W momencie gdy Melanie oraz Debbie skakały po kuchni piszcząc, Levi śmiał się pod nosem, Harry mdlał, a bliźniaczki dalej słodko spały w swoich bujaczkach w rogu pomieszczenia, Louis stał z założonymi rękoma patrząc na swojego najstarszego syna z dezaprobatą.
-Ja nie wiedziałem, że bez połączenia zajście w ciążę jest możliwe. -próbował się bronić Jean, na co Louis jedynie zaśmiał się bezsilnie
-Naprawdę Jean, naprawdę? -pokręcił głową, marszcząc swoje brwi- Jestem połączony z twoim tatą, a jakimś cudem ty nie jesteś jego biologicznym synem. Czy ty na poważnie nigdy nie myślisz?
-Ja... nie mam niczego na swoją obronę. -westchnął w końcu, przecierając swoją twarz dłońmi
-Gdzie ta dzidzia będzie mieszkać? -zapytała podekscytowana Debbie- Z nami, czy Marco?
-Nie wiem.
-Kiedy się połączysz?
-Nie wiem
-A ślub?
-Debbie, przestań zadawać mi takie pytania.
-Ale to są bardzo dobre pytania. -zauważyła najstarsza Omega, kładąc dłoń na boku- Rozmawiałeś w ogóle z Marco? Co zrobicie dalej, czy zamieszkacie razem, jak planujecie wspólną przyszłość?
-To dla mnie dosyć ciężka sytuacja...
-Ty jesteś głupi po swoim ojcu? -warknął szatyn, na co młodsza Alfa skuliła się lekko- Dla ciebie to jest kurwa ciężkie? Idź do Marco w tej, jebanej, chwili!
Wszyscy ucichli patrząc na, delikatnie mówiąc, zdenerwowanego Louisa. Jeśli niebieskooki przeklinał i krzyczał na któregoś z nich, to był znak, że trzeba uciekać. Dlatego też cała czwórka zadziałała instynktownie.
Jean chwycił za bluzę leżącą na oparciu krzesła i wręcz wybiegł z domu, a pozostała trójka spokojnie opuściła kuchnię, od razu kierując się na górę do pokoju Melanie.
-A ty czemu do cholery się nie odezwałeś? - niebieskooki spojrzał na swojego męża, który był blady jak kartka papieru
-Będziemy dziadkami? -zapytał głupio, patrząc na słodko śpiące dziewczynki
-Tak, brawo Harry!
-Ale Emma i Lily mają dopiero pół roku. Oni będą chodzić razem do szkoły. - brunet mówił powoli, próbując przyswoić tę informację, na co Louis jedynie westchnął
-Idę zadzwonić do Liama, ty tutaj ochłoń.
°°°
-Cześć Louis. - szatyn uśmiechnął się, odbierając połączenie od przyjaciela
-Hej Liam, Marco już z wami rozmawiał?
-Czyli zgaduję, że Jean w końcu się zdobył na odwagę żeby wam to powiedzieć? -zaśmiał się, spoglądając na swojego męża, który z przejęciem sprawdzał wyniki badań ich syna, mimo iż kompletnie się na tym nie znał i zapewne było to dla niego jak czarna magia
-Co? To wy wiedzieliście wcześniej?
-Louis, jestem lekarzem, to ja robiłem Marco wszystkie badania i USG.
-Okej, zapomniałem... Ale dlaczego mi nie powiedziałeś?! -zapytał z wyrzutem, na co brązowooki jedynie się zaśmiał
-Bo nie jestem do tego upoważniony. To tylko i wyłącznie decyzja Jeana. Jak się trzymacie?
-W miarę. Ja jestem po prostu wściekły za to, że mój syn jest tak samo lekkomyślny jak ja.- westchnął- Z Harrym jest trochę gorzej, ale przejdzie mu.
-Zayn panikuje cały czas, biedny Marco nie ma nawet chwili spokoju. Ale wiesz co jest najciekawsze? Tylko ty będziesz biologicznym dziadkiem tego dziecka.
-Taa, pieprzona, magiczna sperma Sennów.
*PIOSENKA NA KONIEC*
W ramach wyjaśnienia:
-Marco- adoptowany syn Ziama
-Debbie, Melanie, Levi, Emma i Lily- pozostałe dzieci Larry'ego
🙈
CZYTASZ
coronet of flowers || larry stylinson (ziam) ✔
Fanfiction#21 w ff Harry od zawsze wiedział, że będzie zmuszony do przejęcia stanowiska jego ojca który jest przywódcą watahy. Jego marzenia są jednak zupełnie inne, założenie szczęśliwej rodziny z Omegą którą by pokochał, od zawsze było dla niego priorytetem...