Louis
Właśnie zaczął się koszmar wszystkich rodziców i ich dzieci. Zmora, przez którą staje się żywym trupem, z powodu nieprzespanych nocy. A mianowicie... Kolki.
Miałem cichą nadzieję, że nas to ominie, ale niestety los nie był dla nas taki łaskawy. Pamiętam jak bliźniaczki miały kolki, a ja pomagałem mamie się nimi zajmować. Gdyby nie ja, mama została by z tym sama, bo tata nigdy nie pomagał jej przy opiece nad domem i dziećmi.
Ja na szczęście miałem Harry'ego. Alfa pomagała mi jak tylko mogła. Jean na ogół spał już u siebie w pokoju, ale gdy dostał kolke, ponownie zabraliśmy go do siebie. Tak było prościej.
Szczerze sam już nie wiedziałem jaka jest nasza sytuacja. Moja i Harry'ego. Mieszkaliśmy razem, spaliśmy w jednym łóżku, wychowywaliśmy razem dziecko, a mimo wszystko nie byliśmy w związku. Żaden z nas nigdy o tym nie mówił, po prostu omijaliśmy ten temat.
W połowie byłem już w krainie snów, gdy po pokoju znów rozniósł się głośny płacz, a wręcz krzyk. Otworzyłem szybko oczy i zacząłem przyglądać się synkowi. To tak bardzo łamało mi serce, fakt że on cierpi, a ja niewiele mogę dla niego zrobić.
Zacząłem masować jego napięty brzuszek, przy okazji cichutko mrucząc mu do uszka. Harry również się obudził.
-Louis, pójdźmy z nim jutro do Nialla. -powiedział zaspany.
-Nie, poczekamy aż Liam wróci. -powiedziałem stanowczo, bo mimo, że Niall był moim przyjacielem, to w tym kontekście bardziej ufałem Payne'owi.
-Ale nie wiadomo kiedy oni wrócą. Będą tam pewnie jeszcze z tydzień.
-Ugh, nie mógł poczekać? -fuknąłem zdenerwowany.
-Miał poczekać aż naszemu synkowi minie kolka? -zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego szeroko się uśmiechając.
-Powtórz to. - zażądałem, opierając się na jednym łokciu, drugą wciąż masując brzuszek kruszynki.
-Ale co? -uniósł jedną brew, patrząc na mnie niezrozumiale.
-Czyjego synka?
-No twojego. -strącił moją dłoń, samemu biorąc się za masowanie brzucha malutkiej Alfy.
-Niee, Hazz powiedziałeś co innego.
-Och tak, a co takiego powiedziałem?
-Naszego. -stwierdziłem uśmiechając się. - To urocze.
-Jean jest dla mnie jak syn. -przyznał, spoglądając mi w oczy. -Kocham go.
-Cieszę się. Jesteś dla niego dobrym tatą. - dotknąłem dłonią jego lekko zarośniętego policzka. -No proszę, Harry jesteś czarodziejem. -zaśmiałem się, zauważając, że dzięki brunetowi chłopiec powoli się uspokaja.
-No wiesz, tak naprawdę nie jestem Harry Styles. Jestem Harry Potter. -powiedział poważnym tonem, szczelnie przykrywając małego kołderką.
-Niedługo będę musiał zająć jakieś stanowisko.-powiedziałem po dłuższej chwili ciszy- Nie chcę być darmozjadem.
-Louis, teraz musisz zająć się tygrysiem. Poza tym znajdziemy coś razem, w końcu ja całe życie nie będę się utrzymywał z faktu bycia synem przywódcy. -westchnął.
-Harry... Mogę ci się do czegoś przyznać?
-Pewnie.
-Mam takie jedno marzenie. -przyznałem niepewnie, lekko przegryzając wargę, bo było to dla mnie dość krępujące.
CZYTASZ
coronet of flowers || larry stylinson (ziam) ✔
Fanfiction#21 w ff Harry od zawsze wiedział, że będzie zmuszony do przejęcia stanowiska jego ojca który jest przywódcą watahy. Jego marzenia są jednak zupełnie inne, założenie szczęśliwej rodziny z Omegą którą by pokochał, od zawsze było dla niego priorytetem...