Prawdopodobnie kilkanaście minut później, wszyscy, łącznie ze mną, zostaliśmy przetransportowani do biura nikogo innego jak Corneliusa Moore'a. Podejrzewałam, że musiało to być coś poważnego, bo jak dotąd wyciągnęli mnie z celi jedynie, by przeprowadzić ze mną rozmowę. Teraz jednak było inaczej, ponieważ siedzieliśmy tu w całą czwórkę — ja, Taia, Michael i... no dobra w trójkę. W takim razie, gdzie do cholery był Jonathan?
Podczas gdy wcześniej starałam się nie martwić, powtarzając sobie, że musi być na to jakieś wytłumaczenie, teraz było mi o wiele trudniej.
Jonathan wyszedł kilka godzin temu z misją, by odkryć prawdziwe oblicze tej organizacji, która nas przetrzymuje i jak dotąd nie wrócił, by przekazać jakiekolwiek wieści, czy dobre, czy złe.
Jednak nikt oprócz mnie nie wydawał się być tym w jakikolwiek sposób zmartwiony. Nawet ludzie, którzy nas tu sprowadzili.
— Miło mi was widzieć. — Jak dotąd w pomieszczeniu oprócz nas stała zgraja mężczyzn w czarnych garniturach. Zachowywali się jak posągi, ale nie dało się zaprzeczyć, że tu byli. Dopiero teraz do pokoju wkroczył Cornelius Moore, przeszedł obok wszystkich swoich ludzi i z gracją (jakby miał to wszystko wyreżyserowane) spoczął na swoim stałym miejscu.
— Mam nadzieję, że miło spędzacie czas. — Splótł obie dłonie w coś na kształt piramidy i przybliżył się do nas. Zachowywał się jak daleki wujek, który przyjechał do nas w odwiedziny po długim czasie.
Wywróciłam oczami na jego próbę nawiązania z nami kontaktu. Na pewno świetnie się bawię zamknięta w klatce.
Nikt z nas się nie odezwał. Staraliśmy się zachować kamienne twarze i nie dać się sprowokować.
— Aha, czyli mam rozumieć, że nie macie żadnych pytań — odparł, odsuwając się od nas i opierając wygodnie na oparciu fotela.
— Ja mam. — Podniosłam się ze swojego miejsca, na co Moore zareagował szybkim machnięciem palca w kierunku mężczyzn w garniturach. Po chwili trzech z nich wystąpiło z szeregu i stanęło tuż za mną, powodując, że z rezygnacją odmalowaną na twarzy opadłam na krzesło. — Serio? Przecież nie jestem jakaś niestabilna.
Jego odpowiedź odczytałam w mimice jego twarzy. Oczywistym było, że chciał mnie sprowokować.
— Nie ważne, chcę tylko wiedzieć, gdzie jest Jonathan. Myślałam, że chcecie widzieć nas wszystkich — odparłam.
— Jonathan jest bezpieczny, to jest najważniejsze.
Ale nie wystarczające — pomyślałam.
— Z Jonathanem, czy bez niego. Dziś ta historia się zakończy. Tutaj i teraz.
Nie do końca wiedziałam, o co mu chodziło. Jak to „z Jonathanem lub bez niego"? Czy istniała szansa, że... Nie, nawet tak nie myśl. Ale ten koniec. To to ją martwiło najbardziej. Moore wydawał się dość podekscytowany odnośnie tego końca, ale czy dla nas oznaczał coś równie dobrego?
— Pamiętasz Lucy, jak obiecałem ci, że wyjawię ci wszystko? Dzień prawdy właśnie nadszedł.
Niesamowite, naprawdę chciał nam powiedzieć wszystko? Czy była to kolejna podpucha?
— A skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę, a nie tylko to, co ci odpowiada?
— Kochana, wszystko, co ci powiem, ma podparcie w dowodach. Ale, żeby zrozumieć całą tę sytuację, będziecie musieli się wykazać odrobiną wyobraźni i jeszcze większą dozą dystansu. Inaczej cały sens Plagi przeleci wam przez palce.
Nie do końca wiedziałam, co ta szopka miała wspólnego z prawdą, ale razem z resztą przytaknęłam głowami, chcąc po prostu mieć za sobą ten niewyobrażalnie długi wstęp.
— Dziesięć lat temu dotarło do nas w końcu, że ten cudowny świat, który stworzyliśmy, nie miał przed sobą przyszłości.
Cały Rząd Stanów Zjednoczonych stanął na głowie jak naprawić to, co jak dotąd tak umiejętnie podtrzymywali niczym mistrzowie lalkarstwa władający całym społeczeństwem.
Udało się wybrać nowego prezydenta. Wybór nie miał nic wspólnego z głosem ludu. Ale nasz wybór padł na kandydata, którym dogodniej było nam manipulować.
Tak naprawdę jednak prezydent Ameryki nie miał żadnej władzy. Cała władza Stanów Zjednoczonych skrywała się w cieniu.
Trzy lata później ktoś przypadkiem zrodził w nas pomysł, przytaczając słowa „każde imperium musi kiedyś upaść, ale gdy to się stanie, w końcu również się odrodzi, więc im szybciej upadnie, tym szybciej się odrodzi". Tamtego dnia dla nas to też brzmiało niczym szaleństwo, ale im dłużej powtarzaliśmy sobie te słowa, tym bardziej wyobrażaliśmy sobie, że jeśli to my zapanujemy nad upadkiem, będziemy mieć też w garści odrodzenie. I odbudujemy stare imperium, tak jak będziemy tego chcieli.
Przez całe pięć lat obmyślaliśmy jak się za to zabrać. Nie chcieliśmy rozpocząć trzeciej wojny światowej. Tego byliśmy pewni. To miało być coś kompletnie innego — coś, co nie pozostawiłoby wątpliwości, że nie jesteśmy tu winnymi, lecz chcemy jedynie pomóc.
Mieliśmy uratować świat, a nie go zniszczyć.
Dwa lata przed rozpoczęciem Plagi jeden z naukowców przyszedł do nas z rozwiązaniem. Wirusem, który rozprzestrzenia się w powietrzu, w wodzie, jedzeniu, ale to, co było dla nas najważniejsze to to, że największy wpływ miało to mieć na umysły słabe, co pozwalało nam założyć dodatkową korzyść dla naszej sprawy — tylko najsilniejsi mieli przetrwać.
Wszystko szło po naszej myśli. Wirus został przetestowany. Znaliśmy większość jego skutków, ale nie mieliśmy dość czasu na wszystkie badania i zawsze pozostawał w nas strach, że coś zniweczy nasze plany.
Dopiero po zaplanowaniu wszystkich działań dowiedziałem się, że wraz z wirusem nie została opracowana szczepionka. Co pozostawiało dla nas margines niebezpieczeństwa — czy w ogóle istniało lekarstwo na tak okropną chorobę?
Wtedy musiałem podjąć decyzję, przerwać działanie i puścić wirus na kolejne roczne badanie, by zyskać czas i znaleźć możliwe lekarstwo, albo zaryzykować.
— I zaryzykowałeś — wepchnęłam mu się w słowo.
— Jak widać.
— Czyli chcesz nam powiedzieć, że to wszystko przez ciebie? — Usłyszałam obok głos Taii.
— Stary, nawet ja muszę przyznać, że to, co zrobiłeś to okropieństwo — powiedział Michael.
— Powiedziałem wam, musicie wyjść poza wasze strefy komfortu i pomyśleć jak ktoś na mojej pozycji...
— Czyli morderca? — ponownie mu przerwałam. — Nie mogę uwierzyć, przez ten cały czas myślałam, że wy po prostu szukacie leku, a wy to zapoczątkowaliście.
— Jak wam się w ogóle udało rozesłać wirusa na cały świat?
— Ameryka jest potężna. Tak naprawdę cały świat myśli, że dzieli się na różne kontynenty, a one na oddzielne kraje, ale prawda jest taka, że Stany Zjednoczone zarządzają wszystkim. Jesteśmy najpotężniejszym krajem. W każdym miejscu mamy naszego wysłannika, który dba o to, by tamtejszy rząd nadal pozostawał naszym sprzymierzeńcem i zgadzał się z naszymi decyzjami.
Skoro już znacie całą prawdę, coś musimy z wami zrobić.
Momentalnie poczułam jakby w moim gardle zaległa wielka gula. Co miał na myśli poprzez 'zrobić coś z nami'. Słyszała to w życiu wystarczająco tyle razy, by wiedzieć, że nie oznaczało to nic dobrego.
— Co ma pan na myśli?
— Chyba nas pan nie zabije?
— Ja? Zabić was? Przecież jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, więc proszę, zachowujmy się jak tacy. — Druga część zdania brzmiała bardziej jak ostrzeżenie.
— Więc po to wyznał nam pan całą prawdę? Żeby mieć pretekst do tego, by się nas pozbyć?
— Eh, sądziłem, że już doszliśmy do tego, że nikt nie chce się tutaj nikogo pozbyć. — Moore przyłożył dłoń do skroni, jakby nasze pytania sprawiały u niego napad migreny. — Powiedziałem wam o tym wszystkim, ponieważ dziś oficjalnie zakończyliśmy badania i dzięki temu możemy powiedzieć, że Plaga dobiegła końcu. A to oznacza nowy początek. Wy, jako że przetrwaliście, będziecie mieć swój udział w odbudowie naszego świata.
Chciałem wam to powiedzieć, zanim, któryś z was odkryje to na własną rękę. I kiedy dziś odkryłem, że Jonathan myszkuje w naszym laboratorium — tak, ja mam oczy wszędzie. — Tutaj spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć ,,słyszałem, co tam razem planowaliście, słyszałem wszystko — Gdy to zobaczyłem, wiedziałem, że trzeba działać. Musiałem wam powiedzieć, by mieć kontrolę nad sytuacją. To ja rozdaję karty. Ten, kto ma władzę nad talią, ma władze nad biegiem wydarzeń.
Czułam jak spojrzenie Corneliusa, zawisło na mnie, ale ja już spuściłam głowę, udając, że dostrzegam coś interesującego z dala od jego spojrzenia. Nie chciałam się z nim mierzyć.
O oczach często mówiło się, że są oknami do duszy. Nie wiedziałam, czy chce mi w ten sposób przekazać coś, czego nie był w stanie wypowiedzieć na głos, czy raczej odczytać w ten sposób moją reakcję. Jednak żadna z tych opcji mnie nie interesowała.
W tym momencie chciałam jedynie odnaleźć Jonathana i znaleźć się gdzieś daleko od nich wszystkich.
— A więc jaki jest twój plan? — Usłyszałam głos Taii, w którym rozbrzmiewała głęboka irytacja. — Zamkniesz nas gdzieś? Odizolujesz?
— Zamierzam wam dać nowy start. Życie w tym powstającym świecie. Każdy z was dostanie mieszkanie, dom, to już sobie wybierzecie. Wy przetrwaliście, więc w nagrodę dostajecie wybór, którego inni nie mieli. Oczywiście rozumiemy, że te ostatnie dwa lata mogły na was wywrzeć negatywny wpływ, dlatego zalecamy byście raz w miesiącu, odbywali spotkania z psychologiem. Dzięki temu będziemy mogli obserwować, jak przebiega wasze przystosowanie, a wam pomoże poradzić sobie ze zmianami. Będziecie mogli wspierać zmianę świata, oczywiście, jeśli tylko będziecie chcieli.
— Czyli to koniec? — Spojrzałam na niego, nie wiedząc o tym wszystkim.
W tym momencie Moore skierował się bezpośrednio do mnie:
— Tak. Już nie musisz się o nic martwić Lucy. To koniec. Odkryliśmy lek na Zarazę, zaaplikujemy ci go i będziemy obserwować poprawę. — mówiąc to, spojrzał na mnie jak kochający wujek, uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się pogodnie.
— A co z Jonathanem?
— Jonathan został już o wszystkim poinformowany. Aktualnie przygotowuje się do drogi. — Teraz na jego twarzy pojawiła się powaga. Czasami zadziwiało mnie, jak szybko ten człowiek był w stanie zmieniać swoje maski.
— Jak to?! Czy...czy mogę go zobaczyć? — Wstałam gwałtownie z miejsca.
— Niestety, ale nie. Jonathan zaraz zostanie przeniesiony do swojego życia tak jak i wy. Niestety ustaliliśmy, że bezpieczniej będzie, jeśli rozdzielimy waszą czwórkę. Każdy z was zostanie osadzony gdzie indziej i nie będziecie ze sobą utrzymywać kontaktu. Chcemy, byście jak najszybciej położyli za sobą wspomnienia tych dwóch lat.
Co?! Czy on sobie żartował? Te dwa lata były jednym wielkim koszmarem, ale Jonathan nie stanowił część tego. Był jedynie odłamkiem ostatnich miesięcy. I to on pomógł mi się podnieść. To on łapał mnie, gdy upadałam. To on stał koło mnie cały czas. Ciągnął się ze mną przez puste drogi. Zabrał na cmentarz, by pozwolić mi zapomnieć. Ocalił po postrzale To nie lek, a on mnie uleczył, a teraz miałam o nim zapomnieć.
— Co?!
— Chyba oszalałeś!
Rozpoczęło się szaleństwo. Taia i Michael wstali ze swoich miejsc, z oburzeniem krzycząc pod adresem Moore'a.
Taia pod wpływem emocji pomiędzy wyzwiskami, które wypadały z jej ust niczym torpeda, zrzuciła wszystkie papiery i dokumenty leżące na wielkim dębowym biurku.
Ochroniarze od razu rzucili się w ich kierunku.
Ja jednak nie byłam w stanie zrobić czegokolwiek. Stałam, spoglądając z nieobecnym wzrokiem na upadek wszystkiego, w co wierzyłam, o co walczyłam.
Przetrwałam, ale nie czułam się jak zwycięzca.
Widziałam, jak jeden ze strażników chwyta Taię i wyciąga z pokoju, podczas gdy drugi walczył z Michaelem. Po chwili i ja poczułam ręce zaciskające mi się na rękach. Nie byłam w stanie dostrzec mężczyzny, który mnie złapał, ale gdy ciągnął mnie w kierunku wyjścia, udało mi się ostatni raz rzucić okiem na Corneliusa Moore — człowieka, którego jeszcze parę chwil temu uważałam za coś w rodzaju nierozwiązanej układanki, który więził mnie w celi przez dni, a ostatecznie okazał się być sprawcą tego wszystkiego.
On również patrzył na mnie. Spoglądał na mnie, z czymś najgorszym co byłam sobie w stanie wyobrazić — nie był to smutek, żal, wściekłość, czy nawet satysfakcja. W jego oczach dostrzegałam tylko pustkę.
Jakbym dla niego nic nie znaczyła.
On dokonał tego, co chciał. Jego mały eksperyment zakończył się sukcesem.
Plaga dobiegła końca.
Wszyscy możemy ruszyć do przodu...
CZYTASZ
Plaga
Science FictionKiedy Plaga spustoszyła Ziemię, każdy musiał zadbać o siebie. Rodzina, przyjaciele, szkoła - To wszystko, co kiedyś było twoją codziennością, dziś przestało istnieć. To, co kiedyś wydawało się być przyszłością, straciło sens. Stoisz pośrodku niczego...