III

4.6K 306 12
                                    

,,Wyrzuty sumienia to przebiegłe bestie. Ranią głęboko, a kiedy rana już się zabliźnia, posypują ją solą''*

Nigdy się tego nie spodziewałam. Nikt się nie spodziewał.

Plaga była dla wszystkich zaskoczeniem. Wyobraźcie sobie, że jednego dnia idziecie z koleżankami do Nando's, a gdy budzicie się następnego dnia, następuje koniec. Obserwujecie, jak wasza najlepsza koleżanka na waszych oczach traci zmysły.

W pierwszym odruchu uznałam to za chorobę, jednak potem stwierdziłam, że to coś więcej.

Naukowcy nie byli w stanie dostrzec zbieżności, a nawet jeśli, to nie chcieli nam powiedzieć lub dawno pochłonęła ich już zaraza. Nie tylko ich.

W ciągu jednej nocy zmieniło się wszystko, co jak dotąd znaliśmy.

Szkoły zamknięto, szpitale oblężono. Z początku rodzice zabierali dzieci na pogotowie, wzywano karetki, potem ludzie stracili nadzieję.

Pamiętam, jak mama obudziła mnie rano i, nie dbając o zmianę ubrań, zaciągnęła na dół. Cały czas zszokowana, kompletnie nieświadoma tego, co dzieje się na zewnątrz, skierowałam się za nią, próbując przy tym wydobyć jakiekolwiek informacje. Wszystkiego dowiedziałam się dopiero trzy dni później. Z początku nie byłam w stanie w to uwierzyć, ale wtedy zobaczyłam to na własne oczy.

Kiedy już od jakiegoś czasu siedzieliśmy w piwnicy, tata podszedł do mnie i dał mi swoją starą kurtkę. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, jedynie porwane kieszenie dżinsowe, przyduże rękawy i wyblakły kolor świadczący o długim użytkowaniu. Nigdy nie rozumiałam, po co to zrobił. Czym była stara kurtka wobec wielkiej zagłady? Teraz wiedziałam, że był to pewien rodzaj pożegnania. Jednak dopiero, gdy ich straciłam, doceniłam prezent, który był jego ważną częścią. Ta kurtka to był mój ojciec, a teraz i ja.

♠ ♠ ♠ 

— Miałam tylko czternaście lat. Byłam głupią czternastolatką — powtarzałam sobie, starając się powstrzymać smutek.

Nie ważne jednak, jak długo przekonywałam siebie, że byłam niewinna, dobrze wiedziałam, co się wydarzyło i jaki był w tym mój udział.

— Umrzesz w samotności zżerana przez zarazę. Przynajmniej wtedy sprawiedliwości stanie się zadość.

♠ ♠ ♠

Gdyby mój ojciec zobaczył mnie w tym momencie, leżącą pomiędzy pustymi kartonami, obwiniającą się za wszelkie zło, dobrze wiedziałam, co by mi powiedział.

Moja mama zatracała samą siebie z każdym dniem Plagi, on jednak pozostawał sobą albo przynajmniej udawał, by nas nie martwić. Zdarzało się, że siedząc w piwnicy naszego bezpiecznego domu, podchodził do mnie i mojej siostry, po czym opowiadał niestworzone historie aż do momentu, gdy na naszych twarzach pojawiał się uśmiech.

Potem otworzyłam drzwi.

Dobrze wiedziałam, że mogło to być na nic. Pewnie z biegiem czasu wszystko skończyłoby się tak samo. Nie można się przecież wiecznie ukrywać. Ale kiedy otworzyłam drzwi, minął już tydzień. Pierwszego dnia zagłady ludzie przeżyli szok, po tygodniu nasze rodzinne miasto zamieniło się w piekło. Piekło opętane przez Zarażonych.

Może byłam winna temu, co się stało, a może nie. Człowiek jednak w takich chwilach zadaje sobie ciągle pytanie ,,a co gdyby?". A co gdybym nie otworzyła tych drzwi? Czy moja rodzina przeżyłaby? Spędzilibyśmy całą Plagę w bezpiecznym schronieniu odcięci od świata zewnętrznego? A może po prostu przedłużyłabym życie moich bliskich?

W momencie, gdy otworzyłam te drzwi, świat uległ zmianie, a z tym wszystko, co znałam. Zanim postanowiłam coś zrobić, dostrzegłam, jak mój sąsiad – ten sam, który bał się zabrać mnie na karuzelę – podpala swój dom, a moja koleżanka, która od dzieciństwa mieszkała naprzeciwko mnie, rozszarpała sobie żołądek. Wtedy podbiegłam do jej ciała, lecz zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, ktoś pociągnął mnie za rękę i zabrał stamtąd.

Plaga zniszczyła wszystko.

♠ ♠ ♠

Usiadłam pod oknem. Na jednym z niższych szczebli szafki położyłam mały pistolet, który znalazłam na zapleczu. Nigdy nie miałam w rękach broni. Moi rodzice nie byli zwolennikami przemocy i nie trzymali w domu pistoletów w odróżnieniu od innych mieszkańców naszego miasta.

Nie zawsze czułam się bezpiecznie nocą, wiedziałam dobrze, jakich typków przyciągało nasze miasteczko, dlatego tuż koło łóżka trzymałam kij bejsbolowy mojego ojca. Gdy chodził do liceum, przez rok grał w szkolnej reprezentacji, ale po zwichnięciu ramienia wylądował na ławce, a kij w szafie. W jakiś sposób kij przebył z nim college i trafił do nowego domu, a stamtąd do mnie.

Dziś jednak siedziałam z podkulonymi nogami i dłonią przyciśniętą do szyi, drugą rękę trzymając w gotowości, by w razie czego sięgnąć po broń.

Codziennie siadałam w tym miejscu, pilnując swojego terytorium, powtarzając sobie, że ktoś może nadejść właśnie dziś i muszę być na to przygotowana. Ale nikt nie przychodził. Nikt nie przychodził przez tak długi czas, że zaczynałam tracić wiarę w mój cel.

Choć nie do końca zdawałam sobie wtedy z tego sprawę, moim największym strachem nie była śmierć z czyjejś ręki czy utrata zmysłów. Bałam się umrzeć w samotności, bałam się, że moja śmierć będzie nic nieznaczącym punktem w historii.

Nagle (był to ułamek sekundy) rozległ się cichy dźwięk. Jakby coś upadło na asfalt. Pewnie bym to przegapiła, gdyby nie moje skupienie.

To mógł być wiatr, to jeszcze nic nie znaczy — uspokajałam samą siebie.

Ale wtedy to coś jakby wiedziało, że potrzebuję dowodów, by uwierzyć w jego istnienie, bo rozległo się szuranie. Ktoś najwidoczniej schylił się po ten przedmiot, potem uderzył o powierzchnię. Zupełnie jakby nie przejmował się tym, że może zostać zauważony. Na ten moment czekałam bardzo długo. Wstałam...

Wiedziałam, że ktoś się czai na drodze, jednak moje miejsce obserwacji okazało się niewypałem. Słyszałam jego kroki, ale nie byłam w stanie go dostrzec.

To oznaczało, że aby poznać szczegóły, musiałam wyjść na zewnątrz. Nie byłam tam od bardzo dawna.

Mogłam schować się na zapleczu i liczyć na to, że jedynie przejdzie obojętnie obok stacji, na co były małe szanse. Ja sama, idąc tą drogą, nie byłam w stanie zignorować tego miejsca. Więc jaka była szansa, że jakiś przeciętny Zarażony to zrobi? Miałam do wyboru dwa wyjścia: ukryć się i mieć nadzieję albo stawić mu czoło.

Może to fakt, iż od dawna nie zdarzyło się w moim życiu nic nadzwyczajnego lub chociażby potrzeba adrenaliny czy też ciekawość, która zatuszowały strach, ale kilka minut później delikatnie uchyliłam szklane drzwi i wypełzłam na środek drogi, wyciągając przed siebie pistolet i z udawaną pewnością siebie zakrywając niepewność.

— Ręce do góry!

—————

*Rebecca Donovan - Co, jeśli...

PlagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz