VII

3.3K 193 33
                                    

Podczas, gdy my zbieraliśmy się do wyjścia przez moją głowę przebiegało tysiące myśli. Nie potrafiłam uwierzyć, że uległam innej osobie, przecież dalej mu nie ufałam w pełni. Jednak mimo moim własnym przekonaniom byłam teraz tutaj, pakowałam najważniejsze rzeczy do plecaka Jonathana i próbowałam przywyknąć do czegoś czego nie czułam od bardzo dawna - zmiany.

Od kiedy tu dotarłam nie zmieniłam swojego położenia, z czystego podejścia strategicznego i bezpieczeństwa. Zdążyłam już zapomnieć o tym czego pragnęłam, gdy moje życie było normalne, zapomniałam o chęci podróżowania, czy ciekawości świata. Ciekawość zabija.

W tym momencie byłam jednak ciekawa tego kto był w tym aucie. Byłam na tyle ciekawa tej kwestii, że byłam gotowa zaryzykować wszystkie swoje święte zasady: zero słabości, zero strachu, zero popisywania się. Wszystko, żeby przetrwać dla lepszego jutra.

— Wszystko dobrze? — Odwróciłam się i dostrzegłam lekko schylonego Jimmy'iego sięgającego po coś i spoglądającego na mnie z pytającym wzrokiem.

— Wszystko jest w porządku — wykrztusiłam ciężkim głosem.

— Masz potrzebne rzeczy?

— Na miejscu. Czy teraz możemy już pójść? Nie zniosę dłużej tej bezczynności.

Chłopak zgodził się krótkim ruchem głowy, zapiął plecak i zarzucił go na plecy.

— Panie przodem. — Chłopak wskazał ręką główne wyjście, a ja po kilku sekundach wachania wyszłam na zewnątrz.

Pierwsze na czym skupiłam uwagę to zorientowanie się w, którym kierunku jechało auto. Czasami miałam problemy z orientacją w terenie. Czasami niektóre rzeczy wydawały się logiczne, minęła godzina od kiedy byłam na zewnątrz, jednak bałam się popełnić błąd, a to ciągnęło za sobą ogromy stresu. W tym wypadku poprowadziłoby nas to ku bezsensownej wędrówki w przeciwnym kierunki, a później prawdopodobnie do śmierci.

— Idziemy w prawo. — Wskazałam kierunek ręką. — Idź przodem.

Jonathan nie próbował się spierać, tylko skręcił w wyznaczonym przeze mnie kierunku. Ruszyłam powoli za nim, ale mój krok był powolny. W pewnym momencie odwróciłam się twarzą do mojego dotychczasowego domu. Spoglądałam na niego nie potrafiąc zrobić kroku. To był mój dom, znajomy teren, teraz z własnej woli go opuszczałam.

Dopadło mnie nagłe poczucie bezradności. Jeśli miałabym tu zostać to może i byłabym bezpieczna, ale ile czasu by minęło do czasu, gdy bym zwariowała, albo zmarła z głodu kompletnie sama. Natomiast opuszczając to miejsce narażałam się na pewną śmierć.

Spojrzałam na niebieskie niebo i ruszyłam przed siebie ostatecznie wybierając sposób w jaki chciałam żyć.

♠ ♠ ♠

Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego jak wyglądała nasza droga. Niekończąca się wędrówka po pustym szlaku pozbawionym śladu ludzkości.

Choć w naszym przypadku było to nam na rękę. Tam gdzie znajdowały się największe punkty, skupiska było też zagrożenie. To co kiedyś było pokusą, wizją wielkiego świata pociągało za sobą śmierć. Tylko takie miejsce, po środku niczego, chroniły nas przed tym co kryło się w zaułkach. Jednak w pewnym momencie chowanie się przed nieuniknionym staje się czymś bezsensownym, a jest to los gorszy od śmierci.

— O czym myślisz?

Myślami wróciłam do tu i teraz. Ja i Jonathan. Szeroka jezdnia, zielona trawa, linie wysokiego napięcia otaczające drogę z dwóch stron niczym powierzchnię ochronną. Z każdym krokiem mój dom stawał się coraz mniejszy, a moje wątpliwości większe. Odwracałam się co kilka minut spoglądając jak budynek z zielonym dachem i okropnymi ścianami pokrytymi pomarańczową farbą w odcieniu brudnej pomarańczy, która zdążyła już częściowo zejść. To co najdłużej pozostało w zasięgu mojego wzrok to wysoki znak stojący tuż przy wjeździe na parking. Był czerwony i niegdyś zapalał się co noc, teraz pozostał smutnym symbolem tego czym stał się ten świat. Zawsze spoglądając na niego przypominał mi o własnej niedoli, ale pomagał mi zrozumieć również, że nie dotyczyła ona jedynie mnie. Tylko, że teraz nie byłam sama, ktoś cierpiał tak jak ja.

PlagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz