Słońce chowa się powoli za horyzontem, ale niebo wciąż ma jasny, błękitny odcień, tylko w oddali przechodząc w róże i pomarańcze. Zawieszam wzrok na linii ciemnych sylwetek dachów innych budynków odcinających się od ogromu ponad nami. Powrót do naszej starej kwatery wydawał się dobrą decyzją, a jedno spojrzenie na świat z perspektywy ptaka na dachu utwierdza mnie w tym przekonaniu. Wszyscy - a jest nas więcej niż wcześniej - siedzimy na kocach, jedząc winogrona z piknikowego koszyka i obserwując pierwsze gwiazdy. Rita opiera się o moje ramię, chyba nieświadomie rysując po mojej dłoni. Evangeline siedzi kawałek dalej, tuż obok Ashtona, chociaż udaje, że to nic takiego. Nawet z niego niezły koleś, a po tym, co się stało, Luke chyba wciąż potrzebuje kogoś, by wypełnił to puste miejsce. Chłopak przynajmniej na swój sposób rozumie, przez co przechodzi Hemmo. Tak, minęło osiem miesięcy, ale nawet teraz nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakby to było gdybym to ja był na jego miejscu. Ciepło Rity rozlewa się wciąż po moim ciele, ale i tak nagle robi mi się zimno. Powstrzymuję się od drżenia, żeby nie zaalarmować dziewczyny i zamiast tego obejmuję ją mocniej. Gdyby jej tu nie było... Mnie pewnie też nie. Nie byłbym w stanie wstawać każdego dnia, przez co podziwiam Luke'a jeszcze odrobinę bardziej. Trzyma się z nami, mimo, że spotkało go najgorsze.
Słońce już dawno przestało razić nas w oczy, ale i tak je mrużę, patrząc na jasny horyzont. Gdzieś tam jest drzewo przy ustronnym brzegu Tamizy, a pod nim dwa nagrobki, teraz pewnie pokryte spękaną przez brak wilgoci ziemią. Co tydzień Luke i Ashton znikają na godzinę czy też dwie z dwoma wiązkami świeżych kwiatów - różowawych frezji, których zapach zawsze ciągnął się za Lee i bukietem żółtych tulipanów, które według Ashtona rosły przy werandzie ich rodzinnego domu. Gdzieś tam leżą dwa ciała. Wciąż pamiętam ten szok, który potem tylko się wzmagał, jak razem z Evangeline kopaliśmy dwa doły, łopata po łopacie. Gdy Luke zadzwonił do nas tamtego dnia, że misja jest definitywnie odwołana, brzmiał bardziej jakby był oszołomiony. Kiedy jednak przyjechał pod blok z Ashtonem na siedzeniu pasażera i po raz pierwszy spojrzał na mnie, przed sobą zobaczyłem trupa wciąż stojącego na dwóch nogach. Ostatkiem silnej woli oznajmił, że w samochodzie ma dwa ciała i wydał nam ostatnie polecenie przed tym, jak zaszył się w pokoju, który wcześniej dzielił z Lee. Zanim zdążyliśmy wrócić, chłopak zniknął z mieszkania bez żadnego śladu - nie zostawił nawet ubrań ani ramek ze zdjęciami. W tym czasie Rita zaopiekowała się Ashtonem: opatrzyła mu przede wszystkim rany, których nabawił się w starciu z gangiem Hudsona i w klatce, a chłopak potem opowiedział nam wszystko przy szklance whisky czy też innego trunku. Wszystko bylo jedno, jaki alkohol, czy tak czy tak wszyscy go potrzebowali. Opowiedział nam o nocy, kiedy porwano Lee i o swoich przypuszczeniach, kiedy porywacze zostawili go samego na plaży - od początku chodziło tylko o nią. Opowiedział o poszukiwaniach, podróżach z kontynentu na kontynent i problemach z bezsennością. On był w tak opłakanym stanie, że nawet nie czułem się zazdrosny, kiedy troskliwe ręce Ri poprawiały mu opatrunek na czole, jak bandanę. Prawdę mówiąc, właśnie wtedy chyba pokochałem ją jeszcze bardziej. Była i jest dla mnie za dobra, wiem to i codziennie rano, gdy się koło niej budzę, zastanawiam się czy aby na pewno nadal nie śnię. Jestem jak sześć, a ona to absolutna dziesiątka.
Luke wrócił trzy dni później, kiedy wahaliśmy się już, czy nie pochować ciał schowanych w chłodnym garażu bez jego udziału. Co prawda Ashton próbował protestować, mówił, że Hemmings mu to obiecał, ale w końcu dał za wygraną. Tymczasem Hemmo powrócił jedynie ze sportową torbą na ramieniu, słowem nie wspominając Lee ani jej rzeczy, z którymi zrobił Bóg wie co. Możliwe, że zakopał, albo spalił. Zażądał, żebyśmy z Van wskazali miejsce, gdzie wcześniej wykopaliśmy doły i tak też zrobiliśmy.
Pogrzeb odbył się bez zbędnych fajerwerków. Kiedy już obniżyliśmy ciała i Rita na dobre rozpłakała się w moich ramionach, nie pożegnaliśmy żadnego z nich nawet symboliczną garstką ziemi. Luke, nie mogąc dłużej znieść wymownej ciszy przy głębokich dołach chwycił za szpadel i ze zdeterminowaniem wbił go w kopczyk ziemi, sypiąc ziemię tam, gdzie leżała Lee. Przez moment udawało mu się udawać zawzięcie, ale w końcu z oczu pociekł mu strumień łez. Ashton dołączył do niego, zasypując sponiewierane ciało Michaela. Starałem się jakiś trzymać dla Rity, ale i mnie uciekła pojedyncza łza. W chwili, gdy przyklepali kopce ziemi, z nieba spadły pierwsze krople. Niebo płakało razem z nami, podczas gdy Luke klęczał skulony pomiędzy dwoma nagrobkami, a Ashton stał obok, patrząc na nie nieprzytomnie. W końcu udało mi się zmusić dziewczyny, by odeszły i pojechały ze mną do domu, podczas gdy dwójka chłopaków płakała razem z chmurami. Przekonałem się wtedy, że nawet w naturze rzeczy łamią i rozpadają się na kawałki, zupełnie jak i my. Rzecz była jednak w tym, czy tak jak chmura burzowa znów łączyliśmy się w jedno.
CZYTASZ
Earthbound • 5SOS
Fanfic"Nie mogłam i nie potrafiłam już udawać. Byłam zbyt zmęczona, by zaprzeczać; jaki był w tym wszystkim sens? Prawda była tylko jedna, a oznaczało to, że ja sama byłam kimś obcym samej sobie. Byłam potworem." Oakley Clifford nie jest tą samą dziewczy...