Rozdział 18

3.9K 258 47
                                    

Zayn

Wyciągnąłem z szafki dwa kubki. Jeden zwykły biały, dla mnie i drugi w kształcie głowy Iron Mana, ulubiony kubek Liama. Postawiłem je na blacie, by następnie nalać wody do elektrycznego czajnika, który stał obok lodówki. Po włączeniu urządzenia, otworzyłem szufladę w której Beta miała dosyć pokaźną kolekcję różnorakich herbat.

-Jaką chcesz herbatę? -zapytałem Liama, który siedział na kanapie, obok śpiącego Jeana.

-Powinienem mieć jeszcze tą z pigwą.

-Okey, mam.

Włożyłem po jednej saszetce do kubka, dodatkowo wsypałem sobie trochę cukru. Zrobiłem to jednak tak, by szatyn tego nie zauważył. Chłopak bardzo nie lubił gdy używałem, jak on to mówił, tej białej śmierci. Ja jednak nie potrafiłem sobie jej odmówić.

Usiadłem na blacie i spojrzałem na mojego chłopaka, który właśnie delikatnie gładził rączkę niemowlaka.

Widziałem jaki był radosny, gdy mógł zajmować się dzieckiem. Na pewno marzył o własnych dzieciach, a mi krajało się serce przez fakt, że ja nie mogę mu ich dać. Gdybym bym Omegą lub damską Betą, wszystko byłoby łatwiejsze. Członkowie watahy nie patrzyli by na nas krzywo, a dodatkowo moglibyśmy starać się o potomstwo.

Sam nigdy się nie zastanawiałem nad tym, czy chciałbym mieć dzieci. Ja nawet nie myślałem o tym, żeby się połączyć. Dopiero gdy w moim życiu pojawił się Liam, zacząłem zastanawiać się nad tym, jak będzie wyglądać moje życie. Kochałem go tak strasznie mocno i gdybym tylko miał taką możliwość, połączył bym się z nim.

-W sumie to nigdy o tym nie rozmawialiśmy... Chciałbyś mieć dzieci?

-To raczej i tak niemożliwe. -uśmiechnął się do mnie, ale w jego oczach mogłem zobaczyć, że to go boli.

-Są wilczki, które potrzebują domu, możemy jakieś przygarnąć i wychować jak własne.

-Zayn, nikt nam nie da zająć się dzieckiem...

-Niby dlaczego?

-Nikt nie mówi tego głośno, ale oni nas nie akceptują. A przynajmniej większość...

-Ale mamy warunki. Bylibyśmy dobrymi rodzicami.

-Ja to wiem. Ty to wiesz. Ale oni tego nie wiedzą.

Gdy woda już się zagotowała, przygotowałem nasze herbaty i z dwoma kubkami w dłoniach, ruszyłem w stronę Liama. Odstawiłem napoje na stolik, po czym krótko pocałowałem szatyna. Usiadłem obok niego na kanapie i ująłem jego twarz w dłonie.

-Naprawdę cię kocham, Lee. -szepnąłem patrząc mu w oczy.

-Wiem.

-Tylko tyle masz mi do powiedzenia? -uniosłem jedną brew, śmiejąc się cicho.

-Ja ciebie też.

-Ty mnie też co?

-Kocham cię. -powiedział w końcu, a ja szeroko się uśmiechnąłem.

Beta zbliżyła swoją twarz do tej mojej z zamiarem pocałowania mnie, ale w tym samym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi oraz dzwonienie dzwonka. Idiota stojący za drzwiami nie dość, że zepsuł nam chwilę, to dodatkowo obudził dziecko.

Odsunąłem się od chłopaka, a ten od razu wziął Jeana na ręce, próbując go uspokoić.

-Pójdę otworzyć. -powiedziałem idąc w stronę drzwi.

Byłem wściekły, a w monecie gdy zobaczyłem kto jest niechcianym gościem, byłem mocno wkurwiony.

-Co wy tu do cholery robicie?- zapytałem przez zaciśnięte zęby.

coronet of flowers || larry stylinson (ziam) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz