Był to niewielki wieżowiec o jedenastu piętrach, wyglądający z zewnątrz raczej szaro i obskurnie. Przypominał przydrożne motele, z tą różnicą, że był jakieś pięć razy większy, no i nie pachniało wokół niego tanimi perfumami i wilgocią. Mogłam się jednak założyć, że zniszczona fasada budynku była tylko przykrywką i wnętrze było znacznie bardziej bogate. Wszyscy poważniejsi dealerzy charakteryzowali się zamiłowaniem do wykwintnego wystroju.
- Jesteśmy - stwierdził Luke, dołączając do mnie. Poczułam jego dłonie na swoich biodrach, ale momentalnie się wyrwałam z jego objęć, po czym obrzuciłam go zirytowanym spojrzeniem. Dziesięć minut temu Evangeline i Rita zostały zaatakowane, nie wiedzieliśmy nic o ich stanie, a jemu zebrało się na czułości? Jeśli uważał, że w ten sposób mnie uspokoi, to grubo się mylił. Nie mogłam zrobić nic więcej, by im pomóc, ale nie oznaczało to, że wszystko było w porządku.
- Wchodzimy. Tak jak było to ustalone, wejściem dla dostawców - powiedziałam stanowczo, chwytając za torbę wcześniej przymocowaną do boku motocykla i ruszyłam, nie czekając na chłopaka. Szybko mnie dogonił, ale nie próbował już nic, by trochę mi ulżyć. Może i był dla mnie ważny - ba, był jedną z rzeczy, które utrzymywały mnie przy życiu - ale przede wszystkim był moim podwładnym i musiał robić to, co mu kazałam. Potulnie szedł u mojego boku, niczym lojalny labrador. Zerknęłam w boczną uliczkę, w której, według planu, znajdowało się wspomniane wejście, i pociągnęłam chłopaka za sobą. Błyskawicznie poturlaliśmy się razem za kontener stojący przy sąsiadującym budynku. Przy ścianie budynku z drugiej strony stał niewielki samochód dostawczy, przy którym kierowca dyskutował z czarno odzianą postacią bliżej nieokreślonej płci. Teoretycznie ciężarówka należała do firmy kateringowej, lecz ze strzępków argumentu uzyskałam potwierdzenie dla moich podejrzeń. Na pace mężczyzna miał osiem kilogramów kokainy i partię ekstazy.
- Trafiliśmy pod właściwy adres - stwierdził Luke szeptem. Kiwnęłam jedynie głową i nasłuchiwałam uważnie, wyszukując więcej wskazówek. Pojedyncze słowa dochodziły do moich uszu, ale nawet w ten sposób byłam w stanie połączyć fakty.
- JG i Hammon są na dziewiątym piętrze - szepnęłam do Luke'a, na co on tym razem skinął głową.
Wspólnie obserwowaliśmy, jak towar w końcu zostaje rozładowany, po czym czarna postać zniknęła za drzwiami, które od razu się zablokowały. Piknął alarm.
