Jonathan
Czas się zatrzymał, a ja miałem wrażenie, że jedyne co pędziło jak oszalałe to mój oddech. Spoglądałem na leżące bez ruchu ciało i dziewczynę pochylającą się nad nim.
Słyszałem jak brunetka coś do mnie mówi, ale wszystkie jej słowa odbijały się ode mnie jakby znajdowała się za szkłem.
— Hej! — dotarły do mnie jej słowa kiedy w końcu szarpnęła mnie za nogawkę dżinsów. — Masz zamiar mi pomóc?!
Mimo, że to ona była powodem całej tej sytuacji, sposób w jaki kierowała swoje słowa w moją stronę sprawiał, że to ja poczułem się źle. Wyglądała jak osoba, która nie zastanawia się długo. Jak osoba, która gdy ma coś do zrobienia, od razu przystępuje do działania. Tak jak w tym przypadku.
— Jej utrata przytomności nie jest nam na rękę, więc musimy działać sprawnie — poinformowała mnie kiedy ukląkłem obok niej.
Czerwona plama na koszulce wydawała się rozszerzać z każdą minutą.
— Na dobry początek musimy czymś ucisnąć jej ranę, by zatamować krwotok — poinstruowała mnie podnosząc głowę z nad leżącego ciała.
— Nie mam nic takiego... Koszulka się nada, czy to też jest..?
— Tak. Szybko, nie mamy zbyt wiele czasu — ponagliła mnie.
Odpuściłem wszelkie pytania. Musiałem jej zaufać. Przecież, gdyby zależało jej na śmierci Lucy po prostu, by ją zostawiła. Nie miała by powodu, by ratować jej życie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Sytuacja była jednak o tyle nieprzyjemna, że nie miałem najmniejszej chwili na zastanowienie się nad czymkolwiek poza tym co tu i teraz.
Używając dużych pokładów siły urwałem długi pasek z mojej koszulki. Zwinąłem go kilka razy tak, żeby miał format mniej więcej taki jak rana postrzałowa.
— Uciskaj tu. — Złapała moje ręce i położyła materiał na czerwoną plamę, a dłonie na niego.
— Co dalej? — spytałem.
— Dalej muszę wykombinować jak wyciągnąć z niej tą kulę.
— Czekaj, co?
Lucy
Do tego momentu wydawało mi się, że zdołałam już pojąć co się w okół mnie dzieje. Jednak fakt, że stałam teraz kompletnie skołowana z szokiem wymalowanym na twarzy, przeczył temu.
Widok Any i rodziców nie należał do przyjemnych, ale wszystko to się razem ze sobą łączyło. Teraz wszystko ponownie rozprysło się na drobne kawałeczki.
Stałam na środku drogi do mównicy spoglądając jak z ciemności wyłania się postać Jonathana. Wyglądał na tak jak moja rodzina — wzrok wpatrzony w przestrzeń, twarz bez wyrazu, białe ubrania. I choć nie sądziłam, że było to możliwe to jego twarz była jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj.
W jego obu dłoniach znajdował się ściśnięty mocno biały cyklamen. Ten inaczej niż poprzednie jednak nie był martwy. Nie wiedziałam, czy mam to odbierać jako dobry znak, czy wręcz przeciwnie.
— Jimmy proszę musisz mnie usłyszeć! Ty żyjesz, okej? To oznacza, że możesz mnie usłyszeć. Musisz mnie usłyszeć! — wołałam do niego próbując usilnie go zatrzymać. Szarpnęłam go za ramię, jednak zamiast tego upadłam na podłogę.
Patrzyłam jak jego kwiat ląduje obok pozostałych, a on staje przy mojej rodzinie. Cztery ofiary moich błędów... Czy to miało to wszystko oznaczać?
Czy skoro stały przede mną trzy martwe osoby i jedna.... Czy to miało oznaczać, że Jonathan był następny? Przecież nie mogę przewidzieć przeszłości. A jednak wydawało mi się to niepokojące. Sam fakt, że czułam się w tym miejscu niezwykle prawdziwie, jakby nie był to żaden dziwny sen, czy halucynacja.
— Co to wszystko ma znaczyć?! — krzyknęłam w przestrzeń, jakby oczekując, że to pozwoli mi uzyskać odpowiedź. Mój głos odbił się echem w całym pomieszczeniu i jedyne co usłyszałam to moje rozterki w zdwojonej sile.
— Przecież on nie może być martwy... — Złapałam się za włosy ze zdenerwowania chowając twarz w rękach. W tym momencie przypomniało mi się to co się wydarzyło zanim tu trafiłam.
Postrzelono mnie. Tamta dziewczyna strzeliła do mnie z pistoletu. Czyżby zrobiła to samo Jonathanowi? Czy to oznaczało, że byłam martwa? Czy to oznaczało, że on był martwy?
— Nie! — krzyknęłam nie mogąc opanować emocji — To nie może się tak skończyć! Wiem, że chciałam umrzeć — skierowałam swoją twarz ku górze, jakbym kierowała swoje słowa ku wszechświata — ale nie chciałam ciągnąć go za sobą. On na to nie zasłużył!
Bez zastanowienia podbiegłam do chłopaka i chwyciłam go za rękę. Zachowywał się niczym szmaciana lalka, którą łatwo było kierować. Pociągnęłam go z powrotem tą samą drogą, którą cała czwórka doszła na swoje miejsce i podbiegłam do zamkniętych już drzwi wyjściowych. Próbowałam je otworzyć, a kiedy okazało się, że nie ma na to szans zaczęłam walić w nie pięściami jakby to miało mi w czymś pomóc. Po kilku minutach beznadziejnej walki oparłam się o drzwi próbując ukryć łzy napływające mi do oczu.
Musiałam coś zrobić — pomyślałam. — Po prostu musiałam.
Oparłam dłonie o kolana próbując złapać oddech kiedy mój wzrok padł an tacę z kwiatami. Szukając czegokolwiek co mogłoby mi pomóc sięgnęłam po białego cyklamena reprezentującego Jonathana. Przez moment spoglądałam na niego oczekując na jakąś zmianę, gdy w końcu dostrzegłam małe znaki — kwiat zaczął więdnąć.
— Nie, nie nie! — Skołowana upuściłam kwiat na podłogę, a on z niewiarygodną szybkością zamienił się w szarą wyschniętą roślinę. Jednak to nie był koniec. Patrząc na kwiatka leżącego na czerwonym dywanie miałam dziwne wrażenie, jakby wszystko w okół niego również zaczęło więdnąć. Dywan wcześniej w kolorze krwistej czerwieni zrobił się wyblakły.
Opadłam na ziemię zszokowana patrząc jak coraz bardziej widocznie, ciemność pochłania drogę przede mną. Wszystko co znajdowało się w okół małego martwego kwiatka obumierało tak jak on. Wszystko w okół niego. W tym i ja.
W coraz szybszym tempie kościół zaczynał zmieniać swoje barwy. Wszystko stawało się poszarzałe i zepsute, a jedyne co ja mogłam z tym zrobić to wycofywać się ze strachem wymalowanym na twarzy.
Zaraza rozprzestrzeniała się z każdą chwilą coraz bardziej, starając się przy tym dopaść jedyną zdrową osobę w tym miejscu — mnie.
„Uważali się za wolnych, a nikt nie będzie wolny, jak długo będą istniały zarazy".*
Nic już nie mogło nas ocalić.
* fragment z powieści "Dżuma'' - Albert Camus
CZYTASZ
Plaga
Science FictionKiedy Plaga spustoszyła Ziemię, każdy musiał zadbać o siebie. Rodzina, przyjaciele, szkoła - To wszystko, co kiedyś było twoją codziennością, dziś przestało istnieć. To, co kiedyś wydawało się być przyszłością, straciło sens. Stoisz pośrodku niczego...