XXI

1.4K 90 4
                                    

— Tak się opierdalacie, że dziwię się, że jeszcze nas nie zaatakowali. — Jonathan próbował pomóc mi podnieść się na równe nogi, podczas, gdy Taia nadal stała na swoim miejscu od czasu do czasu rzucając kąśliwe uwagi typu: ,,Naprawdę zaczynam się zastanawiać jak wasza dwójka tak długo przeżyła'', albo ,,A myślałam, że wszystkie ślimaki zostały wybite przez zarazę''.

Słysząc kolejne słowa wylatujące z jej ust poczułam ogromną motywacje, żeby stanąć o własnych siłach, ruszyć przed siebie, a najlepiej zgubić ją gdzieś po drodze.

— Tak w ogóle, dzięki za pomoc. — Poklepałam ją po ramieniu uśmiechając się do niej sztucznie i przechodząc koło niej. — Idziesz?

To czego jak na razie zdołałam się nauczyć na temat Taii Vanes to to, że była strasznie arogancka i do bólu irytująca.

Obserwowałam każdy jej ruch podążając za nią. Nie miałam pojęcia gdzie nas prowadziła, ani dlaczego Jonathan postanowił jej zaufać. Wszystko to wydawało mi się mocno podejrzane.

Przez głowę przemknęło mi wiele teorii na temat osoby jaką była Taia Vanes:

Mogła przecież być Zarażoną. Może jej choroba nie była jeszcze na tyle zaawansowana, by to dostrzec. Co, jeśli te długie rękawki kurtki i wysokie buty kryły naprawdę ciało okryte wrzodami? W takim wypadku szliśmy prosto w ramiona wroga.

Słyszałam kiedyś również o ludziach, których choroba nie dopadła, ale bez tego również byli szaleńcami. W końcu przed Plagą również ich mieliśmy. To wyjaśniałoby tą pustkę w oczach.

Patrząc na nią czuła zimno, czysty chłód.

♤♤♤

Taia prowadziła nas pomiędzy budynkami. Co chwilę skręcała w nowy zakręt za każdym razem wybierała wąskie uliczki, które wydawały się bezpieczniejsze od głównej drogi. Z uwagą obserwowałam jak przy każdym zakrętem dziewczyna zatrzymywała się, rozglądała z uwagą i lekko skulona ruszała do przodu przyklejona do ściany budynku. Każdy jej kolejny krok wydawał się być ściśle zaplanowany i ostrożny.

W lewo, w prawo, lewo, lewo, prawo...

Czułam się jak w labiryncie. Droga wydawała się nie mieć końca, a cel rozmywał się przed moimi oczami. Pod koniec zaczęłam tracić nadzieję na jego istnienie.

Kiedy jednak moja irytacja zdążyła już urosnąć do niewyobrażalnych rozmiarów dziewczyna skierowała się w kierunku jakiegoś budynku. Zatrzymała się przed wielkimi drzwiami i używając całej swojej siły pociągnęła jedne z nich w bok jednocześnie nakazując nam, żebyśmy szybko weszli do środka.

Zapanowała ciemność.

Minęła jednak po niecałej minucie, gdy dostrzegłam mały promień światła. W czyjejś ręce świeciła się jakaś niebieska pałeczka.

— Kiedyś wujek co roku mi takie przynosił — wyjaśniła Taia, bo jak się okazało to właśnie w jej ręce świecił niebieski płomień. — Spokojnie. Chodźcie za płomieniem — poleciła, a wtedy dostrzegliśmy jak światło się poruszyło tak jakby po prostu umiało latać.

Ruszyliśmy za nim po omacku wymachując rękoma za wszelką cenę starając się uniknąć zderzenia z czymkolwiek. W pewnym momencie poczułam stopień. Jak się okazało cała nasza droga składała się tylko i wyłącznie ze schodów.

W głowie od razu pojawiło mi się wspomnienie jak kiedyś zapisałam się na siłownie — jedyną w mieście. Potem okazało się, że żeby się do niej dostać trzeba przejść na tyły budynku, skręcić za wielkim kontenerem na śmieci, wejść na rampę, a na sam koniec przejść po schodach na czwarte piętro.

PlagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz