósł głowę, po czym wstał. Następne słowa były już formalne. - Prześpij się, iskierko. Jutro nowy dzień.
Zaczęli wychodzić z pokoju jeden po drugim. Hudson, wychodząc ostatni ostentacyjnie wyciągnął z kieszeni mosiężny klucz i zamknął drzwi za sobą, po czym usłyszałam chrobot klucza w zamku. Trwałam w jednej pozycji, zastanawiając się nad wszystkim. Rozejrzałam się po pomieszczeniu jeszcze raz.
Wtedy przede mną pojawił się cień, przypominający ludzką sylwetkę. Gdy mrugnęłam, pojawił się on metr bliżej, wydając się wisieć nade mną jak sam Kosiarz.

Earthbound • 5SOSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz