Lee
- Dzień dobry, królewno - usłyszałam. Przewracając się na drugi bok, przetarłam zaspane oczy. Łóżko Luke'a było dość wygodne, musiałam to przyznać. Wyglądało na to, że chłopak właśnie miał zamiar wziąć prysznic - był ubrany w same bokserki, a przez ramię miał przerzucony ręcznik. Opierając się na jednym łokciu w pozycji półleżącej, uznałam własne nieogarnięcie spowodowane przebudzeniem dopiero sekundę wcześniej za swego rodzaju łut szczęścia, inaczej groziłby mi zawał serca. Luke był zbyt idealny; żadna istota ludzka paradująca po ulicach z taką perfekcyjnością jako tajną bronią nie miała prawa istnieć. Mogłam więc tylko dziękować Bogu za to, że teraz był mój. Co więcej, ja byłam jego. Nigdy wcześniej nie czułam się się tak cudownie.
Nie, nic pomiędzy nami nie zaszło. Spędziliśmy noc, jedynie przytulając się nawzajem na jego łóżku, lecz żadne z nas nie miało najmniejszego zamiaru narzekać. Kiedy w końcu przysnęłam w jego ramionach, delikatnie ułożył mnie koło siebie na materacu i dodatkowo otulił kocykiem, zmaterializowanym chyba z powietrza. Nieważne jak, ważne, że chłopak zdobył się na taki gest. Czułam, że to wszystko było dla niego nowe, tak jak i było to nowe dla mnie. Być może to wszystko działo się za szybko, ale Luke nie wydawał się mieć nic przeciwko temu. Wieczór wcześniej poznałam w końcu jego oblicze, którego nigdy wcześniej nie znałam. Nie miałam go już za niedojrzałego szczeniaka; dorobiłam sobie nawet pewną teorię. Hemmo zapewne czuł się o mnie zazdrosny od samego początku, stąd też brały się wszystkie te dziwkarskie panienki w tym samym pokoju, w którym się znajdowałam. Dręczyło go jednak poczucie winy, toteż nie odważył się zasygnalizować, że chciałby być kimś więcej niż tylko przyjacielem. Ja z kolei ślepo wtedy wierzyłam, że naprawdę nie było to nic innego niż bratersko-siostrzane uczucie. Tamtej pamiętnej nocy potrzebowalam właśnie przyjaciela, lecz wkrótce przekonałam się, że to nie wszystko. Potrzebowałam podpory, takiego kręgosłupu moralnego, który pomógł mi powrócić do siebie. Kiedy jednak już to zrobił, okazało się, że nie mogłam tak po prostu wrócić do powszedniego stanu rzeczy. Tak więc, jakkolwiek to się stało, byliśmy parą, i to całkiem dobraną. Wracając do rzeczywistości, obrzucałam Luke'a spojrzeniem. Miał szerokie ramiona i wąskie biodra, a jego bokserki ledwie zakrywaly doskonale zarysowaną linię V. Powstrzymałam się od przygryzania wargi i jedynie kiwnęłam głową. Chłopak uśmiechnął się tylko.
- Idę pod prysznic. Chciałabyś dołączyć?
- Nie, dzięki. - znane również jako najbardziej patetyczna próba zwolnienia nieco biegu rzeczy. Luke znów posłał mi ten niemalże oślepiający swoją bielą uśmiech i wyślizgnął się z pokoju. Odczekałam jeszcze może ze dwie minuty, aż usłyszałam włączoną wodę z prysznica. W tym momencie szybko wyszłam spod kołdry i zniknęłam we własnym pokoju. Pięć minut później wyszłam z powrotem na korytarz, tym razem całkiem przyzwoicie się prezentując - miałam na sobie czarne rurki (z dobrze skrytą kieszenią na broń) i koszulkę z nadrukiem jednej z okładek albumu My Chemical Romance. Standardowo już obrysowałam oczy czarną kredką, wyglądałam więc trochę niczym typowy punk. Poprawiłam wysadzaną srebrnymi ćwiekami bransoletkę tak, by nie zwisała mi z nadgarstka, a go oplatała, i zmierzyłam ku pokojowi wspólnemu. Było na tyle wcześnie, że przy odrobinie szczęścia znalazłabym się tam sama. Przewróciłam oczami z mimowolnym uśmiechem na ustach, przechodząc koło łazienki. Luke dawał koncert w kabinie prysznicowej, i nawet jeśli był niezły, wiedziałam, że się popisuje. Nie rozpoznałam piosenki, ale sam jego głos sprawiał, że kąciki moich ust unosiły się całkiem wbrew mojej woli. Zbiegłam po schodach na dół, nie mogąc powstrzymać od parsknięcia śmiechem gdy dosłyszałam, jak Luke wyciągnął wysoką nutę. Potrafił być arogancki i nieco ostentacyjny, to prawda, ale to była tylko jedna z jego wielu stron.
Cały parter wydawał się dziwnie cichy, szczególnie po nie najcichszych popisach Hemmingsa. Stawiałam swoje kroki lekko, tak, że nie można było mnie usłyszeć, i po chwili przekonałam się, że był to dobry wybór. Pokój wspólny był niemalże pusty, z wyjątkiem jednej kanapy. Stanęłam w progu, unosząc nieznacznie brwi na widok Rity i Caluma. Oboje leżeli na rozłożonej sofie, wciąż w ciuchach z wczoraj. Chłopak jeszcze spał; wyglądał całkiem niewinnie jak na umięśnionego osiemnastolatka o wzroście metra osiemdziesięciu pięciu. Dziewczyna jednak już nie spała, leżała jedynie koło niego i patrzyła na niego niczym na ostatniego mężczyznę na ziemi. Jej niewielkie, drobne dłonie głaskały chłopaka po zarośniętej jednodniowym zarostem szczęce, wędrowały po jego twarzy aż po ciemne włosy opadające mu na czoło. Zamiast ukłucia jakiegoś nieokreślonego uczucia, które zaatakowało mnie ostatnio, poczułam coś bardziej na kształt zadowolenia. Oboje znaczyli dla mnie coś więcej niż tylko dwójka współpracowników, byli mi niczym rodzina. Cały gang był teraz jedną, bliską sobie rodziną, wspierającą się w momentach zwątpienia. Dopiero teraz byłam w stanie to zauważyć. W spokoju obserwowałam Ritę, która właśnie składała długi, słodki całus na policzku Caluma. Gdy skończyła, zdecydowałam się odezwać.
CZYTASZ
Earthbound • 5SOS
Fanfiction"Nie mogłam i nie potrafiłam już udawać. Byłam zbyt zmęczona, by zaprzeczać; jaki był w tym wszystkim sens? Prawda była tylko jedna, a oznaczało to, że ja sama byłam kimś obcym samej sobie. Byłam potworem." Oakley Clifford nie jest tą samą dziewczy...