Rozdział 6: Zakochana

600 42 7
                                    

- Lee? - miękki szept Luke'a rozbrzmiał w moim uchu. Przez moment mój świat zawirował; nie miałam bladego pojęcia, gdzie się znajdowałam i co się właściwie działo. Przez ten ułamek sekundy byłam gdzieś indziej, w nieznanym zwykłym śmiertelnikom miejscu. W tym właśnie świecie nic nie jest takie jak się wydaje, zupełnie jak we śnie w którym wydaje ci się, że możesz żyć bez tlenu. Przez chwilę unosisz się w bezkresnej przestrzeni tylko po to, by uświadomić sobie, że masz płuca i zakrztusić się nicością. Mrugnęłam jednak po raz kolejny, a przed moimi oczami znów ukazał się nasz pokój wspólny, nieład kanap i poduszek ułożony w dziwnie składną całość. Byłam skulona na kanapie w nieciekawym, beżowym odcieniu tuż obok Hemmingsa, instynktownie wtulając się w jego bok. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, czemu znajdowałam się aż tak blisko chłopaka, gdy nagle mnie olśniło. Było to jedno z tych olśnień, które uderzają cię niczym autobus, pochłaniają cię pod sobą i łamią, tylko po to, by ukształtować cię na nowo. Coś zrozumiesz, coś innego pozostanie ukryte w cieniu. Tym razem uświadomiłam sobie, że niepewność co do Luke'a brała się z poczucia winy, które nie miało prawa się we mnie w ogóle zakorzenić. Roztrząsałam w sobie przeszłość moją i Ashtona tak długo, że w końcu ujrzałam prawdę - tak naprawdę nie mieliśmy żadnej przeszłości. Był to jeden wieczór, ale czymże jest jeden wieczór, który nigdy się nie powtórzy, gdy w perspektywie mam całe lata doznań z kimś, kto akceptuje mnie jako jedno - mnie, złamaną dziewczynę z chorą przeszłością i paranoidalnymi skłonnościami. Mnie, jako zagubioną dziewczynkę w ciele młodej, dorosłej kobiety, która może i pobłądziła, lecz znalazła jakiś sposób na życie. W tym stanie byłam zdolna stłamsić w sobie te zdradliwe uczucie zwątpienia, a gdy ono zniknęło, moje serce nagle urosło. Miało teraz rozmiar sporego granatu, gotowego do wybuchu. Wszystkie te uczucia, które zostały zmuszone wcześniej do czekania na swoją kolej w końcu uszły potokiem, niczym wodospad Niagara. Kochałam Luke'a Roberta Hemmingsa. Kochałam go tak, jak kocha kobieta spełniona. Miałam go na wyłączność i nie miałam zamiaru go uwolnić ze swoich sideł. Był mój.
- Kocham cię, Luke - odszepnęłam, pozostawiając swoje usta na płatku jego ucha dłużej, niż było to konieczne. Chłopak zadrżał w radosnym podnieceniu, które dzielnie starał się ukryć. Uśmiechnęłam się, gdy nie mogąc już dłużej wytrzymać przygryzł wargę tak, że jego kolczyk w wardze został skutecznie zepchnięty na drugi plan, po czym zastąpiony rzędem najbielszych zębów świata. Wyglądał tak nieziemsko, że aż zaparło mi dech w piersiach. Widząc to, Luke zaśmiał się i przytknął swój nos do czubka mojego.
- Tak jak i ja kocham ciebie - odparł, jakby była to najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. To nic, że dwadzieścia cztery godziny wcześniej nawet nie pomyślałabym, że taka sytuacja mogłaby w ogóle zająć miejsce. Właśnie tak teraz funkcjonowaliśmy. Rozbijmy plany, które mieliśmy wcześniej - pojawiło się w mojej głowie. Były to kolejne ze słów napisanych przez Luke'a. Bądźmy nieprzewidywalni.
- Chodź ze mną - powiedziałam nagle i chwyciłam chłopaka za rękę, nie dając mu nawet odetchnąć. Po chwili biegliśmy po schodach w górę, śmiejąc się niczym małe dzieci. Przystanęliśmy w końcu, ale Like podszedł aż do moich drzwi, podczas gdy ja zatrzymałam się pomiędzy nimi, a tymi od jego pokoju. Podeszłam do niego bardzo powoli, nie zdejmując z niego wzroku.
- Luke - powiedziałam, opierając się o ścianę tuż obok drzwi do mojego pokoju. - Ja wcale nie chcę wchodzić tam do środka.
Chłopak wyglądał na zdziwionego. Miałam nadzieję, że zrozumiał moją aluzję, być może zbyt subtelną jak dla niego. Ujęłam delikatnie jego twarz swoją dłonią i skierowałam ją tak, by dokładnie widział drzwi prowadzące do jego własnego pokoju. Zwykle staraliśmy się szanować prywatność reszty, także więc widziałam to miejsce tylko kilka razy, ale też i nie dłużej niż trzydzieści sekund. Mając teraz okazję, chciałam poznać Luke'a tak naprawdę: miałam dziwną ochotę zobaczyć, jak zachowuje się, gdy nikt nie widzi.
- Chciałabyś?... - pozwolił, by końcówka zdania zawisła niewypowiedziana pomiędzy nami. Nie wiedziałam dokładnie, co miał na myśli, ale nie miałam przestrzegać jego reguł. Bez słowa po prostu podeszłam do nieszczęsnych drzwi i położyłam dłoń na klamce, pozwalając, by ciężar mojej ręki nieznacznie obniżył metalową rączkę. Dopiero, gdy po jakimś czasie Luke ledwie zauważalnie skinął głową, pozwalając mi wejść, popchnęłam klamkę do końca. Drzwi otworzyły się, pokazując mi twierdzę Luke'a.
Ściany były pomalowane nieokreślonym odcieniem czerwieni - rozjaśniał on pomieszczenie, jednocześnie jednak mając w sobie pewną głębię. Weszłam do środka i musnęłam dłonią ciemne drewno, które składało się na półki i meble w pokoju. Mogłabym przysiąc, że chłopak posiadał dosłownie każdą wydaną płytę Green Day i Blink-182, chociaż znalazłam tam też mniej punkowe zespoły, takie jak Mayday Parade czy chociażby i ROOM94. Posiadał nawet kilka kawałków od Good Charlotte, na co pokiwałam głową z uznaniem. Na ścianach wisiały dokładnie cztery plakaty, oprawione w pasujące kolorystycznie do mebli ramki. Były to okładki albumów; najlepsza była jedna z albumu Nirvany, Nevermind. Nadawała pomieszczeniu specjalnej atmosfery, która była czymś pomiędzy buntem przechodzącego punkową fazę nastolatka, a świadomym wyborem młodego człowieka, który chce by jego otoczenie miało przekaz. Głównym jednak, oraz zdecydowanie najlepszym elementem pokoju były gitary. Łóżko, zamiast zastawiać miejsce pod oknem, zostało przesunięte pod jedną z bocznych ścian, podczas gdy na uzyskanej przestrzeni stały idealne, nieskazitelne gitary na lśniących chromowaną powierzchnią stojakach. Luke posiadał trzy gitary, z czego jedna z nich, elektryczna, była najautentyczniejszym gibsonem. Wzmacniacz stał nieco na uboczu, dodawał jednak do wystroju i atmosfery samej w sobie.
Znalazłam się w muzycznym niebie.
Pochodziłam jeszcze trochę w około, pochłaniając wzrokiem detale. Poznawałam wszystko na nowo - jedynie gitar nie odważyłam się dotknąć. Wyczuwałam, że były dla Luke'a świętością, a aż tak daleko nie zamierzałam się posuwać.
- Robi wrażenie - powiedziałam tylko. Chłopak stał w progu, obserwując moje poczynania. W końcu usiadłam na jego łóżku i zaczęłam robić dokładnie to samo. Przez chwilę obserwowaliśmy się nawzajem, ale nie, nie wybuchliśmy śmiechem. Luke podszedł do niskiej ramy swojego łóżka i usiadł koło mnie, ani na moment nie spuszczając ze mnie oka. Siedzieliśmy w kompletnej ciszy, po prostu patrząc sobie nawzajem w oczy.
- Wciąż nie mogę uwierzyć... - mruknął chłopak, wyciągając dłoń przed siebie. Opuszki jego palców ledwie dotknęły mojej skóry, lecz poczułam się co najmniej, jakby raziły dwustuwoltowym napięciem. Zamiast charakterystycznego ciepła po wyładowaniu elektrycznym, poczułam lodowaty chłód w miejscu, gdzie mnie dotykał. Byłam jak sparaliżowana - błękit jego oczu wziął nade mną górę, tonęłam w niebieskiej, bezkresnej otchłani jego uczuć i duszy. Byłam stracona już dawno na rzecz tych dwóch tęczówek. Były one moim światem, dwie błękitne planety na orbicie słońca, którym był chłopak. Jak dla mnie w tamtej chwili istniał tylko jeden Układ Słoneczny i zamiast wielkiej, płomiennej gwiazdy w jego centrum znajdował się Luke.
- Zagraj dla mnie. - Moje usta samoczynnie ułożyły się w zdanie, którego nie miałam zamiaru wypowiadać. To on decydował o tym aspekcie, czy tego chciałam, czy nie. Wymuszanie tego na nim byłoby świętokradztwem; dopiero popełnienie tego typu pomyłki pozwoliło mi powrócić na powierzchnię. Znów znalazłam się w pokoju chłopaka, a nie wyimaginowanym wszechświecie, o którym marzyłam na jawie. Moje blade policzki nie zaczerwieniły się tak, jak powinny, choć było na nich więcej koloru niż zwykle.
- To znaczy - pospieszyłam z wyjaśnieniem - nie musisz... Ja...
- Nie - Luke przerwał mi nagle, odrywając wzrok od podłogi - już czas, byś poznała mnie, no wiesz, mnie. Nie Luke'a-idiotę ani nawet nie Luke'a-członka gangu, ale Luke'a, jako po prostu mnie.
Chłopak podniósł się z łóżka i chwycił gitarę elektryczną stojącą pomiędzy dwoma pozostałymi. Obserwowałam go w ciszy, podczas gdy chłopak podłączył ją do wzmacniacza i po ustawieniu przyzwoitej głośności dostroił instrument, po czym zagrał na szybko kilka akordów, sprawdzając czy brzmią jak należy. Wyglądał na tak zaabsorbowanego tym, co robił; na pewno znał się na rzeczy. Po chwili zbitka przypadkowych nut zaczęła nabierać znajomego brzmienia, aż w końcu rozpoznałam utwór. Kiedy Luke zaczął śpiewać, momentalnie zaniemówiłam.

Earthbound • 5SOSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz