Jeszcze kilka minut wcześniej czułam się jak grzanka pozostawiona na gorącym słońcu. Ubrana w grubą warstwę ubrań, ogrzewana przez palące promienie. Bałam się tego, co może nadejść z lasu, z oddali... Podczas gdy to, czego powinnam się bać, było cały czas koło mnie.
Kogo zabiłeś, Jimmy, co?! — chciałam do niego krzyknąć, ale zamiast tego powstrzymałam się, wyładowując całą złość w myślach. — Ufałam ci! No ale skąd mogłam wiedzieć, że jesteś mordercą? Zapomniałeś o tym wspomnieć, kiedy trzymałam spluwę skierowaną w twoją głowę. Żałowałam, że nie strzeliłam...
Rany, ta nowa informacja doprowadzała mnie do szału. Co ja w ogóle wygadywałam? Chciałam go zabić? Przecież gdybym to zrobiła, byłabym taka jak on...
„Dziś stało się jasne. Jestem mordercą. Częścią tego wielkiego spisku...".
To przecież nie oznaczało, że był zły. To mogło nawet nie być prawdą.
Do głowy przyszło mi trylion pomysłów, jak wytłumaczyć całą tę sytuację, jednak żaden z nich nie potrafił zapewnić mi spokoju, jakiego pragnęłam w tamtym momencie.
Pragnęłam znowu poczuć się jak część drużyny stojącej razem przeciwko wrogu. I choć ich cel nie był do końca określony, miałam przynajmniej to jedno – zaufanie.
Teraz straciłam nawet to.
Byłam pewna, że jedyne, co mogło zapewnić mi spokój, to rozmowa z samym autorem tych słów. Czułam jednak, że mogłoby to być zbyt wielkie ryzyko na ten moment. Jeśli to, co napisał, było prawdą, mogło się to dla mnie źle skończyć. Nie wiedziałam, kim był, ale na ten moment był mi potrzebny. Miał jakiś plan i o ile cokolwiek z tego było prawdą, był w stanie ją doprowadzić do jakiegoś celu. Tyle liczyło się na ten moment.
— Patrz! — usłyszałam jednym uchem głos. Zajęło mi chwilę dostrzeżenie, że to Jonathan mnie wołał. — Wszystko w porządku? — Spojrzał na mój nieobecny wyraz twarzy.
— Trochę się zamyśliłam. O co chodzi?
— Spójrz. — Moje oczy ruszyły za jego palcem, który, jak się okazało, wskazywał dwupiętrowy budynek z parkingiem na przodzie.
— Hotel Lewisburg?
Z głównej drogi prowadził wjazd, przy którym stał znak prawie całkowicie zakryty brudem i z połową wyblakłych literek prezentujących „Liburg".
— Chcesz się tu zatrzymać? — Spojrzałam na budynek z lekkim przerażeniem. Wyglądał on mizernie, ale przypominał jeden z wielu przydrożnych amerykańskich hoteli. Jedyne, co się w nim znajdowało, to ciąg drzwi i schody prowadzące na górę.
— Idziemy już długo, a zbliża się noc. Widzisz w tym coś złego?
— A oglądałeś „Psychozę"? — rzuciłam, nie ukrywając zdziwienia, że hotelu wyglądał jak ten z klasycznego thrillera.
— Nie mów, że się boisz. — Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Ruszyłam za nim, nie chcąc wzbudzać podejrzeń, czułam jednak ciarki na widok opuszczonego budynku.
Powinnam się już chyba do nich przyzwyczaić. Przez dłuższy czas mieszkałam przecież na pustej stacji benzynowej.
Ruszyłam za Jonathanem przez parking na sam początek budynku. Podbiegliśmy pod górkę, nie martwiąc się tym, by przechodzić wzdłuż budynku do kamiennych schodków.
Skierowaliśmy się do pierwszych drzwi, na których wisiała zardzewiała tabliczka z napisem „Biuro''. Zatrzymaliśmy się, a ja patrzyłam, jak chłopak usilnie próbuje otworzyć drzwi. Gdy już zorientował się, że muszą być zamknięte na klucz, przekręcił głowę i schylił ją tak, że znajdowała się na poziomie klamki. Przez długi czas trwał w takiej pozycji.
Ja natomiast stałam, analizując cały otaczający nas teren. Oprócz tego jednego budynku nie widać było nic na horyzoncie. Na parkingu nie stało żadne auto. Kompletna pustka. Tylko ja... i Jonathan.
Nagle dostrzegłam, jak chłopak odchodzi i kieruje się w kierunku parkingu bez słowa. Spoglądałam zdziwiona, jak sięga po coś. Nie zdołałam dostrzec, co to było, gdy rzucił tym w okno od zamkniętego biura.
Mimowolnie z mojego gardła wydobył się krzyk. Zakryłam usta dłońmi, spoglądając na dziurę w prawym dolnym rogu, która wielkością mogła przypominać głowę. Dźwięk uderzającego kamienia wydawał mi się znajomy, jakbym słyszała coś podobnego w przeszłości.
Dalej patrzyłam, jak Jimmy podchodzi i wkłada rękę do środka.
— Za daleko — usłyszałam. — Muszę to rozwalić do końca i wejść do środka przez okno.
— Po co w ogóle chcesz tam wejść? — spytałam, nie ukrywając zdziwienia.
Chłopak odsunął się od okna i podszedł do mnie. Przez chwilę przypomniał mi ponownie tego chłopaka, który na siłę próbował brzmieć jak ktoś groźny. Tym razem poczułam, jakby z jego strony bił jakiś mrok; wcale nie musiał udawać.
— W środku tego biura są wszystkie klucze do tych pokojów. Jak to zwykle w biurach. Jak chcesz, możesz próbować wyważyć drzwi albo wybić inne okno, ale ja spróbuję swoich sił tutaj.
— Okej. — Czułam, jakby coś utknęło mi w gardle i przeszkadzało w mówieniu. Tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić i to do tego ochrypłym głosem, jakbym próbowała imitować Dartha Vadera. Pewnie gdyby Jonathan nie był tak zajęty swoją pracą, zorientowałby się, że coś jest nie tak.
Ponownie odwrócił się i schylił po coś; jak się okazało, było to kilka dużych kamieni. Tym razem bez zastanowienia podszedł do okna i z całej siły rzucił jeden z nich, a potem kolejne.
W momencie gdy przedmiot zetknął się ze szkłem, a dźwięk rozniósł się wokół nas, zakryłam uszy. Dźwięk uderzającego kamienia rozbrzmiał w mojej głowie. Nie mogłam przypomnieć sobie, z czym mi się kojarzył. Czułam, że im dłużej ten dźwięk siedzi w mojej głowie, tym bliżej jestem rozwiązania. Kolejny kamień uderzył, a ja czułam, że odpowiedź mam na końcu języka. Chwyciłam dłońmi za głowę, chcąc skupić się na samym dźwięku, by w końcu móc zrozumieć, o co chodzi.
Wtedy w mojej głowie rozbrzmiały krzyki. Rozdzierające krzyki pełne bólu, cierpienia... A potem był strzał. Nie jeden, tysiące. Niczym fajerwerki wystrzelające w niebo. Nie byłam w stanie nic dostrzec. Otoczył mnie dym. Wyciągnęłam rękę, wołając imię mojej siostry, potem mamy i taty, licząc, że choć jedno z nich mnie usłyszy.
Czułam, jak ludzie obijają się o mnie, uciekając. Upadłam na brudną ziemię. Brakowało mi sił, by wstać, by dalej wołać. Chciałam się poddać i umrzeć.
W tym momencie wydawało się to być czymś przywodzącym na myśl wolność. Możliwość zrezygnowania z tego wszystkiego na własnych warunkach.
Zmusiłam się do tego, by podnieść się na równe nogi. Byłam w stanie dostrzec ruchome kształty. Rozległ się kolejny wystrzał, zaraz po tym krzyk. Jeden, drugi. Straciłam rachubę.
Miałam tylko nadzieję, że głos nie należał do nikogo z mojej rodziny.
Dym powoli się przerzedzał, a w mojej głowie zapanował jeszcze większy chaos. Czułam, jak serce bije mi gwałtownie, a strach narastał.
Tak naprawdę nie bałam się cierpienia, bałam się tego, co się stanie, gdy dotrze do mnie cała prawda.
To był koniec.
***
W końcu przeszłam przez egzamin z biologii, ale muszę przyznać, że był strasznie trudny. Miejmy nadzieję, że nie będę musiała go poprawiać.
Rozdział znowu jest trochę krótki, ale w końcu zaczyna się coś dziać, a na pocieszenie wam powiem, że następny rozdział jest o wiele dłuższy.
CZYTASZ
Plaga
Science FictionKiedy Plaga spustoszyła Ziemię, każdy musiał zadbać o siebie. Rodzina, przyjaciele, szkoła - To wszystko, co kiedyś było twoją codziennością, dziś przestało istnieć. To, co kiedyś wydawało się być przyszłością, straciło sens. Stoisz pośrodku niczego...