- Mam ze sobą konsolę - zapewnił mnie Hemmo, widząc, że marszczę czoło. Nie odzywając się, odczekałam, aż kierowca wytoczył się na drogę. Przez pięć minut uliczka ziała pustką, więc podeszliśmy do zabezpieczonych drzwi. Kontenery rozsiane po bokach zaułka skutecznie zasłaniały nas od strony ulicy. Bez dalszej zwłoki Luke sięgnął do swojego plecaka i wyjął z niego coś, co do złudzenia przypominało rozbudowaną wersję topornej Nokii skrzyżowaną z konsolą do gier. W rzeczywistości była to słynna konsola, narzędzie, o którym każdy kryminalista mógłby pomarzyć. Stworzona przez Evangeline i Ritę, dawała radę sterować pomniejszymi gadżetami, takimi jak niewielkie roboty szpiegujące czy też odtworzyć najaktualniejszy plan budynku na ekraniku, odkrywający przed nami wszystkie ciasne przejścia techniczne i tajne skrytki; największą jednak zaletą konsoli była umiejętność nadawania odpowiednich fal podczerwonych, które rozbrajały każdy dostępny na rynku alarm przeciwwłamaniowy na trzydzieści sekund. Wystarczało to nam, by wejść do środka, co było poniekąd najważniejsze dla sukcesu całej operacji. Długie palce Luke'a zaczęły klawiszować po guziczkach z obu stron ekranu z zawrotną prędkością, ledwie nadążałam za komunikatami i okienkami wyskakującymi na ekranie. W końcu wpisał ostatnią komendę i zamek w drzwiach zabuczał cicho, oznajmiając nam, że sztuczka zadziałała. Przytrzymałam drzwi, podczas gdy Hemmo zakleił fotokomórkę, tak by zamek nie mógł się ponownie zablokować. Wślizgnęliśmy się do środka, słysząc jedynie swoje oddechy.
Po przejściu przez wąski korytarz znaleźliśmy się w dość przestronnym, ale i niskim pomieszczeniu. Palety używane na wózkach widłowych przekładane były kartonowymi pudłami.
- Niczego sobie składzik - mruknął chłopak, rozglądając się naokoło. W zasadzie, oprócz pudeł nie znajdowało się tam nic ciekawego. W kącie, za stertą niedbale ułożonych w stos kartonów zauważyłam szarą framugę.
- Tam, Hemmings - wskazałam brodą w kierunku znaleziska. Podeszliśmy tam razem. Luke wsunął rękę w szparę pomiędzy drzwiami a pudłami i szybko coś wyliczył.
- Ty byś się wcisnęła, ale ja nie - odparł, wskazując na sprzęt na jego plecach, po czym dźwignął jedno pudło. - Musimy zrobić małe przemeblowanie.
W ciszy przestawialiśmy pudełka z jednej strony sterty na drugą, poszerzając przejście. Gdy chłopak uznał, że przejście jest wystarczająco szerokie, nacisnął na klamkę. Drzwi otworzyły się bez oporu.
- Łatwo poszło - przyznałam, na wszelki wypadek szeptem. Wyszliśmy na klatkę schodową.
- Łatwo idzie - skorygował mnie Hemmo. - Trochę za łatwo. Nawet, jeżeli się nie spodziewają ataku, to powinni zacząć przewidywać nieprzewidywalne. No wiesz, tak to żadna frajda.
- Nie zamieniaj się w Ritę, albo cię więcej nie zabiorę na wyprawę - ostrzegłam, idąc powoli w górę schodów. W jednym miał rację - wszystko szło zbyt gładko. Byłam teraz bardziej wrażliwa na każdy obcy dźwięk, adrenalina pulsowała w moich żyłach zgodnie z przyspieszonym biciem serca. Kontynuowaliśmy wspólnie wędrówkę w górę schodów, nie spotykając najmniejszego oporu. Nie wiedzieć czemu, cisza zaczynała mnie niepokoić bardziej niż jakikolwiek dźwięk. Nasze kroki, oddechy, a nawet tętno było doskonale słyszalne. Znów poczułam się jak bezbronne dziecko, co przypomniało mi o Ricie i Evangeline; zacisnęłam jedynie usta w cienką linię i zaczęłam pokonywać kolejne stopnie z większą determinacją. Luke zauważył, że coś jest nie w porządku, ale wiedział, że nie może mi w żaden sposób pomóc, tak więc po prostu zostawił mnie samą sobie z własnymi myślami. Można by pomyśleć, że to kompletne przeciwieństwo tego, co powinien zrobić, że powinien starać się zrobić cokolwiek, bym się nie dekoncentrowała negatywnymi myślami - nie mogłam jednak wymagać od niego niemożliwego. Potrzebowałam ciszy i skupienia, by to wszystko kotłowało się we mnie, inaczej mogłabym wybuchnąć i roznieść wszystko i wszystkich z siłą dwudziestu kiloton, niczym bomba zrzucona na Hiroshimę. Policzyłam widoczne piętra, wychylając się nieco za barierkę oddzielającą kolejne schody. Pod nami było osiem pięter.
- Dziewiąte - zakomunikowałam tylko, po czym zawiesiłam oko na drzwiach prowadzących na główną część piętra. Teraz nadszedł czas na najtrudniejszy element operacji: lokalizacja, a potem eliminacja.
- Posłuchaj mnie uważnie - powiedziałam. - Plan, który mamy, obejmuje trzy osoby, więc musimy go teraz zmodyfikować. Proponuję, żebyśmy się rozdzielili.
- Jasne - odparł Luke. Wyjął z kabury broń i ją odbezpieczył. - Przedstawienie musi trwać.
Przewróciłam oczami, ale też wyciągnęłam pistolet i go odbezpieczyłam. Kątem oka zobaczyłam, jak ekranik konsoli znów rozbłyska słabym światłem. Chłopak majstrował przy urządzeniu, przełączając kilka kabli do innych gniazdek w obudowie.
- Co ty robisz, Hemmings? - spytałam, obserwując jego poczynania z pewną dozą powątpiewania w głosie. Ufałam mu z elektroniką, ale wyglądało to kompletnie chaotycznie.
- Staram się złapać odpowiedni sygnał, żeby znaleźć plan tego budynku. Zwykłe łącze nie jest stąd wykrywalne - powiedział chłopak. Wkrótce jego palce znów rozpoczęły skomplikowany taniec po guziczkach i przyciskach. Mniej niż dwadzieścia sekund po naszej krótkiej wymianie zdań na ekranie konsoli wyświetlił się plan, opisany mnóstwem technicznych określeń i oznaczeń. Mała czerwona kropka pulsowała w miejscu, w którym się teoretycznie znajdowaliśmy.
- Tu jest korytarz techniczny dla elektryków - Luke wskazał na wąziutki przesmyk pomiędzy poszczególnymi pomieszczeniami, idący koło większości pokoi. - Jedno z nas może
go wykorzystać. Drugie będzie co prawda musiało szczególnie uważać, ale na pewno pójdzie nam łatwiej i szybciej.
- Ty pójdziesz tym korytarzem. Pamiętaj, tak jak zawsze w tej sytuacji: nie wchodź do pierwszego lepszego pomieszczenia, jeśli nie ma takiej potrzeby. Trzymaj się przejścia i nie odchodź nigdzie, bo nie bardzo uśmiecha mi się ratować ci tyłka na ostatnią chwilę.
- Ty też na siebie uważaj - Luke odparł z troską w głosie. - To ty masz trudniej, więc po prostu skup się na tym, byś to ty była bezpieczna. Zadbam o siebie.
- Wiem, co mam robić - odburknęłam jedynie. Nie przeciągając wszystkiego, otworzyłam drzwi prowadzące na piętro. Sprawdziłam pistolet jeszcze raz, po czym włożyłam słuchawkę do ucha. W końcu musiałam mieć kontakt z Luke'iem, nawet jeśli panująca w maleńkim głośniczku cisza sprawiała, że miałam ciarki na plecach. Spojrzałam na chłopaka przez ramię. - Powodzenia, Hemmo. Spotykamy się po wszystkim na dole.
Korytarz na piętrze był zaciemniony. Przyparłam się plecami ściany, wysłuchując czegokolwiek innego niż mój własny oddech. Stałam tak kilka minut, próbując zwrócić swoją odwagę ku istotnym punktom, takie jak odległe głosy czy kroki w pobliżu.
- Lee? - usłyszałam szept w swoim prawym uchu. Niemal podskoczyłam na dźwięk głosu Luke'a, ale starałam się nie tworzyć hałasu.
- Co jest?
- Trzeci pokój po twojej prawej. Obaj dealerzy tam są.
- Skąd wiesz? - spytałam. - Zdążyłeś już dojść tak daleko?
- Nie całkiem - przyznał, nieco mniej wyraźnie niż przedtem. - Widziałem ich. Przechodzili przez ten korytarz, ale nie mogłem ryzykować chybienia kulą, bo mnóstwo tu kabli, a raczej nie chcielibyśmy wywalić czegoś w powietrze.
- Dobrze zrobiłeś - przyznałam.
- Tu chyba jest hydrauliczny system elektryczny. Niektóre z tych kabli są większe od mojego bicepsa.
- Nie obchodzą mnie kable. Czemu mieliby przechodzić akurat tamtędy?
- Może jednak spodziewają się niespodziewanych gości - zasugerował Luke. - Właśnie doszedłem do tego, że tamten pokój to prywatne biuro, chociaż żaden gabinet nie ma takich rozmiarów. Teoretycznie nie ma nikogo w środku, więc mogłabyś spróbować znaleźć... coś. Jestem prawie-że stuprocentowo pewny, że biuro to tylko niewielka część tego, co rzeczywiście jest w środku. Może jest jakieś przejście.
- Jasne. Wchodzę do środka. Zostań w pogotowiu. - powiedziałam cicho, ale pewnie do maleńkiego mikrofonu. Drzwi do trzeciego pokoju po prawej stronie zdawały się świecić niczym neon w sobotnią noc w Vegas. Oglądając się trzykrotnie, podeszłam do drzwi powoli. Machinalnie podniosłam broń na wysokość oczu, po czym drugą ręką powoli opuściłam klamkę. Wzięłam głęboki oddech, po czym gwałtownie otworzyłam drzwi.
W środku rzeczywiście nikogo nie było. Opuściłam pistolet, ale zostawiłam go odbezpieczonego, tak na wszelki wypadek.
- Czysto - powiedziałam odruchowo do Luke'a. Obeszłam pokój, wchłaniając wzrokiem schludne biureczko pod oknem i gustowną boazerię niczym gąbka. Nie było tam zbyt wielkiego pola do popisu, jeśli chodziło o sekretne przejście. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to dwie szerokie stojące półki z ustawionymi przez architekta wnętrz egzemplarzy encyklopedii i kilku dzieł o podłożu historycznym. Gabinet taki mógł należeć do początkującego zbieracza literackich unikatów bądź też młodego profesora historii na jakimś starym, poważanym uniwersytecie. Zupełnie nie pasował do zniszczonego konceptu budynku.
Podeszłam w ciszy do dwóch wcześniej wspomnianych regałów. Były wąskie i nie wyglądały na ciężkie, nawet z całą ich zawartością na półkach. Przymknęłam powieki i koncentrując całą swoją siłę w rękach, złapałam za boki pierwszego regału, po czym pociągnęłam mocno do siebie. Gdy już otworzyłam oczy, za stojącą niecały metr dalej niż wcześniej półką była jedynie goła ściana. Skrzywiłam się i z zamiarem przysunięcia jej z powrotem tak, by zakrywała rozczarowanie oparłam się o mebel. Co prawda miałam jeszcze jeden regał do przesunięcia, ale entuzjazm mnie już opuścił. Usiadłam więc na fotelu teoretycznie przeznaczonym dla interesanta i ponownie zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Boazeria wyglądała na idealnie równo ułożoną - zanotowałam w myślach - to znaczy nici z drzwi wpasowanych w deski. Podłoga i sufit też się nie nadawały; tego typu przejścia zwykle przechodziły pomiędzy piętrami, a nie na tym samym. Ściana za regalikami też raczej się nie obracała, ani nic z tych magicznych sztuczek na filmach akcji.
- Luke? - szepnęłam. - Masz na tych planach jakiekolwiek przejście?
- Coś zakłóca łączność, co chwilę muszę się przełączać. Trochę mi zajmie, by znaleźć bardziej szczegółowy plan i go utrzymać na tyle, by go dokładnie obejrzeć. Po prostu... posiedź tam przez chwilę. - odpowiedział chłopak. Zmartwiło mnie, że jakość głosu przekazywana przez mały głośniczek była co raz słabsza.
- Jasne. Gorzej będzie, jak ktoś tu wejdzie.
- Nikogo oprócz nas dwojga, naszych celów oraz dwóch innych ludzi nie ma na tym piętrze. Szanse są znikome.
- Nie dyskutuj, tylko szukaj - odcięłam się.
Gabinecik sam w sobie był całkiem przyjemny. Nawet przypadł mi do gustu. Sięgnęłam po pierwszą lepszą książkę - akurat w ręce wpadło mi Inferno Dantego - i pobieżnie przeczytałam kilka stron. Później musnęłam opuszkami palców ciemne drewno, z którego zostało wykonane biureczko, po czym zdobyłam się na odwagę i odsunęłam drugi regalik z książkami. Robiłam to powoli, tak więc i rozczarowanie tym razem było mniejsze, gdyż oczywiście nie znalazłam sekretnego przejścia i tym razem.
- Hemmings? - odparłam po jakimś czasie w słuchawkę. - Masz coś?
- Wyostrzam obraz - dobiegło mnie niewyraźnie po chwili. Przewróciłam oczami.
- Nie mamy czasu na te twoje bzdurne procedury - powiedziałam niemalże przez zaciśnięte zęby. - Mów, co masz.
- Według planów, przejście jest po lewej stronie, kiedy wejdziesz do środka.Zerknęłam na ścianę po lewej stronie, tylko po to, by znów ujrzeć te nieszczęsne regały. Uniosłam oczy ku niebu w dezaprobacie, po czym znowu się odezwałam.
- Masz złe plany, Lucas - powiedziałam na skraju wytrzymałości. Miałam tego wszystkiego powoli dosyć, chciałam rzucić wszystko w cholerę i wrócić do domu by sprawdzić, czy będzie potrzebna nam wizyta w zakładzie pogrzebowym. - Stoją tam meble, a za nimi lita ściana.
- Sprawdź jeszcze raz - odparł, jego głos niemalże zaginął w akompaniamencie szumów i trzasków. Skierowałam swój wzrok bardziej do tyłu, za tą działającą mi na nerwy kupę drewna i papieru. Ściana była to w sumie jak każda ściana, nieco paskudny odcień tapety znacząco oddziałowywał na moje i tak już nadszarpnięte nerwy. Podeszłam na odległość przedramienia i nie mogąc już wytrzymać tego całego napięcia uderzyłam w ścianę pięściami ze stęknięciem. Przymknęłam oczy, spodziewając się bólu w dłoniach - szczególnie w tej, którą jeszcze przed tygdniem rozcięłam sobie szkłem - ale ból nie nadszedł. Otworzyłam oczy, a ukazała mi się moje własne nadgarstki zagłębione w dziurze w tapecie.
- Luke... To nawet nie była ściana. To tapeta rozciągnięta na miejscu ściany. - szepnęłam, powoli wyciągając dłonie z powstałej dziury, zatrzymując się dopiero na wysokości czubków palców. Poszerzyłam otwór, odrywając długie pasy celulozy. W końcu wylot był na tyle duży, bym zmieściła się przechodząc przez niego razem z torbą. - Bądź w pogotowiu - przypomniałam chłopakowi, wchodząc bokiem do środka.
- Jestem - zapewnił mnie Hemmings, tym razem nieco bardziej wyraźnie. Odetchnęłam, zauważając, że znalazłam się w kolejnym ciemnym korytarzu. Niepokój, który zostawiłam za sobą w pokoju wspólnym znów powrócił, rozchodząc się po moim ciele razem z adrenaliną w krwioobiegu. Mimo tego, starałam się iść tym samym tempem, nawet jeśli nie było ono zbyt szybkie. Determinacja pozwalała mi pokonać wewnętrzny paraliż, który niczym małe dziecko kazał mi myśleć, że chcę zaszyć się pod łóżnkiem czy w szafie wypchanej ciuchami i nie wychodzić przez najbliższy miesiąc. Zaszłam jednak tak daleko. Evangeline, Rita, a teraz nawet i Calum, oni na nas liczą. Musimy dać sobie radę - przekonywałam się, stawiając kolejny krok. Moje własne demony zdawały się powracać, pętać mnie swoimi ognistymi łańcuchami i spychać w ciemne czeluści własnego piekła. To Luke pomagał mi w takich sytuacjach, ale nie mogłam teraz tak po prostu pobiec do niego niczym przestraszony przedszkolak. Widziałam już drzwi, widziałam światło na końcu korytarza - wtedy właśnie dobiegł mnie krzyk, jeden, a potem drugi.
Cisza. Bezkresna, dzwoniąca w uszach cisza.
Przyśpieszyłam kroku, a wraz z nim przyśpieszył mój oddech i moje tętno. Nie byłam w stanie nawet się odezwać, po prostu szłam. Głos Luke'a tylko echem odbijał się w mojej głowie, nie miałam już kontroli nad własnym ciałem. Drzwi były otwarte, a mocne światła w sali oślepiły mnie swoim blaskiem. W tej sali pełnej przepychu było mnóstwo pozłacanych bibelotów, ciężkie, brokatowe zasłony i czerwień dosłownie wszędzie. Karmazynowa farba na ścianach, czerwone, wytrawne wino w kieliszkach, szkarłatna krew na stole i na ubraniach.
Dwa ciała, zmęczone, krwawe ciała o tworzących się siniakach na podłodze. Po chwili nie miałam już żadnych wątpliwości, mimo, że tak naprawdę wiedziałam zaraz po wejściu do środka. Byli to Joel-Green i Hammon we własnych osobach, a raczej własnych trupach. Byli jeszcze ciepli, chociaż w pomieszczeniu nikogo więcej nie było. Pomiędzy nimi jednak, na karminowej od ich własnego osocza podłodze leżało zdjęcie, niczym wydrukowane przez przenośny polaroid. Twarze zostały niemalże wydarte z powierzchni wydruku, ale rozpoznałam je w ułamku sekundy.
Byliśmy to ja i Ashton, ja w mojej kwiecistej sukience, on z dołeczkami, które nie zostały dokładnie zadrapane przez sprawcę. W tle zauważyłam wysoką postać o czarnych oczach, uśmiechającą się do mnie upiornie, jakby chciał powiedzieć: "Zabawa dopiero się zaczyna."
***
Uff. Ale Was rozpieszczam, ludzie. Druga część. Jest taka bardzo przyśpieszona, ponieważ ktoś nie może spać przeze mnie, a jutro nie może przeczytać. No cóż, czego się nie robi dla fanów, haha.
Nie mam zbyt wiele do powiedzenia, Ogółem to... no cóż. Ale narobiłam, co? Nie bardzo mi się podoba, jest taki trochę o niczym. Długościowo jest jednak w porządku. Prosiłabym o komentarze, jeżeli już tu dotarliście. O cokolwiek, w sumie. Chcę wiedzieć, że tu jesteście.
Mam zamiar stworzyć wam małą niespodziankę, ale nie wiem, czy wyrobię się przed następnym rozdziałem, więc się nie napalajcie za bardzo. x
Ronnie :)
CZYTASZ
Earthbound • 5SOS
Hayran Kurgu"Nie mogłam i nie potrafiłam już udawać. Byłam zbyt zmęczona, by zaprzeczać; jaki był w tym wszystkim sens? Prawda była tylko jedna, a oznaczało to, że ja sama byłam kimś obcym samej sobie. Byłam potworem." Oakley Clifford nie jest tą samą dziewczy...