Harry
Przyglądałem się panoramie miasta, zastanawiając się, jak to jest możliwe, że coś tak zwykłego może być aż tak piękne.
To był jeden z lepszych momentów w moim życiu, bo w końcu mogłem mieć w moich ramionach Omegę, która jest moim całym światem.
W pewnym momencie, poczułem jak najpiękniejszy na świecie zapach przywołuje do życia moją wewnętrzną Alfę. Spojrzałem na Louisa.
Na jego policzkach widniały ogromne rumieńce, a po skroni spływała samotna kropla potu. Jego oczy były ciemniejsze niż zwykle, ale na pewno nie sprawiało to, że traciły swoją magię.
Zjechałem wzrokiem niżej i zauważyłem wybrzuszenie w jego spodniach.
Prościej mówiąc, Louis dostał gorączki.
Oblizałem wargi, odsuwając się od niego.
-Louis... -powiedziałem próbując tym samym sprawić, by zwrócił na mnie uwagę.- Wracamy?
-Kurwa. -powiedział jedynie, przecierając twarz dłońmi. - Powinna być dopiero za dwa lub trzy tygodnie.
-Spokojnie, jak tylko się zatrzymamy, jedziemy do domu.
Szatyn złapał się za brzuch, dosyć mocno go ściskając. Syknął z bólu, zamykając swoje oczy. Oddychał głośno, a ja nic nie mogłem poradzić na to, że się podnieciłem. Zagryzłem mocno wargę, starając myśleć się o czymś innym.
Przez następne 10 minut praktycznie wcale się do siebie nie odzywaliśmy. Diabelski młyn okazał się nie być aż tak dobrym pomysłem, bo poruszał się on naprawdę wolno, przez co i Louis, i ja musieliśmy bardzo się powstrzymywać przed zrobieniem czegoś głupiego.
Gdy już znaleźliśmy się na samym dole, jak najszybciej ruszyliśmy w stronę wyjścia z wesołego miasteczka. Pech chciał, że samochód zaparkowałem parę przecznic z tąd. Tak jak wcześniej wydawało się to dobrym pomysłem, bo mogliśmy sobie spokojnie spacerować, tak teraz było to bardzo krępujące.
Jak najszybciej się dało, doszliśmy do samochodu. Gdy byliśmy już w połowie drogi, Louis nie wytrzymał i zaczął pocierać krocze swoją ręką, chcąc dać sobie chociaż minimalne zaspokojenie. Nie miałem o to pretensji. Mało kto by tyle wytrzymał, większość pewnie już na samym początku zaczęła by się zaspokajać.
Gdy chłopak zaczął jęczeć, nie mogłem już nic poradzić na to, że zrobiłem się twardy. Przeklnąłem pod nosem, mocniej naciskając na pedał gazu. Rzuciłem okiem na Louisa, głośno przełykając ślinę.
-Pomóc? -zapytałem, dopiero po chwili uświadamiając sobie co powiedziałem, przez co miałem ochotę strzelić sobie plaskacza- To znaczy...
-Nie. -powiedział między jękami, a ja czułem się cholernie zażenowany.
Gdy już dojechaliśmy do domu, Omega jak najszybciej podbiegła do drzwi, zapominając, że to ja mam do nich klucze. Szarpał za klamkę, a gdy ta nie ustępowała, oparł się czołem o drzwi, czekając aż ja mu je otworzę.
Wyszedłem z auta, po czym je zamknąłem. Gdy otworzyłem już drzwi, Louis szybko pobiegł schodami do góry. Odłożyłem klucze na szafkę i ruszyłem jego śladami.
Niebieskooki był w naszej sypialni i szukał czegoś w szafie. Podszedłem do niego bliżej, ułożyłem dłonie na jego biodrach i przejechałem nosem po jego szyi. Następnie polizałem płatek jego ucha.
-Ulżę ci. -wyszeptałem, na co Louis zamarł w bezruchu, na chwilę przestał nawet oddychać.
-Ja... Przepraszam Harry, ale nie.
CZYTASZ
coronet of flowers || larry stylinson (ziam) ✔
Fiksi Penggemar#21 w ff Harry od zawsze wiedział, że będzie zmuszony do przejęcia stanowiska jego ojca który jest przywódcą watahy. Jego marzenia są jednak zupełnie inne, założenie szczęśliwej rodziny z Omegą którą by pokochał, od zawsze było dla niego priorytetem...